Ukrainki przyjechały do Olsztyna. Nie chcą tylko prosić o pomoc. Chcą coś dać od siebie

2023-06-03 10:00:00(ost. akt: 2023-06-02 15:06:30)
Od lewej: Nauczycielka historii Joanna Mieszczyńska, Tatiana Paliichyk, Julia Żak i Anastasia Hlotova

Od lewej: Nauczycielka historii Joanna Mieszczyńska, Tatiana Paliichyk, Julia Żak i Anastasia Hlotova

Autor zdjęcia: Zbigniew Woźniak

Trzy Ukrainki przyjechały do Olsztyna, żeby opowiadać o wojnie. Ich kraj potrzebuje pomocy, więc nie chcą wyjechać z pustymi rękami. Sprzedają pierniczki i biżuterię z łusek po nabojach.
Spotykamy Anastasię, Tatianę i Julię w jednym z olsztyńskich ogólniaków. Opowiadają uczniom o swojej codzienności. A młodzież pyta dosłownie o wszystko. O to, czy łatwo kupić perfumy na wojnie, a może czy ważniejsza od nich jest szklanka wody. Opisują wszystko takim, jakie jest. A każda ma inne wojenne doświadczenia. Dla uczniów XI Liceum Ogólnokształcącego to prawdziwa lekcja historii.

— Opowiadamy uczniom o sobie. Ale mówimy im też, żeby cieszyli się tym, co mają i doceniali każdą chwilę. Mogą spokojnie się uczyć, o czym pewnie nawet nie myślą, gdy idą rano do szkoły. U nas, w Ukrainie, takiego spokoju nie ma — zauważa Tatiana Paliichyk przyjechała z Bystrzycy w regionie iwanofrankowskim, gdzie jest pracownikiem gminy. — Opowiadamy historie z pierwszej ręki. W Ukrainie pracuję z kobietami i z dziećmi. W weekendy jestem wolontariuszką Czerwonego Krzyża. Niosę pomoc wszystkim, którzy uciekają od wojny.

— Jestem na froncie i widzę, jak tam wygląda życie — mówi Anastasia Hlotova, która jest medykiem taktycznym z 241 Brygady 130 Batalionu, działa na charkowskim odcinku frontu, w obwodzie donieckim i w Bachmucie. — Ranni żołnierze potrzebują rehabilitacji, żeby mogli wrócić do codzienności. Nawet jeśli nie wrócą na front, muszą stanąć na nogi. To nie jest łatwe. Tym bardziej, że czas w okopach płynie inaczej. Tam w ciągu jednego dnia dzieje się tyle, ile może wydarzyć się przez rok w życiu cywila. Tak dużo się dzieje, że trudno to wszystko pomieścić w głowie. Ciągłe odstrzały, walka… Jestem medykiem już 9 lat. Dziś jestem też kobietą na wojnie. Przywykłam do tego, co widzę. Musiałam. Moja praca to ratowanie ludzkiego życia. Nie siedzę w jednym miejscu i nie czekam na rannych. Pracuję w terenie. Jestem tam, gdzie jestem potrzebna.

Ukrainki przyjechały do Olsztyna, żeby 4 czerwca wziąć udział w Rotariańskim Pikniku Lotniczym.

— Przygotowałyśmy pierniki w Ukrainie, które chcemy sprzedać. To takie cegiełki. Naszym celem jest zebranie pieniędzy na leki i na działalność centrum psychologicznego. Nie chcemy tylko prosić o wsparcie. Chcemy też dać coś od siebie — tłumaczy Tatiana. — Poza piernikami będziemy sprzedawały również wisiorki w kształcie ukraińskiego trójzęba. Zostały wykonane z nabojów ukraińskich przez żołnierzy, którzy już nie mogą walczyć.

— Ja też pomagam cywilom i wojskowym. Organizuję pomoc humanitarną. Razem z wolontariuszami upiekliśmy ponad tysiąc sto pierników. Część nie została pomalowana, ale udało się to nadrobić w Kuźni Społecznej w Olsztynie. Pomagały nam polskie i ukraińskie dzieci — zauważa Julia Żak, która jest dziennikarką i wolontariuszką z Kijowa. — Pieniądze ze sprzedaży pierniczków i wisiorków wspomogą nie tylko centrum psychologiczne, ale wyposażenie szpitala dziecięcego. Wspomogą też centrum, które dopiero się tworzy w Ukrainie i będzie pomagać sierotom i półsierotom wojskowym. Pomagamy też rodzinom zaginionych na wojnie. Z reguły nie ma kontaktu z żołnierzami, którzy albo zostali pojmani, albo zginęli gdzieś w okopach. Wówczas samotne kobiety z dziećmi potrzebują opieki. Dziękujemy za wsparcie Polakom.

Fot. Zbigniew Woźniak

ar