Skrzecz: nie lubię dziadostwa

2022-04-08 12:00:00(ost. akt: 2022-04-07 10:28:52)
Roman Skrzecz w otoczeniu koszykarzy Rosia Pisz

Roman Skrzecz w otoczeniu koszykarzy Rosia Pisz

Autor zdjęcia: Łukasz Szymański

KOSZYKÓWKA\\\ Wiedziałem, że utrzymanie w II lidze jest marzeniem szefów Rosia oraz kibiców – przyznaje trener Roman Skrzecz, który przed laty z piskiego klubu wyruszył w świat wielkiej koszykówki, by w grudniu powrócić w roli "strażaka".
– Co pana zdaniem przeważyło o tym, że Roś w debiutanckim sezonie w II lidze potrafił skutecznie powalczyć o utrzymanie?
– Myślę, że przede wszystkim potencjał zawodników był na tyle wysoki, że predysponował ich oraz cały zespół do tego, by spokojnie utrzymać się na tym szczeblu rozgrywek. Mimo iż nasi koszykarze to większości drugoligowi debiutanci, to od pierwszego treningu byłem pod dużym wrażeniem ich dość wysokich umiejętności oraz potencjału motorycznego. Moją rolą było tylko, by to wszystko poukładać i przekonać ich do gry w koszykówkę według przyjmowanych zasad. Drugim czynnikiem, który miał istotny wpływ na postawę zespołu, to wsparcie kibiców, którzy w komplecie wypełniali trybuny hali w Piszu. Wspaniała atmosfera, często całe rodziny, kulturalny i głośny doping. Dzięki nim trudno było nie walczyć o każdą piłkę. Kibice byli naszym szóstym zawodnikiem na parkiecie. I wreszcie trzecią sprawą, na którą chciałbym zwrócić uwagę, to fakt, iż mimo wielu porażek w pierwszej części sezonu w zespole cały czas panowała naprawdę bardzo dobra atmosfera, a poza tym była też chęć podnoszenia swoich umiejętności i współpracy oraz nieustająca wiara, że zadanie wykonamy.
– Na ile oceniał pan szanse uniknięcia degradacji, obejmując w połowie rozgrywek zespół, który zanotował tylko dwie wygrane w czternastu meczach?
– Gdy obejmowałem zespół, praktycznie nie znałem ani zawodników, ani ligowych rywali. Byłem zupełnie zielony pod tym względem. Nie myślałem kategoriami, że musimy się utrzymać, choć wiedziałem, że takie jest marzenie wszystkich włodarzy klubu, miasta i kibiców. Prezesowi Zbigniewowi Bessmanowi obiecałem natomiast, że będę pracował rzetelnie, by zespół grał lepiej i na tym skupiałem się od początku do końca.
– Podczas pierwszych treningów nie ukrywał pan, że chce prowadzić zawodników za rękę niczym ojciec własne dziecko, wymagając na boisku posłuszeństwa i realizacji ćwiczonych zagrań. Trudno było ich do tego przekonać?
– Zawsze wymagałem i wymagam od swoich podopiecznych realizacji założeń i postawionych zadań, bo tylko konsekwentna realizacja obranej drogi może doprowadzić do sukcesu. Generalnie nie było żadnych problemów, by przekonać chłopców do proponowanych rozwiązań. Natomiast różnie to bywało w praktyce treningowej lub meczowej, bo często uwidaczniały się stare nawyki, ale żeby je zmieniać, potrzeba było czasu, którego w zasadzie nie mieliśmy.
– Wielokrotnie podczas meczów nie szczędził pan zawodnikom mocnych słów, ale nigdy nie zauważyłem u nich zniechęcenia czy jakiegoś obrażania. To chyba najlepszy dowód na to, że potrafili panu zaufać i dobrze rozumieli swoje role w tej układance.
– Ci, którzy mnie znają, doskonale wiedzą, że moje krzyki, gestykulacja, uwagi czy reprymendy nie są po to, by kogokolwiek obrażać czy zniechęcać. Zawsze „czepiam się” się o sprawy, które są ustalone i przećwiczone, a także możliwe do realizacji, albo przynajmniej można spróbować je na boisku zrealizować. Pod tym względem jestem do bólu konsekwentny. Jestem w tym szczery i nikomu nie przepuszczę dziadostwa. Myślę, że zawodnicy doskonale mnie pod tym względem poznali, zaakceptowali i zaufali.
– W pomeczowych komentarzach regularnie podkreślał pan znaczenie gry defensywnej i coraz lepszą realizację założeń w walce pod własnym koszem. Była to taktyka „uszyta” konkretnie pod Rosia?
– Na wynik końcowy, oprócz liczby zdobytych punktów, taki sam wpływ ma liczba punktów traconych. Myślę, że większość ludzi – kibiców, zawodników, dziennikarzy – skoncentrowana jest tylko i wyłącznie na tym pierwszym aspekcie. Proszę zwrócić uwagę, że mówi się i pisze głównie o zawodnikach zdobywających punkty, większość podstawowych danych statystycznych dotyczy działań ofensywnych. Jako trener zawsze przywiązywałem dużą uwagę do gry w obronie, a zespoły, z którymi odnosiłem sukcesy, wyróżniały się zawsze mocną defensywą. W Piszu również dużo uwagi temu poświęciliśmy, co dało wymierny efekt: w pierwszej rundzie zespół tracił średnio 89 punktów w meczu, natomiast w drugiej było to 81 pkt. Bez względu na to, gdzie i z kim pracuję, aspekt gry w defensywie zawsze jest dla mnie niezwykle ważny. Potrafię docenić zawodników, którzy w pełni realizują założenia defensywne.
– Zanim w meczu ligowym zadebiutował pan na ławce trenerskiej Rosia, to wcześniej w turnieju towarzyskim udało się wam ograć Żubry Białystok, a po kilku tygodniach powtórzyliście ten wynik w lidze. Czy to były mecze, które zbudowały drużynę?
– Myślę, że tak, bo każde zwycięstwo zawsze poprawia wiarę w sensowność wykonywanej pracy i potencjał każdego zawodnika. Zespół Żubrów Białystok jest w naszym regionie uznaną firmą, od wielu lat rywalizującą z powodzeniem na szczeblu centralnym. Oczywiście ta druga wygrana była dla nas szczególnie ważna, ponieważ zapoczątkowała nieprzerwaną już do końca sezonu serię zwycięstw w naszej hali.
– Warto wspomnieć o całym środowisku koszykarskim w Piszu, znakomitej frekwencji na trybunach i głośnym dopingu. Zresztą to stąd poszedł pan w świat dużej koszykówki, by po wielu latach powrócić na „stare śmieci”.
– Pisz ma ogromne tradycje w koszykówce. Bardzo wielu ludzi w jakiś sposób jest związanych z koszykówką, co właśnie przekłada się na bardzo dużą liczbę wspaniałych kibiców na trybunach oraz przed monitorami, bo też trzeba pamiętać o dużej oglądalności relacji internetowych! Dzięki inicjatywie prezesa Zbigniewa Bessmana oraz przy ogromnym wsparciu burmistrza Andrzeja Szymborskiego udało się wskrzesić zespół ligowy, a co najważniejsze sportowo utrzymać na szczeblu centralnym rozgrywek II ligi. Dla blisko 20-tysięcznego miasta jest to nie tylko ogromny sukces sportowy, ale też możliwość olbrzymiej promocji, a także, co najważniejsze, zaoferowanie mieszkańcom wspaniałych emocji i rozrywki. Tutaj wychowałem się i koszykarsko dorastałem, tutaj mam mieszkanie i prawdziwych kolegów oraz przyjaciół. To było i jest wspaniałe uczucie być częścią społeczności Pisza.
– Wiem, że wspierał pan swoim doświadczeniem trenera Zbigniewa Wykowskiego w poprzednim sezonie w III lidze. Nie było możliwości, by objął pan drużynę od początku rozgrywek II ligi?
– Nie ma co wracać już do tego, co było, gdyby… Po prostu miałem zobowiązania w innym klubie i w tamtym czasie nie było możliwości podjęcia bliższej współpracy. Ze Zbyszkiem graliśmy razem w Piszu pod koniec lata osiemdziesiątych ubiegłego wieku w zespole prowadzonym przez trenera Jana Alickiego. To były wspaniałe czasy piskiej koszykówki. Znamy się bardzo dobrze i zawsze możemy liczyć na wzajemne wsparcie.
– Trudno odnaleźć się profesjonalnemu trenerowi w klubie amatorskim, gdzie zawodnicy starają się łączyć sport z nauką czy pracą?
– Nie było trudno. Ze swej strony po prostu starałem się pracować tak samo, jakbym pracował gdzie indziej, być maksymalnie przygotowanym, robić wszystko, jak najlepiej potrafię. Zresztą praktycznie przez całą swoją karierę trenerską pracowałem z ludźmi, którzy się uczą lub studiują i muszą pogodzić swoje obowiązki sportowe z prywatnymi. Mam pełen szacunek dla każdego z chłopców z Rosia, bo widziałem jak bardzo się starają, by podołać swoim obowiązkom. Są sprawy, na które nie ma się wpływu, i trener musi to zaakceptować. Nic nie poradzę na choroby, kontuzje czy absencje związane ze studiami lub pracą. Starałem się z zawodnikami na początku każdego tygodnia ustalić obecności w najbliższych dniach, a następnie doprecyzować zadania treningowe do tego, by optymalnie wykorzystać czas na pracę i przygotowanie zespołu do kolejnego meczu. Generalnie to się udawało, ale skłamałbym, że nie było pewnych turbulencji. Przy zaangażowaniu wszystkich, wystarczyło to jednak do utrzymania się w lidze.
– Czy te kilka miesięcy w Rosiu czymś pana zaskoczyło, a może czegoś nowego nauczyło?
– Na pewno ten czas pomógł mi w odzyskaniu wiary w młodych ludzi, którzy marzą o postępach w koszykówce. Cieszę się też z faktu, że jednocześnie kilku graczom pomogłem w odzyskaniu wiary w siebie.
– Czy w nowym sezonie też będzie pan trenerem Rosia?
– Oczywiście rozmawiam o tym z władzami klubu.
Łukasz Szymański