Kobiety Muzeum Warmii i Mazur [ZDJĘCIA]

2021-03-08 14:13:44(ost. akt: 2021-03-08 09:50:18)

Autor zdjęcia: Weronika Nowokuńska/ Monika Lisowska

Na zdjęciach Weroniki Nowokuńskiej i Moniki Lisowskiej oglądamy panie, które na co dzień rzadko stają w świetle fleszy. Więcej czasu spędzają raczej w magazynach i gabinetach. Co je tam trzyma? Pasja. Bo kobiety Muzeum Warmii i Mazur to prawdziwe pasjonatki tego, czym się zajmują.

Są w różnym wieku, mają różne charaktery i w Muzeum Warmii i Mazur zajmują się różnymi sprawami. Przez jeden dzień zajmowały się jednak dokładnie tym samym: pozowaniem do zdjęć. Wystrojone, z pięknymi fryzurami i makijażami biegały razem z fotografkami po dobrze znanych im schodach lidzbarskiego zamku. Weronika Nowokuńska i Monika Lisowska szukały najlepszego światła, najpiękniejszej scenerii, a one w międzyczasie szukały przede wszystkim… odwagi. Była im potrzebna, żeby stanąć przed obiektywem nie tylko w kostiumie z innej epoki, ale i w nieco bardziej zmysłowym wydaniu.

— To była świetna współpraca. Dzięki naszym fantastycznym fotografkom byłyśmy rozluźnione. Duża w tym też zasługa pań, które zadbały o nasz wygląd. Były cudowne. Nas, zwykłe dziewczyny w codziennych makijażach, przemieniły w prawdziwe kobiety sukcesu — mówi, śmiejąc się, dr Kinga Raińska, kustosz dyplomowany, która w Muzeum Warmii i Mazur pełni funkcję zastępczyni dyrektora ds. muzealnych. Kiedy protestuję i wtrącam, że przemiana nie była potrzebna, bo przecież wszystkie one SĄ kobietami sukcesu, realizującymi się w swoich zawodach, zastępczyni dyrektora Muzeum Warmii i Mazur, zmuszona przeze mnie do autopochwały, przyznaje: — Jesteśmy dumne z tego, czym się zajmujemy. Z naszych artykułów, książek, wystaw, wykonywanych przez nas działań. Na co dzień nasz stój jest jednak stonowany, bo tego wymaga powaga instytucji, w której pracujemy oraz charakter naszej pracy.

Kinga Raińska
Fot. Monika Lisowska
Kinga Raińska

Pani dyrektor zna się na kobietach, także zawodowo, ponieważ bada życie codzienne kobiet w XIX w. Dzisiaj odbędzie się konferencja online poświęcona właśnie kobietom. Pani dyrektor jest jedną z organizatorek i prelegentek. Co ważne, Kinga Raińska może przyznać, że sama czuje w sobie siłę kobiecości. Niezależnie od tego, czy właśnie siedzi za biurkiem, czy zakłada strój roboczy.

Bo bywa i tak, że kobiety pracujące muzeum muszą zrezygnować z szykownych ubrań. Do pracy z cennymi obiektami potrzebne są nie tylko wygodne ubrania, ale także maseczki, rękawiczki i okulary powiększające, które, co zdradzają w sekrecie, nie dodają im raczej uroku.

I może właśnie dlatego nie trzeba ich było zbyt długo namawiać do tego, aby skorzystały z okazji, by przypomnieć sobie, ile frajdy można mieć z takiego przeistoczenia się w damę sprzed wieków czy pełną sensualnego wdzięku kobietę współczesności?

Kinga Raińska
Fot. Weronika Nowokuńska
Kinga Raińska

Na drodze, jak relacjonuje dyrektor Kinga Raińska, nie stanęła im ani śnieżyca, która tego dnia, gdy zaplanowano sesję, zablokowała wiele dróg w regionie, ani potencjalne zmęczenie. Bo choć zdjęcia trwały dość długo i wymagały pełnego zaangażowania od wszystkich kobiet biorących w nich udział, energii wystarczyło im do samego końca.

Kto wie, może tę energię czerpały z zadowolenia, jakie daje im codzienne zajęcie?

Praca w muzealnictwie to wielka przygoda. Trafiają do nas zabytki, które widzimy jako jedni z pierwszych. To my je opisujemy, ustalamy, czym są, jaką techniką są wykonane i z jakiego wieku pochodzą. Stwarzamy tym samym bazę do pracy wielu naukowcom, a ludzie mają szansę oglądać nasze zasoby na wystawach — mówi Kinga Raińska. I przyznaje, że pracy nie brakuje, bo w Muzeum Warmii i Mazur te zasoby są imponujące.

— Są osoby, którym wydaje się, że muzeum, to jedynie sale wystawowe z pięknymi ekspozycjami — mówi. A tymczasem, jak tłumaczy, za tym, co widzimy my, zwiedzający, stoi sztab ludzi, w większości składający się z kobiet, bo to one mają zdecydowaną przewagę wśród pracowników muzeum. I każda z nich ma swoje ważne zadanie do wykonania.

Między innymi po to, by pokazać tę kobiecą i profesjonalną „twarz” muzeum, w projekcie zgodziła się wziąć udział Dominika Kałabun.

— Jestem asystentem w Dziale Sztuki Dawnej i Rzemiosła Artystycznego — tłumaczy pani Dominika, zaznaczając, że rezygnuje z feminatywu nie dlatego, że jest przeciwna ich stosowaniu, ale tylko dlatego, że tak brzmi oficjalna nazwa jej stanowiska. Z wykształcenia jest historyczką sztuki.

Dominika Kałabun
Fot. Monika Lisowska
Dominika Kałabun

— Zajmuję się rzemiosłem artystycznym — kolekcją metali i tkanin. Opracowuję i wymyślam wystawy. Kiedy trafiają do nas jakieś nowe obiekty, to trzeba się zastanowić, co to jest, skąd jest, kiedy i kto mógł to stworzyć, oraz przygotować kartę obiektu. Zajmuję się też tym, co u nas już jest, bo przecież stan wiedzy i badań się zmienia, więc warto wracać do przedmiotów, które są w naszych zasobach od dawna.

Pani Dominika, jak na muzealniczkę przystało, szanuje historię i tradycję. Choćby tę rodzinną, która pozwoliła jej zresztą odnaleźć pasję.

Bardzo lubię podróże. Od dzieciństwa dużo jeździłam z rodzicami po Polsce,
zwiedzałam muzea i galerie sztuki, więc praca w muzeum jest dla mnie przedłużeniem tej pasji.
Rodzice zaszczepili we mnie także miłość do turystyki pieszej. Od najmłodszych lat biorę udział w rajdach organizowanych przez PTTK, od 2004 roku także w takich, w czasie których przez dwa tygodnie wędrujemy i śpimy w namiotach. Codziennie pokonujemy około 20-30 kilometrów — mówi pani Dominika.

Dominika Kałabun
Fot. Weronika Nowokuńska
Dominika Kałabun

Muzealniczka przyznaje, że taki rodzaj poznawania Polski nie jest szczególnie popularny wśród młodych ludzi, ale ona sama bardzo go lubi. Tę miłość ma zapisaną niemal w genach. — Moi rodzice poznali się podczas takiego wyjazdu — mówi.

Dla pani Dominiki pozowanie przed aparatem nie było czymś zupełnie nowym, bo zdarzało jej się wspierać siostrę, artystkę, w jej działaniach. A ta miewała czasem dość odważne pomysły, wymagające sporego poświęcenia. — Musiałam kiedyś, na przykład, wyłaniać się z wody morskiej. Niby nic takiego, ale była połowa listopada, a ja byłam w sukience — śmieje się moja rozmówczyni.

W sesji przygotowanej przez olsztyńskie fotografki panie wystąpiły w dwóch odsłonach. Raz pozowały w strojach historycznych, a raz we współczesnych. Te drugie zdjęcia były sensualne.

Renata Wielgan zdecydowanie lepiej czuła się w wersji „współczesnej”. Jak przyznaje, przede wszystkim ze względu na wygodę. — Strój historyczny był sztywny, a fryzura, którą mi wykonano, choć piękna, wymagała uwagi, by jej nie zepsuć — tłumaczy pani Renata. Jak zaznacza, nie oznacza to wcale, że na co dzień nie można zobaczyć jej np. w butach na obcasie. — Mam wiele twarzy — mówi, śmiejąc się. I dodaje, że jej wybory dotyczące wizerunku zależą przede wszystkim od jej nastroju.

Renata Wielgan
Fot. Weronika Nowokuńska
Renata Wielgan

A skoro o wizerunku mowa, to i pani Renata zgadza się z tym, że pracownicy muzeum niesłusznie kojarzą się z pewną „sztywnością”. — Myślę, że wiele i wielu z nas dalekich jest od tego stereotypu — zaznacza.

Kiedy pytam, czy trudno jej było pozować do ujęcia, na którym miała pokazać swoje nieco bardziej zmysłowe oblicze, pani Renata przyznaje, że nie było to dla niej duże wyzwanie. Spory wpływ na to miała — inna niż muzealnictwo — pasja pani Renaty. Kobieta od 12 lat czas trenuje bowiem pole dance (od 8 jest także instruktorką). A tam praca z własnym ciałem i jego akceptacja to coś bardzo ważnego. Na tym nie koniec, bo w wolnych chwilach trenuje także balet oraz… chwyta za koło cyrkowe. Jej kolejne hobby to bowiem aerial hoop.

Renata Wielgan
Fot. Monika Lisowska
Renata Wielgan

Zanim pani Renata odkryła na dobre, ile satysfakcji daje jej wyrażanie siebie za pomocą sportu i tańca, realizowała się przede wszystkim w sztukach wizualnych. Malowała, rysowała. To właśnie jej zdolności plastyczne przywiodły ją do muzeum, w którym jest głównym plastykiem. — Zajmuję się takim zagospodarowywaniem przestrzeni, żeby obiekty, które znajdą się na wystawie, były odpowiednio wyeksponowane. Muszą one mieć odpowiednie gabloty, światło, tło — opowiada pani Renata. Jej praca na tym się jednak nie kończy. To ona projektuje także plakaty, zaproszenia i foldery, dzięki którym dowiadujemy się o tym, co dzieje się w Muzeum Warmii i Mazur.

Kobiecość to pewna siła. To pewność siebie i przekonanie, że dam radę — mówi pani Renata. — Potrafimy robić wiele rzeczy w jednym czasie. Mamy masę umiejętności, które wykorzystujemy w życiu.

O tym, jak wielka moc drzemie w kobietach przekonana jest także Małgorzata Jackiewicz-Garniec, kustosz i kierowniczka Muzeum w Lidzbarku Warmińskim. Mniej przekonana była jednak do tego, czy powinna brać udział w sesji. Jak przyznaje, musiała dać sobie trochę czasu do namysłu. Ku radości fotografek, a także swojemu zadowoleniu, stanęła przed obiektywami Weroniki Nowokuńskiej i Moniki Lisowskiej.

— Wątpliwości dość szybko mnie opuściły — przyznaje pani kustosz. — To był naprawdę kapitalny dzień. Dzień kobiecej przygody.

Kiedy pytam panią Małgorzatę, czy nie czuła się skrępowana, że sesję realizowano na zamku, którego historię tak doskonale zna, a w którym nie brakuje przecież np. obiektów sakralnych, zaznacza, że miejsca, w których powstawały zdjęcia, odpowiednio wybrano.

Małgorzata Jackiewicz-Garniec
Fot. Monika Lisowska
Małgorzata Jackiewicz-Garniec

— Nie robiłyśmy ich tam, gdzie byłoby to niestosowne — mówi. — Zależało nam jednak, żeby pokazać, że zamek jest nie tylko nośnikiem pamięci historycznej, na dodatek unikatowym w skali kraju, ale i miejscem inspiracji artystycznych. I chciałabym, żeby był tak właśnie postrzegany. Najważniejsze dla takiego zabytku jest to, żeby był on wciąż żywy, żeby coś się w nim ciągle działo, żeby dzięki temu czuło się tę jego niezwykłą jakość.

Kwestia obecności kobiet w przestrzeni lidzbarskiego zamku, jest bardzo niejednoznaczna. Jak zaznacza pani kustosz, choć bywały okresy, w których płeć piękna nie miała tutaj właściwie wstępu, to jednak w historii zamku pojawia się ich całkiem sporo. Pani Małgorzata także w swojej codziennej pracy dokłada starań, żeby szukać śladów ich obecności. Przypomina choćby o gospodyni Krasickiego czy o zakonnicach, które prowadziły tu sierociniec i szpital.

— My, kobiety, stanowimy połowę populacji, więc nie ma miejsc, w których nas nie ma — mówi żartobliwie. I dodaje, już całkiem poważnie i z żalem: — Po prostu nie odnotowuje nas historia.

Fot. Weronika Nowokuńska

Ale nie tylko historia wymaga upominania się o kobiety. Także współcześnie trzeba dbać o to, by kobiety zajmowały należną im pozycję.

Nadal obserwujemy przecież sytuację, w której nawet w bardzo sfeminizowanych zawodach to panowie zajmują kierownicze stanowiska.

A ponieważ rozmawiamy tuż przed Dniem Kobiet, trudno jest nie zapytać o to, czy — zdaniem moich rozmówczyń — takie święto jest czymś miłym? A może czas z nim skończyć?

Moje bohaterki nie są skore do bojkotu. Pani Dominika przypomina, że każda okazja jest dobra, żeby spędzić przyjemnie czas, tym bardziej że ona i jej narzeczony rezygnują na ogół z materialnych prezentów na rzecz właśnie tego, by wspólnie zrobić coś niecodziennego. Podobne zdanie ma pani Renata, której mąż lubi przygotowywać niespodzianki na tę okazję, a z kolei — wbrew przekonaniu, że to starsze pokolenie jest bardziej skore do świętowania — to tata pani Renaty widzi w Dniu Kobiet relikt przeszłości.

Pani Małgorzata mówi z kolei, że 8 marca jest nam nadal potrzebny. Jak dodaje: „niestety”. — Takie święto powinno być traktowane poważniej. Wystarczy już dawania nam kwiatów i mówienia, że jesteśmy piękne. Ciągle zmagamy się z brakiem równych praw i tym, że podejmuje się za nas decyzje. Nie chcemy tego. W sprawach praw kobiet jest jeszcze wiele do zrobienia. Odpowiednio obchodzony Dzień Kobiet może temu pomóc.

Małgorzata Jackiewicz-Garniec przypomina też, że ciągle pokutuje złe rozumienie feminizmu. — Kobiety i mężczyźni nie są tacy sami, ale są sobie równi i sobie potrzebni. Feminizm nie oznacza walki przeciwko mężczyznom. Kochamy ich i będziemy ich kochać. Ale chcemy być traktowane jak partnerki.

Tego więc im i wszystkim kobietom życzymy. A zawodowo? Czego chciałyby dla siebie kobiety naszego muzeum? Pani Dominika ma swoją propozycję.

— Tego, żeby nasza praca była doceniania i żebyśmy mogły rozwijać się nie tylko personalnie, ale i dla instytucji, w której pracujemy — mówi.
Daria Bruszewska-Przytuła


Monika Lisowska

Weronika Nowokuńska, fotograka
Weronika Nowokuńska

Za makijaże i fryzury odpowiadały: Ewa Zahorska i Urszula Florkowska

[fbpost]https://www.facebook.com/artist.nika/posts/1509884435882750">




Komentarze (1) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. magda #3062245 9 mar 2021 15:19

    Na miejscu muzeum żądałbym zwrotu kosztów za sesję, zdjęcia pomarańczowe, chałowate. Wszystkie modelki wyglądają jakby były po przeszczepie skóry na twarzy. KPINA z fotografii.

    Ocena komentarza: warty uwagi (3) odpowiedz na ten komentarz