Nasze życie nabrało barw

2022-09-16 15:00:00(ost. akt: 2022-09-23 09:48:26)

Autor zdjęcia: archiwum rodzinne

Państwo Mariola i Piotr od lat pracują jako zawodowa rodzina zastępcza. Jednak w ich przypadku szablony i etykietki się nie sprawdzają. Jak twierdzą, to nie jest praca, ale sposób na życie, dzięki któremu czują pełnię rodzicielstwa i człowieczeństwa.
— Czy i co w państwa życiu zmieniło się po decyzji o tym, by zostać zawodową rodziną zastępczą?
— Byliśmy rodziną bezdzietną, więc nasze życie zmieniło się o 180 stopni. Dało nam to dużo doświadczeń, ale ponieważ dzieci nam brakowało, zaczęliśmy się spełniać.
— Po latach występowania w tej roli bardziej czuje się pani rodziną zastępczą, czy matką?
— Na początku bardziej rodziną zastępczą, natomiast teraz bardziej mamą. Uczestniczyliśmy w wielu szkoleniach na którym mówiono nam, że nie powinniśmy się zbyt mocno przyzwyczajać do dzieci, że nie powinniśmy pozwalać dzieciom, by nazywały nas mamą i tatą. Teraz uważam, że jeśli dziecko ma taką potrzebę, a ja robię to samo co mama, można na to pozwolić.
— Włącza się ostrzegawcza lampka: nie przyzwyczajaj się, nie jesteś mamą?
— Czuję się nią, ale rzeczywiście, taka myśl się pojawia. Również dlatego, że mamy kontakt z rodzicami biologicznymi i przyszłymi rodzicami adopcyjnymi.
— Czym się różni sytuacja w państwa domu od tej, która panuje w rodzinie naturalnej, czyli „niezawodowej”?
— Różnica jest ogromna, co ma swoje plusy i minusy. Nie musimy martwić się o to, że zabraknie nam pieniędzy na potrzeby dzieci. Z drugiej strony nie mogę dziecka zostawić pod opieką innej osoby, która nie jest przeszkolona. Jesteśmy też bardziej na przysłowiowym „widelcu”. Ludzie inaczej na nas patrzą. Choćby przykładowa dziurawa skarpetka, co się zdarza w każdej rodzinie. Często dostajemy dzieci po przejściach, z nieprawidłowymi nawykami, z których trzeba je wyprowadzić. Musimy bardziej wymagać od siebie, ale i od dzieci, by nauczyły się w przyszłości o sobie troszczyć. Zdarzają się też różnice poglądów na wychowanie. Dziecko, które wcześniej poznało, czym jest głód, często na każdym kroku chce jeść, a to z kolei prowadzi do przejedzenia. Inni obserwując nasze zakazy nie zawsze je rozumieją. Żarty żartami, ale takie sytuacje zawsze są trudne, jednak satysfakcja jest niesamowita. Mamy świadomość, że pomagamy. Dużo od dzieci wymagam i staram się z nimi tak pracować, żeby również inni od niego wymagali, dla jego dobra.
— Trochę to przypomina tradycyjną rodzinę. Rodzice wymagają, a kiedy pojawiają się ich wnuki, są rozpieszczane.
— To dobre porównanie. Są różne sytuacje. Zdarza się, że czekamy w kolejce do okulisty i ktoś je bułkę, a dziecko też ją chce. Obca kobieta oddaje połowę swojej bułki. Zwracamy uwagę na to, że dziecko nie jest głodne, jednak ludzie tego nie rozumieją. Jedno z naszych dzieci cały czas zwraca na siebie uwagę, na przykład obgryzając skórki na paluszkach. Wiele osób pyta: „a kto cię uderzył"? W normalnej rodzinie ludzie tak nie reagują.
— Niektórzy rodzice trzymają dzieci pod kloszem a inni uczą się latać.
— Tak, aby umiało samo sobie radzić w życiu. Duży nacisk kładę na to, by dziecko przystosowało się do społeczeństwa.
— Można powiedzieć, że jest to miłość mądra i wymagająca?
— Jak najbardziej. Dzieci potrzebują nie tylko przytulania, ale i wychowania. Dla niektórych jest to nienormalne, że przytulam i pocałuję nie swoje dziecko. Ale w czasie pobytu u mnie ono jest moje! W kwietniu w naszej rodzinie pojawiło się chore niemowlę z interwencji. Nie wyobrażałam sobie zostawić czteromiesięczne dziecko i nie być z nim w szpitalu. Kiedy dostaje dziecko, jestem za.
— W pewnym momencie włącza się miłość…
— To jest normalne, szczególnie im dłużej dziecko jest w domu. Z tyłu głowy jest myśl nie przyzwyczaję się, bo to dziecko trzeba będzie oddać. Kiedy pierwsze dziecko mając roczek odchodziło od nas, mąż miał kłopoty z sercem. Przeżyliśmy to, chociaż ja od razu miałam świadomość, że puścimy maluszka do adopcji. Również, kiedy rodzice adopcyjni nam się nie spodobają, mamy coś do powiedzenia. Wiele rodzin z tego prawa korzysta.
— Jak najbardziej. Jeśli robisz to z miłością, tak jest. Bez miłości nie można żyć. Nie ma nic ważniejszego niż pomoc dzieciom. Ta „praca” pozwala w pełni poczuć się rodzicem. W pełni człowiekiem. Piecza zastępcza jest fajna, jednak niezbędna jest współpraca. Chodzi o to, żeby każdemu dziecku poświęcić trochę czasu a mając ich dużo, jest to czasami trudne. Angażować się muszą też oboje rodzice, ponieważ jedna osoba może tego nie udźwignąć. Ogromną zaletą jest też wsparcie Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie, pomoc wykwalifikowanej kadry. Mamy poczucie zaopiekowania choćby przez koordynatora. Drzwi dla nas są zawsz otwarte. Tak jak w życiu, wiele rozumiemy dopiero wtedy, kiedy jakaś sytuacja osobiście nas dotknie.
Choć – jak twierdzi pani Mariola – „praca” jako rodzina zastępcza jest trudna, to jednak daje wiele perspektyw, szans i satysfakcji.
Dariusz Dopierała

Obrazek w tresci