Kobiecemu ciału wolno mniej?

2021-06-13 20:07:33(ost. akt: 2021-06-11 15:55:03)

Autor zdjęcia: Pexels/ Julia Kuzenkov

Kiedy Jana Shostak, aktywistka walczącą o to, by świat przestał biernie i bezradnie przyglądać się sytuacji na Białorusi, pojawiła się na konferencji prasowej bez biustonosza, wywołała tym samym serię komentarzy. Kiedy w końcu zapytała, dlaczego Robert Lewandowski stanika nosić nie musi, wielu otworzyło pewnie szerzej oczy. Jedni ze zdziwienia, że ktoś może mieć takie pomysły, a inni pewnie dlatego, że to pytanie zmusiło ich do chwili refleksji o tym, na co pozwalamy kobiecym i męskim ciałom.
„Biust jest fetyszem współczesnej kultury masowej” — pisze Adam Regiewicz. I cytuje Petera Sloterdijka, który w „Krytyce cynicznego rozumu” zauważał: „Piersi, jako uniwersalny ornament kapitalizmu, obecny jest we wszystkim, co wygląda na żywe i wzbudza pożądanie”. Stosunek do piersi i do tego, na co im „pozwalamy” w przestrzeni publicznej, w zależności od tego, do kogo należą, to też chyba symbol tego, jak w ogóle myślimy dzisiaj o ciałach kobiet i mężczyzn

Współczesna kultura piersi


Można chyba zaryzykować dość intuicyjne stwierdzenie, że w przestrzeni medialnej piersi pojawiają się najczęściej w kilku kontekstach. Po pierwsze, w narracjach dotyczących chorób. Wystarczy przypomnieć, że całkiem niedawno sporo mówiło się o decyzji Pauliny Młynarskiej, która poddała się profilaktycznej mastektomii. Po drugie, kiedy pod lupę bierze się spektakularne zmiany w wyglądzie biustu celebrytek, które to domorośli specjaliście czują potrzebę komentować, rozstrzygając, czy na zmianę wpłynęły czynniki naturalne, czy jednak ostrze skalpela. Po trzecie z kolei, piersi stają się sprawą wartą dyskutowania w kontekście karmienia dzieci. A szczególnie: karmienia dzieci w miejscach publicznych. Po czwarte zaś, zwłaszcza w okresie letnim, o biuście rozmawia się także w kontekście jego obnażania. Wraca bowiem temat tego, co dopuszczalne, a co nie.

Dowód tego, jak niejednoznacznie podchodzimy do kobiecych piersi, dostarczyły nam ostatnio wydarzenia, których bohaterką była Jana Shostak. Aktywistka skomentowała pod koniec maja dramatyczną sytuację, w jakiej znajdują się mieszkańcy Białorusi. Wytknęła bierność krajom Unii Europejskiej, przyglądającym się skutkom reżimu Aleksandra Łukaszenki, przypomniała o prześladowaniach i karach, jakie za działalność opozycyjną ponoszą w swoim kraju Białorusini. Wystąpienie zakończyła minutą krzyku, mającego być symbolicznym końcem milczenia w sprawie tragedii rozgrywających się pod rządami Łukaszenki.

Choć wystąpienie Shostak dotyczyło ważnych kwestii politycznych, dość szybko przekonaliśmy się, co tak naprawdę zainteresowało komentatorów: piersi. A jakże! Shostak pod ambasadą pojawiła się w białej bluzce z głębokim dekoltem, pod którą to bluzką nie miała biustonosza. Okazało się więc, że zarówno ubranie, jak i krzyk, zwróciły uwagę ludzi na to, że — uwaga! — Shostak jest kobietą. A skoro jest kobietą, to jej krzyk prawie natychmiast komentowano jako dowód w sprawie, że – „jak przystało na kobietę” — Shostak histeryzuje, a w braku stanika doszukiwano się dowodów na to, że kobiecie zależało na zwróceniu uwagi na siebie samą.


W poszukiwaniu solidarności


Jak wiadomo, nie nam przesądzać o pobudkach Shostak, bo nikt nie siedzi w jej głowie i nikt nie może arbitralnie stwierdzić, jakie pobudki nią kierowały. Warto jednak pamiętać, że do tej pory aktywistka dawała wyrazy swojego zaangażowania w problemy Białorusi wielokrotnie i tak naprawdę nie ma też żadnych istotnych powodów, żeby nie wierzyć w czystość jej intencji.
A nawet jeśli było tak, że faktycznie Shostak postanowiła wykorzystać swoje ciało, by przyciągnąć uwagę społeczeństwa? Czy to ma znaczenie? Czy brak stanika jest wystarczającym powodem, żeby uznać, że nie warto słuchać tego, co kobieta z piersiami nieskrępowanymi tą częścią bielizny ma do powiedzenia? Czy występowanie bez któregoś z elementów odzieży powoduje, że kobiecie ubywa inteligencji?

A może było tak, że Jana Shostak odrobiła lekcje z marketingu i prześledziła komunikaty reklamowe, którymi handlowcy przekonują nas do swoich produktów i usług. Może zauważyła, że jako konsumenci nie mamy nic przeciwko temu, żeby piersiami zachęcano nas do zakupu niemal wszystkiego: bielizny, alkoholu, samochodów czy nawet detergentów. Przecież gołym (tak!) okiem widzimy, że każda okazja do tego, by pokazać w przestrzeni medialnej kobiecy biust, wydaje się cenna dla handlowców, stąpających dość nieostrożnie po granicy dobrego smaku. A przecież piersi to tylko jeden z fragmentów kobiecego ciała, które pojawia się w przekazach reklamowych.

Co ciekawe, raban podnosi się dopiero wtedy, kiedy jakaś kobieta samodzielnie, we własnym imieniu i na własny „użytek”, decyduje się pokazać więcej ciała niż zwykle. Sytuacje, w których kobietę „rozbierają” scenarzyści, nie wywołują na ogół takiego poruszenia.

To, co zadziało się po wystąpieniu Jany Shostak, było odczytywane jako symboliczny prztyczek w nosy tych, którym marzy się kobieca solidarność. Bo jeden z najczęściej omawianych komentarzy po tej konferencji prasowej, należał do kobiety. I to kobiety Lewicy. O ile chyba przyzwyczailiśmy się, że z cielesnością ma na ogół problem prawa strona sceny politycznej (chętnie broniąca przekonania o świętości kobiecego ciała i zachęcająca do tego, by je odpowiednio dyscyplinować), o tyle zaskoczeniem mógł być fakt, że jeden z krytycznych głosów przywędrował do Jany ze strony posłanki Lewicy. „Dlaczego nie mam wrażenia, że naprawdę chodzi jej o Białoruś?” — napisała na Twitterze Anna Maria Żukowska, zamieszczając zdjęcie Shostak. Ta sytuacja jest tak naprawdę symboliczna, bo obrazuje dość typowe różnice w myśleniu o tym, co ciału „wolno” i „wypada”, a które wychodzą na jaw w dyskusjach, które toczą się także między feministkami. Z jednej strony pojawiają się przecież głosy, żeby nie wykorzystywać swojej seksualności, nie czynić z niej narzędzia do walki o zainteresowanie czy „lepsze” traktowanie. Inne feministki powiedzą z kolei, że istotą feminizmu jest poczucie wolności i decydowania o sobie na wszystkich poziomach — także w zakresie tego, jak chcemy wyglądać i ile ciała pokazywać.

Mam wrażenie, że kiedy zapytano Shostak o to, jak się czuła, kiedy przeczytała wpis posłanki Lewicy, przyznała, że jest to dla niej dowód na to, że „patriarchat to nie są tylko mężczyźni, że patriarchat nie ma płci”.


Nagość ma być erotyczna


Przekonywaliśmy się o tym po wielokroć: kiedy kobieta pokazuje piersi np. w trakcie karmienia dziecka, jest strofowana i przywoływana do porządku. Kiedy zakłada bluzkę z głębokim dekoltem albo pozuje do odważnych zdjęć: problem właściwie nie istnieje. No dobrze. Trochę przesadzam. Nie istnieje, jeśli kobieta pokazuje publicznie ciało atrakcyjne. Jeśli to kobiece ciało wymyka się temu, co dzisiaj lansuje się jako kanon piękna, możemy być pewni, że za chwilę odezwą się esteci i miłośnicy tego, co młode i jędrne. I co zrobią? Będą zapewne bić na alarm i włosy wyrywać sobie z głów, przerażeni tym, że ktoś naruszył piękno świata, promując modę na brzydotę (kłaniamy się tym samym Agnieszce Kaczorowskiej zaniepokojonej tym, że kobiety nie czują potrzeby prezentowania się światu w wersji „ulepszonej”). Takie prawo samozwańczych dyktatorów trendów i jurorów w wyborach miss odbywających się wyłącznie w ich głowach.

Fot. Pexels/ Wendy Wei

Wróćmy jednak do tematu seksualizacji ciała w przestrzeni publicznej: przez ostatnie dekady zostaliśmy przyzwyczajeni do tego, że ciało ma wartość marketingową. To dlatego niemal zupełnie pozbawiliśmy go — przynajmniej „oficjalnie” — właściwości fizjologicznych. Oglądając reklamy, oglądamy pięknych ludzi, symbolicznie zachęcających nas do tego, byśmy zapragnęli być tacy jak oni. Upodobnienie może nastąpić poprzez współdzielenie decyzji konsumenckich. „Nie będę drugą Anną Lewandowską, ale mogę nosić taką biżuterię jak ona”. „Nie będę drugą Małgosią Sochą, ale mogę uznać, że jest moją koleżanką i posłuchać jej rady dotyczącej wyboru mebli”. A na dodatek „Nie jestem Małgorzatą Kożuchowską, ale może jeśli kupię polecany przez nią kosmetyk, to jednak będę miała taką cerę jak ona?”. Nawet jeśli takie hasła brzmią na wskroś naiwnie (a wręcz niedorzecznie), to wiele wskazuje na to, że czasem ulegamy podobnym psikusom naszej własnej wyobraźni.

Żebyśmy jednak chcieli śnić na jawie, osoby, które nas zapraszają do takiego świata, muszą stanowić dla nas przynajmniej pozorny wzór do naśladowania.
A skoro o wzorach mowa, to warto zauważyć, że to, co obowiązuje w przestrzeni show biznesu, szybko przenosi się do naszej codzienności. I pewnie dlatego takie poruszenie wywołał wpis wspomnianej już Agnieszki Kaczorowskiej, która upominała się o to, by zrezygnować z zamieszczania swoich zdjęć w wersji „zwyczajnej” i „prawdziwej”. To dość wywrotowy postulat, szczególnie w świecie czasów pandemii, kiedy to można mieć wrażenie, że otaczają nas przede wszystkim avatary, a nie prawdziwi ludzie...


Męskiemu ciału wolno więcej


Na fali kontrowersji, które pojawiły się po zamieszaniu wokół Jany Shostak, wypłynął i inny problem, z którego istnienia chyba coraz lepiej zdajemy sobie sprawę: niesymetryczność w możliwościach, jakie oferuje się kobiecym i męskim ciałom. Brzmi nieco zawile? Wyjaśniam. Jana decydując się na wystąpienie bez biustonosza, wzbudziła różne emocje, które zaowocowały jeszcze bardziej zróżnicowanymi komentarzami. Wiele osób, jak już podkreślałam, przywoływało ją do porządku, dyscyplinowało, przypominało aktywistce, że niepotrzebnie uwagę skupia na sobie (albo odciąga ją od sprawy – perspektywy były różne, ale chodziło o to samo). Reakcją Shostak była riposta: „Dlaczego Robert Lewandowski nie musi nosić stanika, a ja muszę?”. Pytanie, które postawiła w jednym z programów, powtarzało się w innych formach także w internetowych komentarzach, w których przyznawano rację aktywistce i przypominano, że nikt nie robi zamieszania wokół tego, że uradowani po strzelonym golu piłkarze zrzucają koszulki, pokazując nam dokładnie ten sam fragment ciała, który odsłoniła Shostak.

Podstawowym argumentem przywoływanym przez osoby, które nie widzą niczego niestosownego w obnażaniu nagiego torsu przez mężczyzn, jest przeświadczenie, że kulturowo jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że czym innym są piersi kobiet i mężczyzn. Że zwyczajnie „czujemy”, że piersi kobiece nie powinny być obnażane w miejscu publicznym. Że mają one inny, choć to słowo niezbyt trafione, „ciężar”. Że znaczą więcej. Że gotowi jesteśmy widzieć w nich symbol delikatności kobiety i jej predyspozycji do bycia kimś „więcej”, czyli np. karmicielką. Potwierdzić to mogą, jak przypuszczam, posiłkując się komentarzami w mediach, przedstawiciele służb mundurowych, którym z większą łatwością przyszłoby pewnie dostrzeżenie w nagim kobiecym biuście (niż w nagim męskim torsie) przejaw czynu nieobyczajnego, za który można... dostać karę. Bo kobiece piersi zwracają na siebie uwagę i wywołują o wiele więcej seksualnych skojarzeń. Liczba mężczyzn chodzących latem bez koszulki po ulicach miast i wsi, pozwala z kolei przypuszczać, że w tym zakresie obawy o mandat są raczej niewielkie. Oczywiście, zmienia się nasza mentalność i z różnych obserwacji nie tylko rzeczywistości, ale i komentarzy wobec niej formułowanych, wynika, że coraz więcej panów opiera się pokusie paradowania z gołym torsem w miejscach publicznych, ograniczając takie procedery do okolic basenów, jezior czy morza.

Kiedy pytam samą siebie, czy męskie ciało cieszy się większą swobodą, mam nieodparte wrażenie, że tak. Mimo tego, że mężczyźni w takim samym stopniu jak kobiety podlegają typowej dla współczesnej kultury potrzebie dyscyplinowania ciała, dostosowywania go do obowiązujących kanonów estetycznych, to przynajmniej rzadziej padają ofiarami hejtu. Wracając do reakcji na celebrytów jako swoistego papierka lakmusowego dla tego, jakie nastawienie mamy wobec innych ludzi, wyraźnie widać, że ciało męskie nie jest wystawione na tak dużą krytykę. Oczywiście, bez trudu odnotujemy sytuację, w których portale plotkarskie wytykają gwiazdorom np. łysinę czy nadwagę, ale nawet pobieżny rzut oka na komentarze zamieszczane przez użytkowników pozwala wysnuć wniosek, że ich liczba oraz skala krytyki są zupełnie inne niż tych skierowanych pod adresem kobiet. Nietrudno zauważyć także, że powracające postulaty o to, by ukrywać swoje „niedoskonałości” pojawiają się także zdecydowanie częściej w odniesieniu do kobiet. A może po prostu mężczyźni mniej się takimi pouczeniami przejmują?

Ciałopozytywność, o którą tak upominają się w ostatnim czasie różne osoby (wśród których znajdziemy nie tylko psychologów zaniepokojonych mnogością naszych kompleksów, ale i ludzi, którzy sami się z takim poczuciem niskiej wartości zmagali), ma za zadanie przekonanie nas do tego, byśmy akceptowali to, jacy jesteśmy. Wbrew temu, co czasem się słyszy, w takiej postawie nie chodzi o to, żeby zachęcać ludzi do niezdrowego stylu życia, hedonistycznego powiększania nadwagi czy czegokolwiek innego, co przedstawia się jako zagrożenie dla zdrowia człowieka. Ciałopozytywność ma nam przypominać, że swojego ciała nie należy traktować jak wroga. Że mamy otoczyć je troską i szacunkiem. Dbać o nie i nie stawiać mu wymagań ponad jego możliwości. Nasze możliwości.

Daria Bruszewska-Przytuła
d.bruszewska@gazetaolsztynska.pl

Komentarze (1) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. Wiktoria Krupa #3068733 14 cze 2021 17:21

    Ze wszystkim się zgadzam..... I się dość mocno o tym przekonałam w trakcie karmienia. Kobieta jest często postrzegana jako ozdoba dla oczu, jako coś na co miło popatrzeć, a zwłaszcza na jej atuty kobiecości. W trakcie karmienia mimo zasłaniania się chustką widziałam zniesmaczony wzrok przechodniów, a przecież to jest normalne. To nie jest tak, że szczułam karmieniem tylko robiłam to ukradkiem i okryta. Jeszcze bardziej bolały mnie komentarze, gdy wyszłam na plażę w tamtym roku i po karmieniu jednak piersi straciły na wyglądzie usłyszałam zarówno od mężczyzn i kobiet bardzo nie fajne komentarze, bo odeszłam od typowego wyglądu biustu przez co bardzo wzięłam się za ćwiczenia, masaże, nawilżanie i od zewnątrz kremem z frashe i wewnątrz pijąc wodę, dbając o dietę itp. Teraz jest o niebo lepiej niż było, ale jednak doświadczyłam tego, że mnie jako kobiecie zaraz po porodzie nie powinno być w przestrzeni publicznej, bo odbiegam od tego obrazu kobiety, której piersi są uciechą dla mężczyzn.

    odpowiedz na ten komentarz