Muzyczny pamiętnik Marka Rypińskiego

2021-11-21 16:16:35(ost. akt: 2021-11-19 15:04:43)

Autor zdjęcia: archiwum zespołu

Ból, jaki czuł po utracie taty, znalazł ujście w słowach piosenek, które napisał. Marek Rypiński z Iławy (obecnie z Warszawy) nagrywa właśnie nową, pierwszą płytę z nowym na polskim rynku muzycznym zespołem.
Tego wokalistę niektórzy kojarzą z iławskim zespołem Positive for Progress, grającym mocną muzykę. Marek Rypiński opuścił tę grupę w 2016 r. Mieszkał już wtedy w Warszawie. Wiele się od tego czasu zmieniło w jego życiu. Został wokalistą zespołu Sky Collapse.

A kiedy zmarł jego tata, Marek napisał słowa do utworu rozprawiającego się z cierpieniem. A potem do kolejnego i kolejnego. I w ten sposób powstała nowa grupa muzyczna. Nazwa usiana gwiazdami: Konstelacje. Iławianin nie tylko śpiewa, ale też gra w niej na gitarze.

— Swego czasu interesowałem się kosmosem, robiłem zdjęcia nocnego nieba. Lubię patrzeć w gwiazdy, fascynuje mnie to, jak jest kosmos zbudowany – mówi Marek, czyli pomysłodawca nazwy zespołu. To on "spiął" wszystkich członków w grupę. Poza nim w składzie są też inni doświadczeni muzycy: Grzegorz Góra (gitara), Dominik Mądrachowski (bas) oraz Michał Żardecki (perkusja). — Nie gramy ze sobą zbyt długo, ale moi koledzy są bardzo utalentowani, więc myślę, że to skład z ogromnym potencjałem – mówi Marek. – Jeśli grasz w jakiejkolwiek kapeli, to pewnie masz ich też kilka innych. Tak to działa w tym kraju – śmieje się Marek.

Niebo spadło na głowę


W 2018 r. powstał pierwszy singiel "Burze i huraganowy wiatr", którego tytuł odnosi się do stanu ducha. Do utworu powstał także teledysk. — To w ogóle nie miał być zespół. To miał być tylko taki mój jakiś poboczny projekt. Wybryk raczej. Śpiewałem wtedy w metalcore'owej kapeli Sky Collapse — opowiada Marek. — Miałem sobie zrobić małą odskocznię po śmierci ojca. Czułem potrzebę wyrzucenia z siebie emocji. Chciałem się trochę oderwać tego "brutalnego grania" — mówi.

— Zrobiłem ten jeden utwór... Marcin Czajka, producent naszej płyty, od początku zaangażowany w powstanie i singla, i płyty, to ważna postać dla tego zespołu. I między innymi on zapytał, co dalej z tym robię. No nic, odpowiadałem wszystkim. Chciałem nagrać, to nagrałem. Tyle. Przy okazji wyszedłem ze strefy komfortu, śpiewając inaczej niż zwykle, melodyjnie. W poprzednich zespołach używałem głosu ostrzej, agresywniej. Była to więc dla mnie duża próba. I kolejna, czyli śpiewanie po polsku. Tym bardziej, że tekst obnaża moje uczucia. To było dla mnie trudne – opowiada emocjonalnie. Oprócz tego, że użyczył swojego głosu, to zagrał także na gitarze.

Weszli w ciemno


Skoro kilka osób podpytywało, co dalej, Marek stwierdził, że dopisze może jakieś dwie piosenki. Przyszła pandemia koronawirusa. Uznał, że lockdown to dobry czas, by chwycić gitarę i dokomponować całą resztę „kawałków”. Postanowił zbudować coś nowego, od podstaw. W maju 2020 r. stworzył resztę „numerów” w mieszkaniu wspomnianego Marcina Czajki.

— Nagraliśmy wersje przedprodukcyjne wszystkich piosenek, czyli tzw. piloty. Pokazałem to kolegom i zaproponowałem granie pod wspólną banderą. To właśnie oni, na etapie produkcji, mówili mi, żebym nie chował swoich piosenek do szafy. Namawiali mnie wręcz, bym stworzył zespół. Zaprosiłem ich więc do tego zespołu. W odpowiedzi trzy razy usłyszałem: Wchodzę w to w ciemno.
Pierwsza próba w pełnym składzie odbyła się równo rok temu. W tej chwili zespół Konstelacje kończy nagrywanie płyty, muzycznie nawiązującej do późnych lat 90., ale i do estetyki zespołu Deftones. Do tego wpleciono post-hardcore’owy żywioł.

— Nasza muzyka jest z pogranicza rocka i czegoś lżejszego. Właściwie muzyka jest ostra, ale wokale są bardzo, bardzo melodyjne – opisuje swoje utwory muzyk. Do tego dołożył „życiowe” teksty, czyli odnoszące się do życia, ale i do odchodzenia z niego. – Jest to pewnego rodzaju pamiętnik, katharsis po życiowych nieciekawych akcjach – opowiada Marek. – Tekstowo dość mocna i oby trafiająca w emocje. Natomiast muzycznie melodyjna, płynąca, przestrzenna. Dużo melodii, harmonii. Muzyka nie za ciężka, nie agresywna. Niezbyt szybka. Ale z tzw. kopnięciem – zaznacza muzyk.

Wypluwa z siebie emocje


Tytuł każdego z dziewięciu utworów przepełnionych metaforami odnosi się do pogody lub innych zjawisk przyrodniczych.
Wcześniej Marek napisał wiele tekstów piosenek dla zespołu Sky Collapse. Wszystkie w języku angielskim. Dlatego trudno było mu pisać po polsku. To, jak mówi, trudny język do tworzenia słów piosenek, i łatwo się narazić na śmieszność lub grafomanię. — Pisząc po angielsku masz świadomość, że wypluwasz z siebie emocje, ale może nie wszyscy zrozumieją... A po polsku — nie ma się za czym schować — podkreśla.

Wytwórnia, z którą w tej chwili muzycy są już „po słowie”, zaproponowała wydanie digitalowe, a to oznacza, że album dostępny byłby głównie w internecie. – Sami będziemy pewnie produkowali CD i być może winyle. CD pewnie nie będzie zbyt dużo, bo one głównie będą sprzedawać się na koncertach – zapowiada.

Już po burzy


Płyta stanowi pewną całość. To nie jest dziewięć piosenek przypadkowo wrzuconych do albumu. Jest to poniekąd album z opowieścią o przemianie, o tym, jak zmienia się życie. – Jak zmieniły się moje poglądy na wiele spraw – precyzuje. Ta zmiana to wspólny wątek całego albumu, który rozpoczyna się pierwszym utworem napisanym przez Marka. Utwór kończący płytę nosi tytuł "Po burzy". – Czuję się już bardziej wyciszony. Pewne sprawy się poukładały. Inne – zaleczyły – opowiada.

Na pytanie, jakim rodzicem był jego tata, Eugeniusz, Marek odpowiada, że był wzorem do naśladowania i jego bohaterem. – Nie było dla niego rzeczy niemożliwych, zawsze mnie inspirował tym, że na wszystko znalazł sposób i odpowiednie rozwiązanie.

Marek wspomina, że tata był bardzo utalentowany w sprawach techniczno-manualnych. Wszystko potrafił naprawić, a nawet zbudować od podstaw. — To z nim zawsze, w pewnej konspiracji, knuliśmy jakieś akcje, typu budowa roweru, kupno instrumentów, budowa głośników, itd. Tata zawsze bardzo mnie wspierał w tym, co robiłem. Wierzył we mnie, choćbym wymyślił największą głupotę. Pewnie nie byłbym tym, kim jestem, gdyby nie on — muzyk podkreśla, że nowy album to poniekąd hołd dla jego taty i dla wpływu, jaki na nim wywarł.

— To z całą pewnością najważniejszy facet w moim życiu. Moja mama, Anna, zawsze spinała to wszystko pewną klamrą, jeśli z tatą zbyt mocno "odkleiliśmy się" od rzeczywistości. Nauczyła mnie, jak „wyhodować” twardy tyłek i nie bujać zbyt mocno w obłokach. Mama też mocno mnie wspiera i myślę, że jest ze mnie dumna. Tej płyty na pewno by nie było, gdyby nie oboje moich rodziców – mocno podkreśla muzyk.

Mama Marka mieszka w Iławie i na pewno zjawi się na koncercie syna i jego zespołu w Kinoteatrze "Pasja" podczas finału WOŚP w styczniu przyszłego roku. — Nie możemy się doczekać tego wydarzenia — mówi Marek — a ja, jako rodowity iławianin, czuję dodatkową motywację i dreszczyk przed tym koncertem.

Edyta Kocyła-Pawłowska
e.kocyla@gazetaolsztynska.pl

Komentarze (1) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. Dorota #3081852 21 lis 2021 21:44

    "Wysokie podatki i nadmiar regulacji – zniechęca ludzi do podejmowania działalności. Dokładnie ten sam mechanizm niszczy mężczyzn i rodzinę. Gdyby nie państwo, które pozbawia mężczyznę pieniędzy i możliwości opiekowania się rodziną (bo tak należy widzieć „ochronę” kobiet, jaką zapewnia państwo), problem by nie istniał. Należy zlikwidować zastępczego męża w postaci „Pana Państwo”, z którym mężczyźni muszą konkurować i z którym nie mają szansy na dłuższą metę wygrać – przekonuje Warszawski"

    odpowiedz na ten komentarz