Reporterka urodzona w Olsztynie z Wawrzynem

2022-05-25 15:21:37(ost. akt: 2022-05-26 09:32:12)
Katarzyna Surmiak-Domańska

Katarzyna Surmiak-Domańska

Autor zdjęcia: Beata Brokowska

Dzisiaj (25 maja) podczas uroczystej gali Kapituła Literackiej Nagrody Warmii i Mazur ogłosiła laureatkę Literackiej Nagrody Warmii i Mazur "Wawrzyn". Zwyciężczynią została Katarzyna Surmiak-Domańska za książkę "Czystka". Zachęcamy do przeczytania rozmowy z laureatką!
Tegoroczną laureatką literackiej nagrody Wawrzyn została Katarzyna Surmiak-Domańska za książkę "Czystka". Natomiast nagrodę czytelników otrzymała Aleksandra Dobies za baśń "Uroczysko".

Aleksandra Dobies

Wśród nominowanych znaleźli się również: Piotr Burczyk za tomik poezji Teraz, Anna Maziuk za opowieść o relacjach człowieka ze zwierzęciem Instynkt. O wilkach w polskich lasach oraz Jakub Żulczyk za powieść Informacja zwrotna.

Nominowani do Literackiej Nagrody Warmii i Mazur

Rozmowa z Katarzyną Surmiak-Domańską odbyła się przed ogłoszeniem wyników.

Katarzyna Surmiak-Domańska
Fot. fot. Albert Zawada
Katarzyna Surmiak-Domańska
— Miałaś lecieć do Afryki, a napisałaś książkę o swojej rodzinie. I "Czystka" dostała nominację do „Wawrzynu” 2021.
— Wszystko było gotowe. Akredytacja, wiza, bilet lotniczy do Liberii na 1 kwietnia 2020 roku. Dwa lata przygotowywałam się do tego projektu. I przyszła pandemia. Lot odwołano. Teraz widzę, że gdybym wtedy tam pojechała, na „Czystkę” byłoby za późno. Mój ojciec ma 89 lat, starzeje się w coraz szybszym tempie, obawiam się, że dziś już dużo ciężej byłoby mu uruchomić pamięć. Dwa lata temu jeszcze zdążyłam pojechać na dawne Kresy, do wsi Dębianka pod Lwowem, by odnaleźć miejsce, w którym stał dom naszej rodziny. Dzisiaj, gdy w Ukrainie trwa wojna, taka wyprawa byłaby bardzo trudna.

— Z okruchów wspomnień, listów, podróży, wiadomości z internetu zbudowałaś opowieść o losach rodziny, o traumach dzieci i dorosłych.
— Pisanie ma szczególną moc. Gdy przelewamy swoje myśli na papier, zaczynamy dostrzegać rzeczy, które wcześniej nam umykały. Sprawniej łączymy kropki. Widzimy luki, nielogiczności, pojawiają się wnioski, ale i wątpliwości, pytania. A to skłania do poszukiwań. Zaczęłam odkrywać rzeczy, które wcześniej nie przychodziły mi do głowy. Na przykład wiedziałam, że moja babcia, mama ojca, Franciszka, zmarła przed moim urodzeniem w szpitalu psychiatrycznym na ziemiach odzyskanych, że była obłąkana. Potrafiła prasować, przeciągając nad koszulą samą dłoń, bez żelazka. Albo nagle przerwać wykonywaną czynność: gotowanie, pranie, wyjść z domu i po prostu iść przed siebie. Szła, szła przez pole, łąkę, las w takim stanie odklejenia od rzeczywistości. Trzeba było nią potrząsnąć: „Frania, Frania” i wracała do życia. Wiedziałam, że dwadzieścia lat wcześniej przeżyła koszmar rzezi wołyńsko-galicyjskiej. A jednak nie myślałam, że jej choroba wiązała się z traumą tamtych doświadczeń. Nikt w rodzinie nie wiązał tych faktów ze sobą, więc ja też nie. Myślałam, że babci zrobiło się tak na starość.
Starsza siostra Franki, Rozalia, została zabita przez banderowców na początku czystki w Galicji Wschodniej we wrześniu 1943 roku. Frania i jej dzieci były świadkami tej śmierci. Odtąd rodzina żyła w ogromnym stresie: ciągła ucieczka, chowanie się, wybieranie kryjówek. Nie było z nimi mężczyzn, dziadek Karol, już na początku wojny został zesłany na roboty do Niemiec.


— Podziwiam kobiety w twojej rodzinie, były odważne, pracowite, kochające. Trzy siostry: Rózia, Franka, Jadwiga.
— Piękny przykład siostrzeństwa — dziś odkurzamy to zapomniane słowo. Rozalia, wdowa, pomagała młodszej France, zajmowała się jej dziećmi jak własnymi. Obie kobiety pracowały na gospodarstwie Frani i Karola. Jadwiga, która jeszcze w czasie kryzysu w latach 20. wyjechała do Francji do pracy, nieustannie przysyłała siostrom pieniądze. Na zakup pola, na budowę domu, ale pamiętała też o miłych upominkach — bucikach, apaszce, czekoladzie — wiedziała, że rodziną trzeba zaopiekować się całościowo. Przez 45 lat mieszkała w Paryżu, była tam służącą u bogatych państwa. Wróciła do Polski po śmierci swojej chlebodawczyni w 1967 roku. Przeżyła w młodości zawód miłosny i nigdy nie założyła rodziny. Po powrocie do Polski do końca życia chodziła wyłącznie w ubraniach przywiezionych z Paryża, nosiła biżuterię odziedziczoną po swojej „Madame”. Mieszkała niedaleko nas w Warszawie, była dla mnie taką przyszywaną babcią. Nauczyła mnie grać w karty, stawiać pasjanse. Od niej przejęłam kilka francuskich słówek, o których myślałam, że są polskie. Na przykład jako dziecko mówiłam na ciasto drożdżowe „gateau” — kiedy poszłam do szkoły, dziwiłam się, że dzieci nie rozumieją, o co mi chodzi. A na warszawskim bazarze na Polnej na widok kury, wykrzyknęłam podobno: „Spójrz mamo, jaka śliczna la poule!”.

— Podkreślasz w książce, że dzięki Jadwidze zostałaś warszawianką.
— Po powrocie do Polski, ciocia kupiła dwa mieszkania w Warszawie — jedno dla mojego ojca, drugie dla jego siostry. W 1969 roku, kiedy miałam niespełna dwa lata, przeprowadziliśmy się z Olsztyna do stolicy, moi rodzice po raz pierwszy mieli własny dom. Ciocia była najlepszym człowiekiem, jakiego znałam osobiście. Wszystko, co miała, oddała innym, w jej przekonaniu bardziej potrzebującym. Jej do szczęścia wystarczał mały pokoik, dwie talie kart i lampka szampana od czasu do czasu.

— A trzecia siostra?
— Rozalia, zwana Rózią, była silna, zdecydowana, a przy tym ciepła, wesoła i ponoć nieustannie śpiewała. O niej ojciec opowiadał najwięcej. Była mózgiem ich domu na Kresach. Z kolei Franciszka, w odróżnieniu od starszych sióstr, była cicha, potulna, potrzebowała przy sobie silniejszej osobowości. Ale, tak jak one, była bardzo dobrym człowiekiem.

— Szukałaś w sobie fizycznego podobieństwa do babci.
— Tak, ale nie znalazłam. Kiedy pytam krewnych, czy jestem podobna do babci, są zdumieni — dla nich ja i Franciszka to osoby z innych światów. Pytam: "A jednak może jest coś wspólnego — gesty, chód?" Nie. Usłyszałam, że głównie różni nas to, że po mnie widać, że mam poczucie własnej wartości. Franka podobno tego nie miała, jeden z moich wujków określi ją jako osobę „niewidzialną”. Totalnie załamała się po śmierci Rozalii. Tata mówi: „Mama przestała być sobą”. A z drugiej strony, ta niewidzialna i już lekko obłąkana Franka przeszła przez wojnę, przez czystki etniczne z trójką dzieci. By przeżyć, ukrywała je u krewnych, raz tu, raz tam. Przywiozła całą trójkę na Opolszczyznę, prowadziła przejęte po Niemcach gospodarstwo, stanęła na nogi. To chyba niemało.

— Czystka — nie boisz się tego słowa — to tytuł książki, przewija się też w treści. Badasz historię czystki, opisujesz ją.
— Słowo czystka ma wiele znaczeń. Tam, gdzie są opowieści rodzinne, są też tajemnice, dziury. U mnie taką „dziurą” była czystka etniczna w Ukrainie. Mój ojciec nie chcąc, czy nie umiejąc zmierzyć się z traumami, musiał wymazać z pamięci ogromną część dzieciństwa. Niewiele mówił o swojej przeszłości. Bardziej interesowała go przyszłość, zwłaszcza moja. Kupował mi intelektualne zabawki, nauczył grać w szachy, zapisywał na lekcje angielskiego i francuskiego, na jazdę figurową na lodzie. Kiedy miałam jakieś 11 lat, przeczytał mi na głos całą „Wojnę i pokój” Tołstoja. Chciał chyba, bym odbiła się od jego dawnej biedy, od traum.

— Udało się?
— Gdy miałam sześć lat i poszłam do szkoły, dowiedziałam się ze zdziwieniem, że każde dziecko ma dwie babcie. Zapytałam ojca: "Gdzie jest moja druga babcia?" Usłyszałam: „Babcię Franię zabrała bozia”. Wyobraziłam sobie wówczas, że bozia znaczy to samo co licho, zła postać, która zabiera dzieciom babcie. W kościele zaglądałam za krucyfiks, chcąc sprawdzić, czy Pan Jezus nie trzyma gdzieś za plecami mojej babci.
Podczas spotkań autorskich czytelnicy mówią i w prywatnej korespondencji piszą do mnie, że w ich domach też było dużo milczenia. Zbyt wiele wspomnień wojennych było niepoprawnych politycznie. Katyń, wywózki na Sybir, także rzeź na Wołyniu i w Galicji Wschodniej. Z tych trudnych, dramatycznych, ale i politycznie niewygodnych dla nowej władzy zdarzeń, wyczyszczono rodzinną pamięć. To drugie znaczenie czystki.

— A kolejne?
— Czystka jako rodzaj katharsis — coś jakby czyszczenie rany. To boli, ale daje ukojenie, uzdrowienie. Dzięki napisaniu tej książki lepiej rozumiem własną psychikę i lepiej rozumiem mojego tatę. Dowiedziałam się, dlaczego mój dom zawsze tak różnił się od innych. Wszystko nabrało jakiegoś większego sensu.

— Poznałaś też miejsce, gdzie doszło do dramatycznych wydarzeń w 1943 roku, które zmieniły losy twojej rodziny.
— Pojechałam do Ukrainy, do wsi Dębianka pod Lwowem, gdzie stał nasz dom. Mieszka tam teraz pani Katarina, córka niejakiego Pyłypa, banderowca, którego mój ojciec i jego rodzeństwo pamiętają całkiem dobrze. Przed wojną był naszym dobrym sąsiadem, ale w 1943 roku wstąpił do UPA. W czasie pogromów na Polakach zajął część naszego domu, ale pozwolił babci z dziećmi nadal tam mieszkać. Być może to, że babcia Franka była jedyną Polką w okolicy, która ocalała, stało się dzięki ochronie Pyłypa. Przychodzili do niego koledzy upowcy, grali w karty, śpiewali antypolskie piosenki, przechwalali się, kto zabił więcej „Lachów”, nas jednak nie tknęli. W końcu spalili dom babci, ale jej i dzieciom pozwolili odejść.

— Co zobaczyłaś na miejscu?
— Córka Pyłypa, gdy dowiedziała się, kim jestem, przywitała mnie radośnie. "Pani jest wnuczką Franki? Mój ty Boże!"— wołała rozpromieniona. Okazało się, że po wyjeździe Franki jej majątek: gospodarstwo i pole przypadło Pyłypowi. On, w miejscu naszego spalonego domu, zbudował nowy, skromny domek dla swojej rodziny. Opowiadał córce o mojej babci, która kiedyś mieszkała na ich ziemi. Nawet na nasze jeziorko, w którym kiedyś kąpał się mój ojciec, do dziś w okolicy mówi się „jezioro Franki”. Katarina zapytała mnie, czy mogłabym znaleźć jej synowi pracę w Polsce. Pomyślałam, jakie to niesamowite, jak zmieniają się losy. Kiedyś Ukrainiec bał się przyznać, że ma w rodzinie Polaków. Dziś kontakty z Polakami są bardzo cenne. A teraz w czasie nowej wojny, Polska staje się domem dla ukraińskich uchodźców. To niesamowite, ale zarazem fantastyczne, tak to czuję. Ojciec nigdy nie miał ciągot odwetowych, rozliczeniowych w stosunku do Ukraińców. Nauczył mnie, że najgorszym słowem jest zemsta. Zresztą, historia uczy, że my, Polacy, też mamy wobec Ukraińców niemałe winy na sumieniu. Z ciekawości zapytałam jednak Katarinę, co wie o swoim ojcu. Usłyszałam, że w młodości jej ojciec ciężko chorował na astmę i całą wojnę przesiedział w domu. Ani słowa o UPA. Wnioskuję, że także w jej rodzinie pamięć została wyczyszczona.

— Pora na nowe czasy i wątek olsztyński. Wspomniałaś, że dzięki cioci Jadwidze zostałaś warszawianką, ale przecież urodziłaś się w Olsztynie.
— Tak. I spędziłam tu prawie dwa pierwsze lata życia. Mój ojciec w latach 60. był aktorem w Teatrze Jaracza w Olsztynie, za dyrekcji Aleksandra Sewruka. Gdy Sewruk został dyrektorem Teatru Ziemi Mazowieckiej w Warszawie — ściągnął tam ojca. Traf chciał, że akurat wtedy wróciła z Paryża ciocia Jadwiga i dowiedziawszy się o warszawskim angażu ojca, oznajmiła: „To ja ci, Bronuś, kupię w Warszawie mieszkanie”. Sewruk przychodził do naszego domu, pamiętam go jako bardzo sympatycznego i dowcipnego człowieka, bardzo lubianego i szanowanego przez moich rodziców.

Kasia Surmiak z rodzicami w Olsztynie, tu się urodziła  
Fot. archiwum prywatne
Fot. archiwum prywatne
Kasia Surmiak z rodzicami w Olsztynie, tu się urodziła Fot. archiwum prywatne
— Czy pamiętasz coś z Olsztyna?
— Osobiście oczywiście nic. Ale Olsztyn kojarzy mi się jako idylliczny okres z życia rodziców. Mama zawsze wspomina Olsztyn jako najszczęśliwsze lata. Mieszkali w należącym do teatru mieszkaniu przy alei Wojska Polskiego, tu urodziła się im córeczka. Z okazji tego wydarzenia, tata kupił aparat fotograficzny marki smiena. Uwielbiał fotografować mnie, mamę i miasto.

— Mama też była aktorką?
— Nie, księgową, poznali się w Koszalinie.

— Przyjeżdżasz czasami do Olsztyna?
— Częściej pod Olsztyn. Rodzice co roku spędzają letnie miesiące w Tylkowie nad jeziorem Kośno, gdzie mieszka wdowa po moim ojcu chrzestnym, który przez całe dorosłe życie był leśniczym w podolsztyńskich lasach. Mieszkają u niej na podwórku w przyczepie kempingowej, nad samym brzegiem wody. Ojciec ma łódź, codziennie wyprawia się nią na ryby, mama zbiera w lesie jagody i grzyby. Dla nich nie ma lepszych wakacji. Co roku ich odwiedzam, żeby w towarzystwie ojca przepłynąć jezioro wpław. To jedyny rytuał, który nas teraz łączy. Ojciec z moją córką Julką płyną łódką, tak jakby mnie asekurowali, a ja obok nich żabką. Trwa to około 45 minut. Oni mierzą mi czas, co roku sprawdzamy moją kondycję. To dla mnie bardzo ważne wydarzenie.

— Jak się czuje autorka, która chciała, czy może musiała zmierzyć się z prawdą historyczną i prawdą rodzinną?
— Dużo lepiej. Zrozumienie pomaga. Choć sam proces dochodzenia do prawdy, odkrywania tajemnic nie był łatwy. Na szczęście dziś jest psychoterapia. Też z niej skorzystałam. A najbardziej cieszę się, że udało mi się ofiarować coś mojej babci. Ona, taka niewidzialna, ma teraz książkę o sobie.

Beata Brokowska


Czystka Katarzyny Surmiak-Domańskiej, książka nominowana do Wawrzynu 2021
Fot. Wydawnictwo Czarne
Czystka Katarzyny Surmiak-Domańskiej, książka nominowana do Wawrzynu 2021
Katarzyna Surmiak-Domańska
Czystka
Czystka to pisana z reporterską wnikliwością rodzinna saga, śledztwo genealogiczne prowadzone z dystansem niepozbawionym czułości, badanie historii rodziny na podstawie skrawków i analogii. Z zachowanych listów, zamazanych wspomnień, ale także przemilczeń i niedopowiedzeń wyłania się stopniowo obraz wiejskiego życia na Kresach – od pozornej idylli przedwojennej wielokulturowości, przez grozę wojny i horror rzezi wołyńsko-galicyjskiej, po zagładę tamtego świata, wysiedlenia, zajmowanie domów po Niemcach i próby budowania wszystkiego od początku.