Długa i żmudna droga do medalu

2022-01-03 13:00:00(ost. akt: 2022-01-02 18:09:17)
Daniel Mańkowski

Daniel Mańkowski

Autor zdjęcia: archiwum teamu

SPORTY MOTOROWE\\\ Na prostej osiągamy nawet 300 kilometrów na godzinę, po czym musimy wyhamować do 120, by się złożyć w zakręt. Przeciążenia związane z gwałtowną utratą prędkości są olbrzymie - wyjaśnia Daniel Mańkowski z Olsztyna, medalista MP.
- Olsztyn to jest dość dziwne miasto, bo ma łyżwiarzy trenujących jazdę szybką na krótkim torze, chociaż w mieście nie ma toru, mamy Macieja Kowalewicza, znakomitego strzelca, chociaż najbliższa strzelnica jest w Bydgoszczy, no i mamy motocyklistę Daniela Mańkowskiego, brązowego medalistę mistrzostw Polski, chociaż najbliższy tor jest w Poznaniu. Nie lepiej było zająć się siatkówką lub piłką nożną?
- Sytuacja naszego sportu jest trudna nie tylko w Olsztynie, ale w całym kraju. Wystarczy powiedzieć, że tylko tor w Poznaniu posiada homologację niezbędną do przeprowadzania wyścigów rangi mistrzostw Polski i Europy. Mimo to niedawno zdarzyło się, że w kalendarzu mistrzostw Polski nie było ani jednych zawodów zorganizowanych w kraju. Wszystkie miały się odbyć za granicą, ale ostatecznie z powodu koronawirusa mistrzostwa zostały odwołane.
A wracając do moich motocyklowych początków, to pierwsze dwa lata spędziłem na ulicy. Dopiero potem uznałem, że czegoś mi brakuje, a poza tym na ulicy nie mogę całej uwagi poświęcić jeździe, bo są przecież jeszcze inni kierowcy, rowerzyści i piesi. Dlatego w końcu pojechałem na tor, po czym na ulicę już wracać nie chciałem. Szybko poznałem ludzi i w 2007 roku trafiłem do fabrycznego zespołu Kawasaki. Wsparcie firmy nie było jakieś imponujące, ale mimo wszystko dość duże jak na amatorską klasę. Potem we współpracy z Hondą założyłem swój zespół, w którym jeździłem i byłem menedżerem, jednak po wypadku w 2009 roku zrezygnowałem. Potem trochę spróbowałem driftu (technika jazdy samochodem w kontrolowanym poślizgu - red.), ale uznałem, że nie ma sensu szukać jakiegoś substytutu, skoro oryginał jest na wyciągnięcie ręki. I tak w 2015 roku kupiłem kolejny motocykl i wróciłem na tor, bo bardzo mi tego brakowało.
- Ma pan za sobą udany rok, nawet najlepszy w karierze, bowiem został pan drugim wicemistrzem Polski w klasie Superbike.
- Bardzo się z tego cieszę, bo dla motocyklistów jest to najbardziej prestiżowa klasa. Taki szczyt szczytów.
- Coś jak Formuła 1 w sportach samochodowych?
- Dokładnie. Tym większa jest moja radość.
- Długo musiał pan jednak na ten sukces czekać, bo niedawno skończył pan 43 lata...
- Ale Irek Sikora, mistrz Polski w klasie Superbike, jest starszy o sześć lat! Jak widać w tym sporcie sukcesy można odnosić także grubo po czterdziestce. Myślę, że jeszcze wiele lat jazdy przede mną.
- Co nie zmienia faktu, że do podium mistrzostw Polski pańska droga była długa i żmudna. Myślę, że wielu już dawno by się zniechęciło.
- Rzeczywiście byłem świadkiem, jak zawodnicy rezygnowali ze kariery sportowej, bo uznawali, że wymaga to zbyt wiele wyrzeczeń oraz pieniędzy. Strona finansowa jest bardzo istotna, ponieważ nie jest to tani sport.
- Wyjaśnijmy, że jak ma pan zawody na Słowacji, to nie jedzie pan tam swoim motocyklem, tylko odpowiednim samochodem, który zmieści motocykl, części zamienne, opony. A to wszystko sporo kosztuje.
- Mój motocykl nie nadaje się do jazdy po drogach publicznych, bowiem jest dostosowany jedynie do ścigania na torach. Na zawody jeżdżę więc dość dużym busem, natomiast niektórzy rywale przyjeżdżają ciężarówkami. W efekcie oni mają po dwa motocykle, a ja tylko jeden. Nie ukrywam, że jest to ryzykowne, bo w razie poważniejszej awarii lub wypadku definitywnie wypadam z gry.
Sporo miejsca w samochodzie zajmują opony, bo zużywamy ich bardzo dużo. Na treningu wytrzymują mniej więcej do dwóch godzin, po czym na kwalifikacje i wyścig zakładamy już nowy komplet. Ponieważ jeżdżę w trybie ekonomicznym, to opony z wyścigu wykorzystuję potem jeszcze na treningu, ale zawodnicy z większymi budżetami tylko jednego dnia treningowego potrafią zajechać sześć opon.
- Pańskim głównym celem były mistrzostwa Polski, sporadycznie startował pan także Pucharze Europy, tyle że takie starty nie mogą zapewnić wysokiego miejsca w klasyfikacji generalnej.Czy myśli więc pan o zaliczeniu całego cyklu Pucharu Europy?
- W Pucharze startowałem dlatego, że był często połączony z mistrzostwami Polski, ale w najbliższym sezonie rzeczywiście chciałbym zaliczyć od początku do końca oba te cykle. Poza tym chodzi mi po głowie udział chociaż w jednej eliminacji mistrzostw świata endurance. Są to zawody długodystansowe, w których największe sukcesy odnoszą zawodnicy właśnie w moim wieku. Jest to spory wysiłek, bo wyścigi są ośmio-, dwunasto- i nawet 24-godzinne. Zespół ma jeden motocykl oraz trzech zawodników podstawowych i rezerwowego. W mistrzostwach startują trzy polskie zespoły, a ponieważ uważam, że moje tempo wyścigowe byłoby odpowiednie, więc może uda mi się wcisnąć do któregoś teamu. By tak się jednak stało, najpierw będę musiał się dorzucić jego budżetu.
- Chyba się zbytnio więc nie pomylę, jeśli powiem, że sport daje panu olbrzymią frajdę, ale nie pieniądze, bo te raczej pan tylko wydaje, a nie zarabia.
- Zgadza się, ale ja na to patrzę trochę szerzej. I tak w tym roku będę miał egzamin na instruktora sportów motorowych, a gdy go zdam, wtedy będę mógł chętnych uczyć jazdy wyścigowej na torze. Jest to więc jakiś mój pomysł na przyszłość.
- Tylko jak on się ma do drukarek 3d, które produkuje pańska firma Graften?
- Gdy pojawiliśmy się w branży, to już w pierwszym roku otrzymaliśmy nagrodę dla najlepszej polskiej firmy w druku 3d. No i w tamtym czasie strategię marketingową firmy oparliśmy o wyścigi motocyklowe, bo jako pierwsi na świecie zaczęliśmy drukować części do motocykli, zresztą ja sam używałem ich podczas wyścigów. W sumie produkowaliśmy około 20 elementów. Strategia się opłaciła, bo zostaliśmy na rynku zauważeni.
- Koniec roku zawsze jest okazją do różnych podsumowań, więc pan też wziął udział w dwóch sympatycznych imprezach.
- Rzeczywiście zostałem zaproszony na galę sportów motorowych Warmii i Mazur, którą zorganizowano w Olsztynie, oraz na galę mistrzów sportów motorowych w Warszawie. Wyścigi motocyklowe nie są sportem olimpijskim, ale impreza odbyła się w Polskim Komitecie Olimpijskim. Siedziba komitetu robi wrażenie, bo na ścianach wiszą zdjęcia wybitnych polskich olimpijczyków...
- ...i nagle cały na biało wchodzi Daniel Mańkowski!
- (śmiech) Nie ukrywam, że było mi miło, bo moja kategoria była przecież kategorią najszybszą i najbardziej prestiżową. Bardzo sympatyczna impreza.
- I pewnie pomyślał pan sobie, że za rok fajnie znowu byłoby w niej wziąć udział?
- Dokładnie (śmiech). Ale tak już poważnie mówiąc, to naprawdę po tej gali moja motywacja bardzo wzrosła. Obiecałem sobie, że będę ciężko pracował, by za rok znowu się tam pojawić. Dlatego już rozpocząłem przygotowania kondycyjne do sezonu.
- Dobrze, że pan o tym wspomniał, bo laikowi może się wydawać, że po prostu wsiada pan na motocykl i jedzie, a to z wysiłkiem fizycznym się nie kojarzy.
- Nic bardziej mylnego! Jest wręcz odwrotnie, bo jazda po torze na motocyklu wymaga wręcz końskiego zdrowia. Wyścig trwa tylko 20-30 minut, a mimo to jesteśmy wręcz ekstremalnie wykończeni. Na przykład na prostej osiągamy prędkość nawet 300 kilometrów na godzinę, walcząc z pędem powietrza, po czym musimy wyhamować do jakichś 120 km/h, by się złożyć w zakręt. Przeciążenia związane z gwałtowną utratą prędkości są olbrzymie. Na zakręcie tak naprawdę wisimy obok motocykla, utrzymując ciężar tylko na jednej nodze. Po wyjściu z zakrętu jest szykana, więc błyskawicznie musimy zawisnąć po drugiej stronie maszyny. To wszystko sprawia, że motocykl wydaje się kilka razy cięższy niż 200 kilogramów, ile rzeczywiście waży. Na koniec dodam jeszcze, że podczas wyścigu na motocyklu siedzimy tylko na prostym odcinku toru, a w zakrętach stoimy na podnóżkach, trzymając tyłek jak najbliżej siodełka.
- Czego życzy się motocyklistom?
- Żeby liczba wejść w zakręty zgadzała się z liczbą wyjść (śmiech).
dad