Krótka historia o pomocy mieszkańcom Ukrainy

2022-03-03 08:12:00(ost. akt: 2022-03-03 08:48:37)

Autor zdjęcia: Archiwum prywatne

To nie moja historia, tylko historia Ukrainy i opowieść o wspólnym pomaganiu potrzebującym, w którym wziąłem udział — mówi pan Marcin Trudnowski, proszony o to, by opowiedział innym, jak zwyczajnie pomógł mieszkańcom kraju zaatakowanego przez Rosję.
Po pierwszych informacjach o zbrojnej inwazji Federacji Rosyjskiej na niepodległą Ukrainę pan Marcin, podobnie jak wielu innych Polaków, ruszył ze spontaniczną akcją pomocową dla ofiar napaści. W niedzielę 27 lutego ogłosił zbiórkę na swoim profilu społecznościowym i wyznaczył cztery punkty dostarczania potrzebnych leków i materiałów medycznych.

— Gdy zobaczyłem pierwsze obrazy walki, zrozumiałem, że to prawdziwa, regularna wojna — ofiary, krew, ranni, śmierć. Jestem instruktorem ratownictwa wodnego, więc wiedziałem, co jest najbardziej potrzebne do bezpośredniego ratowania życia — mówi pan Marcin.

I dodaje: — Szukałem sposobu i wiarygodnego kontaktu na jak najszybsze przekazanie zebranych rzeczy bezpośrednio do potrzebujących.

Odzew na ogłoszony apel był ogromny. Oszacowano, że wartość przekazanych darów to minimum 20 tys. zł.

— Podczas zakupów w aptece, zza pleców usłyszałem pytanie — To do Ukrainy? Gdy potwierdziłem, pan, który je zadał, wyciągnął 100 zł i położył na ladzie. Kolejne kilkadziesiąt igieł wylądowało w kartonie — opowiada pan Marcin.


I kontynuuje: — Do wieczora objeżdżam miasto — cudowni ludzie dają mi siatki, kartony, reklamówki. Nikt o nic nie pyta, nikt nic nie kwituje — roszą mi się oczy. Nadzieja — jest nadzieja.

Gdy wszystko było już gotowe, pan Marcin wraz z towarzyszami pojechał do Gdańska i Wejherowa, gdzie także odebrał ofiarowany asortyment medyczny i inne potrzebne rzeczy.

Zebrane produkty zostały już dostarczone do punktu zbiórki w Warszawie.

— Po drodze prawie zgubiliśmy koło — ale nic nie było w stanie nas zatrzymać — relacjonuje pan Marcin.

I dodaje: — Kilkanaście kilometrów do wjazdu na nową, niedokończoną jeszcze S7— prawdopodobnie po najechaniu na coś — opona dosłownie wystrzeliła. Uznałem, że wymiana koła w takim miejscu jest niebezpieczna. Turlaliśmy na feldze kilkanaście kilometrów do zjazdu — taka sytuacja.

— Przekazanie informacji na moim profilu społecznościowym miało na celu pokazanie skali pomocy i danie sygnału mieszkańcom Ukrainy, że nie są sami. Mobilizuje to także tych, którzy jeszcze nie zaangażowali się w pomoc — o ile jeszcze tacy są — podsumowuje.

Jak podkreślił pan Marcin, to nie jego historia, tylko historia Ukrainy, w której on zagrał jedynie trzecioplanową rolę. Miejmy nadzieję, że takich aktorów nigdy nie zabraknie na polskiej i światowej scenie dobroczynności.


Fot. Archiwum prywatne