Nie dano mi szansy dokończyć mojej misji

2016-02-28 12:15:00(ost. akt: 2016-02-28 12:15:44)
Kazimierz Szpura podczas rozmowy w naszej redakcji nie ukrywał, że czuje się podle.

Kazimierz Szpura podczas rozmowy w naszej redakcji nie ukrywał, że czuje się podle.

Autor zdjęcia: Andrzej Grabowski

Kazimierz Szpura przez 47 lat zajmował się zielenią w Bartoszycach. Uhonorowano go za to nawet tytułem zasłużonego dla miasta. Z początkiem tego roku został jednak pozbawiony możliwości dalszej pracy. To decyzja władz miasta, które zdecydowały się nie ogłaszać przetargu na utrzymanie zieleni i powierzyć to zadanie jednej z miejskich spółek. Długo jednak musieliśmy namawiać go na rozmowę.
— Jak to się stało, że pańska współpraca z samorządem się zakończyła?
— Ostatni okres objęty umową z miastem kończył się w czerwcu ubiegłego roku. Już wówczas miałem sygnały, że nie będzie ogłaszany nowy przetarg. Poszedłem nawet do burmistrza chcąc to wyjaśnić. Uprzedziłem go, bo miał mnie podobno zaprosić na rozmowę. Potem okazało się, że będę mógł prowadzić prace do końca 2015 roku. Jesienią miałem informacje, że przetarg na kolejne lata zostanie ogłoszony i o nic innego mi nie chodziło. Chodziło mi wyłącznie o to, bym mógł stanąć do tego przetargu i skorzystać z szansy. O tym, że go nie będzie dowiedziałem się w styczniu. W grudniu wypowiedziano mi też umowę dzierżawy budynku przy ulicy Monte Casino. To był mój i moich pracowników drugi dom, a nawet pierwszy, gdzie w spokoju mogłem projektować, opracowywać koncepcje. Utrzymaniem zieleni ma zająć się teraz Zakład Gospodarki Odpadami. Podkreślam, że nie ma tu złamania prawa. Burmistrz miał pełne prawo tak postąpić i nie naruszył żadnych przepisów. Nie dał mi jednak szansy na dokończenie mojej wizji. Czuję niesmak.

— Spotkał się pan z zarzutem, że brał udział w ustawionych przetargach, bo jako firma musiał pan przecież w przetargach startować? Jak to się działo, że przez tyle lat je pan wygrywał?

— Takiego zarzutu nikt mi osobiście nie postawił. Tylko z relacji moich pracowników wiem, że formułowali je urzędnicy miejscy, bo podobno tak im wyszło z audytu. A jak było? Po prostu w nich startowałem. Czasem nie było konkurencji, czasem się pojawiała. Nie wyobraża pan sobie, jak wówczas taki przetarg przeżywałem, bo przecież nie wiedziałem, czy wygram, czy nie. Nie tylko zresztą ja, ale i moi pracownicy. Oni nawet raz dali na mszę, aby moja firma wygrała przetarg. Jeśli więc ktoś ustawiał przetargi, to działo się to na najwyższym możliwym szczeblu (śmiech). Zarzuty są wyssane z palca. W czasie, gdy już prowadziłem firmę udało się urządzić zieleń na kąpielisku w ramach mojej pracy inżynierskiej (11 ha) i nad Łyną oraz w parkach, przy "serduszku" (kilkanaście ha), zrewitalizować oraz urządzić w latach 2003-2012 przy ulicy Poniatowskiego, jeziorku przy Warszawskiej, na osiedlu przy ulicach Bema, Wybrzeża (27 ha). Te prace nie były wykonywane tylko przez moich pracowników. Główne roboty wykonywali pracownicy robót publicznych, którymi ja tylko kierowałem i nadzorowałem. Taka współpraca była możliwa w latach 2003-2012 dzięki zrozumieniu ówczesnych władz miasta i radnych tamtych kadencji, z których kilka osób jest też radnymi obecnie.

— Czy nie uważa pan jednak, że prowadzenie firmy opartej wyłącznie na zleceniach od samorządu nie było najlepszym pomysłem biznesowym? Miasto nie chce z panem współpracować i nagle biznes się skończył. A co z prywatnymi zleceniami?

— W czasie gdy pracowaliśmy na rzecz miasta nie było po prostu czasu na prywatne zlecenia. Wszystkie siły i pracowników miałem zajętych przy zieleni miejskiej. To była podstawa mojej działalności. To wbrew pozorom bardzo dużo pracy, szczególnie, że powstawało dużo trawników, nasadzeń drzew i krzewów. W tym czasie posadzono ok. 2,5 tysiąca drzew i 8,5 tysiąca krzewów. Wykonaliśmy ok. 24 ha trawników (modelowanie terenu i sianie trawy). Nowe trawniki i nasadzenia wymagały intensywnej pielęgnacji. Jak sobie ktoś wyobraża, że posadzi drzewo i to wszystko, jest w błędzie. Nie było więc czasu wykonywanie innych zleceń. W naszym powiecie nie ma też rynku na usługi tego typu.

— A czy byłby pan w stanie utrzymywać zieleń taniej niż spółka miejska?
— Tego nie wiem, bo nie wiem, za jakie ceny robić to będzie spółka. Nie wiem też, czy są tam pracownicy merytorycznie do tego przygotowani. Na pewno nie robiłbym tego drożej. Spółka ma korzystniejszą sytuację, bo niektóre roboty związane z zielenią zostały w 2015 roku wykonane i zakończone. Znam w Bartoszycach każdy krzew i wiem czego potrzebuje. Idąc alejkami i ulicami patrzę na tereny zielone i wiem, co i kiedy było tu robione. Od lipca 2001 r. mogę w każdej chwili odtworzyć, co każdego dnia i gdzie robili moi pracownicy. Gdzie wbili szpadel, a gdzie posadzili drzewko. Robiłem projekty terenów zielonych za darmo już wtedy, gdy działała moja firma, bo miasto takich nie miało. Teraz "zapłacono" mi za moją filantropię. Dokończenie mojej misji miało polegać na wykonaniu terenów zieleni między innymi na osiedlach przy ulicach Korczaka i Słowackiego, Piłsudskiego oraz na "kortach" i w wielu innych miejscach. Szkoda, że to przerwano, bo miałem do dyspozycji świetną drużynę pracowników, których teraz musiałem zwolnić. Było to pięciu stałych pracowników ze stażem "w zieleni" od 27 do 30 lat, a kolejnych stałych 8-9 sezonowych nie zatrudnię tak jak co sezon. Zamykam firmę i zostaję ze sprzętem Przy pożegnaniu z pracownikami było dużo łez.

— Jest pan postacią znaną w Bartoszycach. Od jak wielu lat zajmował się pan zielenią miejską w tym mieście?

— Mieszkańcem Bartoszyc jestem od 1968 roku i od tego czasu zajmowałem się zieleńcami. Jestem absolwentem Technikum Terenów Zieleni w Mordach koło Siedlec. Potem ukończyłem Uniwersytet Warmińsko-Mazurski w Olsztynie, a tematem mojej pracy inżynierskiej była koncepcja zagospodarowania terenu przy kąpielisku miejskim w Bartoszycach. Po zamieszkaniu tutaj podjąłem pracę w Miejskim Przedsiębiorstwie Gospodarki Komunalnej na stanowisku kierownika zakładu zieleni. To przedsiębiorstwo przechodziło różne koleje losu i przemiany. W różnych czasach miało w swoim zakresie między innymi hotel, rzeźnię, wodociągi, ogrodnictwo i zieleń miejską.

— Jak zapamiętał pan Bartoszyce z tamtego okresu?
— Wtedy zieleń miejska to były cztery zieleńce: przy pl. Konstytucji, kinie, obecnym rondzie Solidarności i dworcu. Miasto było właściwie pozbawione uporządkowanej i zaprojektowanej zieleni, oczywiście poza starodrzewem na wzgórzu zamkowym i w parku Elżbiety. Ponieważ oceniłem stan miasta i stwierdziłem, ze nie ma tu jezior, jest mało zabytków, to właśnie zieleń miejska może być jego atutem. Wtedy przyszedł mi do głowy pomysł, że będzie to moją życiową misją. Niestety nie dano mi szansy, abym tę misję dokończył.

— Chce pan powiedzieć, że dzisiejsze tereny zielone, tak reklamowane na zewnątrz, to wyłącznie pańska zasługa?
— Oczywiście, że nie, choć nie będę ukrywał, że mam w tym bardzo duży wkład. W latach 1968-1980 nie było możliwości urządzania zieleni z powodu ciągłego braku pracowników i budżetu miejskiego. Wiele się więc natrudziłem, aby zorganizować tzw. czyny społeczne z udziałem młodzieży szkolnej, harcerzy i zakładów pracy. Wiele dziś istniejących terenów zieleni to właśnie zasługa tych, którzy podczas tych czynów pracowali. Były one krytykowane, ale wiele wniosły. Ważną rolę odegrały także hufce pracy funkcjonujące np. w liceum, które przez kilkanaście lat pracowały na terenach zieleni miejskiej. To także zasługa dzisiejszych absolwentów Technikum Terenów Zieleni w Bartoszycach, które funkcjonowało w latach 1968-1975. Proszę sobie wyobrazić, że dzięki nim doszliśmy do 30 ha terenów zielonych w samych Bartoszycach, co wpłynęło na poprawę krajobrazu i funkcjonalności urbanistycznej naszego miasta. Ostatni duży czyn społeczny na terenach zielonych odbył się podczas święta "Gazety Olsztyńskiej" w roku 1989.

— Jak doszło do tego, że z pracownika miejskiego przedsiębiorstwa stał się pan przedsiębiorcą?

— PGM, od którego zaczynałem pracę, ulegał wielokrotnym przekształceniom. Zieleń miejska była "przyłączana" do różnych powstających zakładów państwowych, a potem samorządowych. W roku 2000 przyszedł czas, ze urządzanie zieleni też się musiało sprywatyzować. Nie miałem właściwie wyboru, musiałem założyć firmę. Miałem wciąż w głowie tę moją misję. Postawiono mi warunki, że muszę przejąć i zatrudniać tych samych pracowników, którzy pracowali do tej pory. Musiałem też kupić sprzęt, którym zakład dysponował. Zacząłem więc być przedsiębiorcą, choć nigdy nim się nie czułem. Jak ktoś mnie pytał gdzie pracuję, odpowiadałem zawsze, że w zieleni miejskiej.

— Co teraz pan będzie robił?
— Mam swoje lata, więc mogę zostać emerytem. Wielu pewnie teraz się zaśmieje, że chce mi się jeszcze pracować. Chciałem dokończyć tę moją młodzieńczą misję. Zabrakło mi dwóch lat. Nie dano mi szansy i źle się z tym czuję. Trudno będzie odnaleźć mi się w nowej sytuacji mając uczucie niedosytu, że czegoś nie dokończyłem.

Andrzej Grabowski
a.grabowski@gazetaolsztynska.pl

Czytaj e-wydanie

Pochwal się tym, co robisz. Pochwal innych. Napisz, co Cię denerwuje. Po prostu stwórz swoją stronę na naszym serwisie. To bardzo proste. Swoją stronę założysz klikając " Tutaj ". Szczegółowe informacje o tym czym jest profil i jak go stworzyć: Podziel się informacją:

">kliknij
 Problem z założeniem profilu? Potrzebujesz porady, jak napisać tekst? Napisz do mnie. Pomogę: Igor Hrywna


Źródło: Gazeta Olsztyńska

Komentarze (8) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. lucjan #1942541 | 5.45.*.* 29 lut 2016 08:36

    nowa władza kosi wszystkich co osiągnęli coś w życiu i są pożyteczni dla miasta, równają do siebie. Robotę dostanie pewnie kolejny koleś nierób.

    Ocena komentarza: warty uwagi (7) odpowiedz na ten komentarz

  2. xxx #1942355 | 88.156.*.* 28 lut 2016 21:17

    Wielka szkoda. W mieście potrzeba zmian, ale zmian na lepsze. Podziękowanie za wieloletnią współpracę Panu Szpurze do dobrych zmian nie należy. Zostaje taki...niesmak. Wraz ze swoimi pracownikami robił kawał dobrej roboty.

    Ocena komentarza: warty uwagi (3) odpowiedz na ten komentarz

  3. allensteiner #1942746 | 88.156.*.* 29 lut 2016 14:00

    Z należnym szacunkiem, ale miliony ludzi w Polsce i na świecie chciałoby przez 47 lat robić to co lubią i móc z tego wyżyć. Miliony ludzi chciałoby zostać zwolnionymi nawet z nielubianej pracy dopiero po 47 latach. Serdecznie gratuluję. A co do misji - pan Jarosław K. ma ponoć zamiar swoją, dotyczącą czegoś większego niż Bartoszyce zrealizować w ciągu ośmiu lat.

    Ocena komentarza: warty uwagi (2) odpowiedz na ten komentarz

  4. zas #1942326 | 88.220.*.* 28 lut 2016 20:34

    nie znam osobiście Pana Szpuro,ale przez wiele lat,jako zwykly mieszkaniec obserwoawalam ,Jego prace na rzecz miasta i zieleni miejskiej,az się boję co teraz będzie,To jest czloeiek z pasja i doświadczeniem,nie sadze żeby dorobkiewicz z EKO bart który robil już wiele rzeczy w swoim zyciu ,wiekszoc byle jak,byl w stanie ogarnąć temat,Poza tym jestem za rozwiązaniem ZUK ,jak widze traktorzystów wykorzystujących sluzbowy transport do prywatnych celów ,to nie mam ochoty placic podatkow!!!!!Panie burmistrzu oprócz przecinania wstążeczek i wręczania dyplomow trzeba jeszcze cos umiec chociazy mieć Prawo jazdy

    Ocena komentarza: warty uwagi (2) odpowiedz na ten komentarz

  5. voz #1942328 | 88.220.*.* 28 lut 2016 20:35

    chyba mnie wezwa na komende

    Ocena komentarza: warty uwagi (1) odpowiedz na ten komentarz

Pokaż wszystkie komentarze (8)
2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5