Mamy dziecko z in vitro

2021-03-28 20:32:34(ost. akt: 2021-03-28 18:32:53)

Autor zdjęcia: Arch. prywatne Emilki i Mariusza

Dziecko to dar. Niestety, nie wszystkim parom dane jest posiadanie potomstwa. Są małżeństwa, które latami starają się o upragnione dziecko. Bezskutecznie. Rozwiązaniem wydają się być różne metody leczenia.
Jednym ze sposobów na leczenie niepłodności jest zapłodnienie pozaustrojowe, metodą in vitro. Mimo że narodziny zarodka człowieka odbywają się w laboratoriach, to jednak późniejsze etapy ciąży są takie same, jak w przypadku naturalnego zapłodnienia. Dzieci z in vitro są kochane przez rodziców i traktowane jak prawdziwy skarb. Często były wyczekiwane latami. Ich rodzice nie wahają się podjąć największych trudów, aby powołać je do życia i przezwyciężyć wszystkie problemy.

— Z in vitro problem mają ludzie, którzy albo nigdy nie chcieli mieć dzieci, albo mają dzieci bez żadnych trudności — mówią pary, które dzięki metodzie in vitro mają dzieci. — Nie wiemy, dlaczego innym chcą odbierać szansę na rodzicielstwo. Nikt na tym nie cierpi, nikomu nie dzieje się krzywda, nikt nie jest zmuszony, żeby stosować in vitro. Dla nas dzieci z in vitro niczym nie różnią się od tych poczętych w naturalny sposób. Tak samo mają głowę, ręce, nogi, tak samo jak każdy odczuwają radość, ból i smutek. Niepłodność jest problemem społecznym. Dlaczego ludziom, którzy chcą mieć dzieci, odbierać prawo do rodzicielstwa? — zastanawiają się.

Staś — wyczekiwane dziecko


Dla wielu rodzin metoda in vitro jest jedyną możliwością, by mieć dzieci. — Po wielu próbach, setkach badań, lekarze zakomunikowali nam, że szans na naturalne zapłodnienie nie mamy — opowiadają Beata i Artur ze Szczytna. — Przez rok rozpaczałam, zaglądałam do wszystkich wózków, przystawałam i patrzyłam na bawiące się dzieci. Podjęłam decyzję, że spróbujemy in vitro, a jeśli się nie uda zaczniemy starać się o adopcję. Znów zaczęły się różne badania, odwiedziny w klinice i w końcu moment, gdy dwa jajeczka zostały umieszczone we mnie — wspomina Beata.

Najtrudniejszym momentem było 10 dni oczekiwania na wynik hormonu ciąży. Przed wejściem do gabinetu lekarskiego postanowili, że jeżeli się nie udało, to nie podejmą kolejnej próby. Jednak lekarz miał dla nich dobrą nowinę.

— Kiedy powiedział, że "jesteśmy" w ciąży, myślałem, że ze szczęścia zwariuję — opowiada Artur. — Z tej radości nie potrafiłem nic powiedzieć, patrzyłem na żonę — płakała, ja też nie mogłem powstrzymać łez. I dziś, gdy patrzę na synka to wiem, że wszystko co przeszliśmy, pozwala nam docenić jakim cudem jest nasze dziecko — mówi wzruszony.

Staś urodził się w piękny wiosenny poranek i swoim pierwszym krzykiem uszczęśliwił wiele osób. Dziś cała rodzina zachwyca się maluchem. Babcie go uwielbiają, dziadkowie zabierają go na spacery i na ryby. Rodzice rejestrują każdy wyczyn Stasia, robią mu tysiące zdjęć i stale przytulają.

— Nawet nie myśleliśmy, że tak bardzo można kochać — twierdzą rodzice. — Doceniamy to, co dał nam los. Dla nas to cud, którego wielu rodziców nie zauważa. Ale tylko ten kto przeszedł ciężką drogę w staraniach o dziecko, wie jakim szczęściem jest posiadanie potomstwa. Zaczęliśmy się nawet zastanawiać nad kolejnym dzieckiem. Nam in vitro dało szansę na bycie rodziną — zapewniają.

Zuzia — upragniony cud


Coraz częściej słyszy się o małżeństwach, które bezskutecznie, całymi latami starają się o upragnione dziecko. Nie jest im to dane, dlatego też podejmują się różnych metod leczenia. Tak też było z Anią i Krzysztofem z Olsztyna. Małżeństwem są od 14 lat, jednak do pełni szczęścia brakowało im dzieci, o których zawsze marzyli. Setki badań, testów i nic...

— Bolesna była ta cisza pod sercem — opowiada Ania. — Widziałam jak moje koleżanki, siostry rodziły słodkie maluchy, a nam się nie udawało. Wpadałam w depresję. Oparciem była rodzina i Krzysztof, ale i tak było ciężko. Co kilka dni kupowałam testy ciążowe, wokół widziałam tylko wózki z niemowlakami. Nie da się opisać, co czuje kobieta, która pragnie być matką — mówi.

Minęło około 10 lat starań, badań, nadziei i porażek. Wylane łzy i leczenie nie przynosiły efektów. W końcu postanowili, że spróbują metody in vitro. Rodzina różnie podchodziła do ich zamiaru. Wiele osób odradzało, mówiło im, że "te" dzieci nie mają duszy, że rodzą się chore. Ania i Krzysztof jednak podjęli decyzję, że spróbują. Udało się im za drugim razem.

— I dziś mamy dziecko z in vitro — mówią. — Czekaliśmy na naszą Zuzię wiele lat. Jej narodziny to dla nas niewyobrażalne szczęście. Potrafimy godzinami siedzieć i patrzeć na naszą córcię. Kiedy przybiega do nas, przytula się i mówi, że nas kocha łzy same cisną się do oczu. Nasze dziecko to dla nas upragnione szczęście, które burzą ludzkie opinie. Straszą nas, że dzieciom z in vitro grozi autyzm, upośledzenie umysłowe i kalectwo. Nasze dziecko jest takie samo jak wszystkie inne. Dla nas jest wyjątkowe — dodają.

Marysia — udało się za trzecim razem


Iwona mężatką jest od 8 lat i od samego początku małżeństwa wraz z mężem marzyli o dziecku. Czas mijał, a marzenie się nie spełniało. Przyszedł czas na wizytę u specjalisty, badania. Okazało się, że z powodu niedrożności jajowodów Iwona nie ma szans na naturalne zajście w ciążę. Zdecydowali się na zapłodnienie in vitro.

— In vitro było ostatnią szansą na posiadanie potomstwa — mówi. — Trochę się baliśmy, bo różne są opinie, ale postanowiliśmy spróbować. Procedury trwały dość długo. Najpierw była stymulacja jajeczkowania, potem transfer embrionów do macicy. Cały czas myślałam tylko o tym, że wkrótce ujrzę dwie kreski na teście ciążowym.

Całą procedurę Iwona zniosła bardzo dzielnie, ponieważ cały czas miała przed oczami upragniony cel. Niestety, pierwsze dwie próby zakończyły się niepowodzeniem. małżonkowie stracili nadzieję, zrobili przerwę w zabiegach. Po roku podjęli decyzję, ze spróbują jeszcze raz. Tym razem zobaczyli upragnione dwie kreski na teście ciążowym. Iwona wspomina ciążę jako najpiękniejszy czas w swoim życiu.

— Marysia urodziła się o czasie i bez żadnych komplikacji — mówi. — Kiedy przyszła na świat byliśmy najszczęśliwszymi ludźmi na tej planecie. Oglądaliśmy ją, liczyliśmy paluszki u rączek i nóżek. Nie mogliśmy uwierzyć, że ona jest nasza! Nie mogłam powstrzymać łez szczęścia. Widok tej małej kruszynki wynagrodził mi wszystkie lata prób, badań, płaczu i bólu. Modliłam się, żeby była zdrowa i żeby nie było żadnych komplikacji. Myślę, że wiara dała mi siły do tak długiego oczekiwania na dziecko. To dzięki modlitwie miałam wciąż nadzieję, że w końcu zostaniemy rodzicami. Obiecałam sobie, że jeśli urodzi się dziewczynka to dam jej imię Maria. I tak mamy w domu malutką Marysię. Każdego dnia dziękujemy Bogu, że jest z nami. O tym, że nasze dziecko jest z in vitro wiedzą tylko najbliżsi. Nie chcemy, żeby ktoś kiedyś powiedział naszej córce, "że jest z próbówki". Sami jej kiedyś opowiemy, jak bardzo jej pragnęliśmy i jak medycyna nam pomogła.

Jedna próba, dwa szczęścia


Emilka i Mariusz są od trzech lat szczęśliwymi rodzicami bliźniaków. W ciążę udało się zajść dzięki in vitro. Udało się za pierwszym razem. — Przyczyną niepłodności były nieprawidłowe parametry nasienia męża — mówi Emilka. — Na samym początku zdecydowaliśmy się na inseminację. Tak poradził nam nasz lekarz. Kiedy próba okazała się nieskuteczna spróbowaliśmy z in vitro.

Pierwsze dwa lata po ślubie starali się naturalnie o dziecko. Niestety, nie udało się. Zaczęli wędrówki po lekarzach. Bali się, bo oboje nie byli młodzi: Emilka miała 35 lat, a Mariusz 38. Kiedy okazało się, że to Mariusz ma problemy zdrowotne, zrozumieli, że tylko pomoc lekarzy pozwoli im na posiadanie potomstwa.

— Bardzo pragnęliśmy mieć dzieci, najlepiej sporą gromadkę — mówią. — Oboje nie mamy rodzeństwa, więc chcieliśmy, aby nasze dzieci je miały. Pragnęliśmy, by w naszym domu słychać było radosny szczebiot dzieci, tupot małych nóżek. Mamy w sobie ogromne pokłady miłości, brakowało nam jednak dzieci, a kolejne miesiące pokazywały, że sami z naturą nie wygramy. Zdaliśmy się na lekarzy. I udało nam się już za pierwszym razem! Kiedy na badaniu USG lekarz powiedział nam, że biją dwa serduszka, byliśmy pozytywnie zaskoczeni. Przez całą ciążę dbałam bardzo o siebie, uważałam. Dużo rozmawialiśmy z moim powiększającym się brzuchem. Z niecierpliwością czekaliśmy na poród. I tak, we wrześniu, przyszli na świat, przez cesarskie cięcie, nasi chłopcy.

Adrian i Artur urodzili się zdrowi. Chłopcy swoim pojawieniem się na świecie sprawili radość rodzicom, dziadkom i dalszej rodzinie. Są bardzo podobni do siebie, choć charaktery mają różne.

— Mamy teraz dwójkę zdrowych dzieci i ogrom miłości i zajęć przy tych łobuziakach. Ale to takie cudowne uczucie być rodzicem — mówią małżonkowie. — Zajście w ciążę nie było łatwe, ale teraz szczęście jest podwójne. Nie uważam, abyśmy byli gorszymi rodzicami dlatego, że nasze dzieci nie zostały poczęte naturalne. Byliśmy bardzo zdeterminowani, wiele poświeciliśmy dla naszych maluchów i jesteśmy dumni, że są z nami. Co złego ludzie widzą w tym, że inni chcą być szczęśliwi? Niepłodne pary też mają prawo do rodzicielstwa. Zaczęliśmy się zastanawiać czy nie spróbować kolejny raz, bo marzy nam się jeszcze córeczka. Niedługo chłopcy pójdą do przedszkola, więc może czas na kolejne dziecko. W czwórkę jest nam dobrze, ale w piątkę będzie zdecydowanie lepiej. Niech tylko ta pandemia się skończy to zaczniemy działać. Nie wstydzimy się tego, że nasze dzieci są z in vitro, jesteśmy wręcz wdzięczni medycynie, że pomogła nam zostać rodzicami. A tym, którzy mówią, że nasze dzieci są gorsze mówię, że są w błędzie. Te dzieci są naprawdę wyczekiwane, upragnione i kochane. Są dla nas cudem. Są takie same jak inne, może z wyjątkiem tego, że czeka się na nie tak długo!

Joanna Karzyńska

MOIM ZDANIEM

Fot. Przemek Getka
Nie jestem pewna, czy w dyskusji na temat in vitro da się wyłączyć argumenty, które są podszyte emocjami. I być może nawet nie powinno się tego robić, bo choć nie wszystkim musi się to podobać, potrzeba zostania mamą czy tatą wymyka się rozumowi. I wtedy argumenty typu „możecie adoptować” albo trafiają jak kulą w płot, albo trafiają prosto w obolałe serce.
Osoba, która decyduje się na to, by zostać rodzicem dzięki procedurze in vitro, ponosi spore koszty nie tylko finansowe, ale i emocjonalne właśnie. I to na długo przed samym zabiegiem. Nie wydaje mi się zatem zasadne, żeby ktokolwiek, niepytany, miał udzielać w takiej sprawie rad. Niezależnie od tego, z jakiego powodu rości sobie do nich prawo. Zakładam, że ci, których będzie interesowała opinia przewodników duchowych, poproszą o nią kogoś, do kogo mają zaufanie.
Tym z kolei, którym nie podoba się nie tyle samo in vitro, ile jego finansowanie z budżetu państwa czy gminy, przypomnę tylko, że finansujemy o wiele bardziej dyskusyjne inwestycje niż te w nowe życie. Bo właśnie o życie tu przecież chodzi, prawda? I to nie tylko tego człowieka, który dopiero ma się urodzić.

Daria Bruszewska-Przytuła



Komentarze (1) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. Stary dziad #3063517 29 mar 2021 08:20

    A co ja powiedziałem w Biblii? "Mnóżcie się i zaludniajcie ziemię". Czyli nie mówiłem, że nie można in vitro, ale kler jak zwykle przeinaczył moje słowa. A mieszkańców Olsztyna pozdrawiam szczególnie, bo przecież pierwsze polskie dziecko z in vitro Olsztynianka.

    Ocena komentarza: warty uwagi (10) odpowiedz na ten komentarz