Kto i jak ma prawo mówić o aborcji?

2021-02-13 21:00:00(ost. akt: 2021-02-13 21:39:58)

Autor zdjęcia: Ralf Lotys (Sicherlich)/ CC 4.0/ Wikipedia/ Ja Fryta/ CC 2.0/ Wikipedia

Zaczęło się niewinnie. „Nie jesteśmy świrami, wariatami, którzy mówią, że aborcja ma być na pstryknięcie” — powiedział Jerzy Owsiak na konferencji prasowej. I, jak na pstryknięcie właśnie, wylała się fala komentarzy, w których szef Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy dostał niemało słownych batów.
Odtwórzmy sobie przebieg tego medialnego sporu.
Zapalnikiem były, jak już napisałam, słowa „aborcja na pstryknięcie”. Jerzy Owsiak, który przedstawił się jako człowiek wspierający Strajk Kobiet, przyznał przy tej samej okazji, że obowiązujący do niedawna kompromis aborcyjny „funkcjonował”, wytrącając tym samym argument z rąk tym osobom, które twierdziły coś zgoła odmiennego i które przychylają się do postulatu, by aborcja stała się w Polsce bezwarunkowo możliwa.

Europarlamentarzystka Sylwia Spurek w wypowiedzi Owsiaka zauważyła „pogardliwą retorykę dotyczącą praw kobiet (»aborcja na pstryknięcie«) połączoną z używaniem określeń stygmatyzujących osoby chorujące psychicznie”. Przypomniała więc szefowi WOŚP, że ma on do odrobienia lekcje z praw człowieka, w których to lekcjach ona mu chętnie pomoże.


Paulina Młynarska lekcji nie zapowiadała, ale jej udzieliła. Poinformowała Owsiaka, że jest „dziadersem”. I wytłumaczyła mu: „Świadczy o tym łatwość z jaką w czasie, gdy Polki masowo protestują przeciw sadystycznej ustawie antyaborcyjnej, rzucasz hasło »aborcja na pstryk« i opowiadasz się za zgniłym kompromisem. Można odnieść wrażenie, że swojego stanowiska w tak ważnej, dramatycznej sprawie nie przemyślałeś. Tacy właśnie są dziadersi: tzw. »kwestie kobiece« są dla nich tak błahe, tak drugorzędne, że w sumie nie warte głębszej refleksji. Rzuca dziaders, jeden z drugim, że legalna aborcja to kaprys „na pstryk”, że w sumie to kompromis mu pasował. I zadowolony. Wiadomka, jego to nie dotyczy” (zachowano oryginalną pisownię wszystkich cytatów).

Dziennikarka stała się medialną reprezentantką osób uważających, że swoją wypowiedzią Owsiak przyczynił się do umocnienia stereotypu, który aborcję na życzenie chce zrównywać niemal z antykoncepcją.

Tymczasem, jak przypominała Młynarska Owsiakowi, „To dlaczego kobieta decyduje się przerwać ciążę, nie podlega Twojej ocenie. Jest to sprawa wyłącznie pomiędzy nią, jej partnerem i jej lekarzem/lekarką. Takie są cywilizowane standardy w krajach, w których kobiety nie są uważane za niezdolny do samodzielnego myślenia inwentarz, będący własnością przemądrzałych dziadersów”.

Na odpowiedź samego Owsiaka nie trzeba było przesadnie długo czekać, choć, jak przyznał, on sam myślał nad nią sporo. „Ja te słowa mówiłem wyłącznie w takim sensie, że razem z żoną przeciwstawiamy się stanowczo wszelkim skrótom myślowym, które są treścią komentarzy ze strony na przykład mediów publicznych. A tym skrótem myślowym jest nazwanie Strajku Kobiet (…) wyzwiskami, najgorszymi przezwiskami, obrażanie ich i dyskredytowanie” — napisał Owsiak. I zaznaczył, że jego wypowiedź została źle zrozumiana: „Nie zgadzamy się na nazywanie prawa kobiet do wyboru — aborcją na pstryknięcie. I my spotkaliśmy się z takimi określeniami, kiedy od samego początku wyrażaliśmy swoje poparcie dla protestów kobiet już kilka lat temu. Ten temat to dla mnie wiele różnych, często trudnych historii, wiele różnych problemów, nie tylko medycznych i jestem ostatnią osobą, która może podejmować decyzję o czyimś losie i czyjejś przyszłości”.

[fbpost]https://www.facebook.com/jerzyowsiak/posts/3676503182428647">

Paulina Młynarska doceniła fakt, że Owsiak pokusił się o autorefleksję i wytłumaczył swoje słowa. „Przyjmuję tę odpowiedź taką jaka jest i mam pewność, że obie strony wynoszą z tej wymiany coś cennego” – napisała Młynarska. I dodała: „Ale nie oczekujcie ode mnie, że teraz będę się kajać, przepraszać, prosić o wybaczenie. Nadal uważam, że „dziaders” lubi nieoczekiwanie wybić tu i tam, często w sposób nieuświadomiony. Mnie też zdarza się »pojechać dziadersem«. Mamy go w sobie. Wszyscy”.


Zawsze chodzi o język


Gdyby medialna burza wywołana słowami Owsiaka nie dotyczyła tak ważnej sprawy, jaką jest aktualnie negocjowanie na nowo prawa do aborcji, można byłoby pokiwać ze smutkiem głową, rozłożyć bezradnie ręce i powiedzieć to, co mówimy sobie od lat: komunikowanie się to nie jest coś, co nam dobrze wychodzi w tym kraju nad Wisłą. Podobnie zresztą jak dyskutowanie. Bo gdyby dobrze zastanowić się, o co cała ta awantura, szybko dojdziemy do wniosku, że, jak zwykle ostatnio, poszło o język.

Dowód? Owsiak używa sformułowania „aborcja na pstryknięcie”, które, choć jak zapewnia szef WOŚP, pojawiło się tylko po to, by mu się sprzeciwić, zostało użyte nie po raz pierwszy. A dobrze wiemy, bo nauczyła nas tego historia, że jeśli pozwalamy jakimś głupim frazesom zadomowić się w przestrzeni publicznej, rosną one w siłę, rozpychają się i zaczynają pełnić zupełnie inną rolę. Nie szukajmy daleko, nie posługujmy się jakimiś niezwykle bolesnymi przykładami sprzed stulecia. Wróćmy do „wykształciuchów”. Niby takie niepozorne słówko, prawda? A jednak jeśli przyjrzymy się, jak dramatycznie spada szacunek do nauczycieli i wykładowców, w jaki sposób obchodzą się z nimi kolejne rządy, to z jednej nitki dość szybko nakręcimy cały kłębek. A jeśli damy dojść do głosu także emocjom, to nawet kłębowisko – rozmaitych oskarżeń i postaw.

Słownictwo, które „kręci się” wokół aborcji, jest najczęściej silnie nacechowane i często skazuje osoby, które zdecydowały się na przerwanie ciąży na rodzaj piętna. To dlatego coraz więcej osób zabiega o to, by używać języka medycznego, możliwie najbardziej neutralnego i oddającego sedno sprawy, a nie mitologizujące ją.

Obrazek w tresci

Fot. Słownik Empatyczny Języka Polskiego/ Facebook

Zośka Marcinek, działaczka społeczna, na stronie „Codziennika Feministycznego” napisała, odnosząc się do słów Owsiaka, że „swoboda języka i skojarzeń łatwo wpada w koleiny szkodliwych, stygmatyzujących wzorców myślenia, trywializuje systemowe problemy, lekceważy je albo ośmiesza”. To dlatego Marcinek podkreślała też: „Nie godzimy się na pokutniczy dyskurs »mniejszego zła« i dlatego dajemy sobie prawo by od naszych sojuszników wymagać, a nie tylko dziękować pokornie, że są”.

Na kwestie językowe zwrócił także uwagę na swoim profilu facebookowym Mariusz Sieniewicz, który nie tylko z racji swojego pisarskiego doświadczenia, jest wyczulony na to, jak (i w jakim celu) używa się języka. Nie zgadzając się z pojawiającym się komentarzami, że „słowa »świr«, »wariat« są karygodne, ponieważ stygmatyzują osoby z chorobami psychicznymi”, Sieniewicz apelował, by zachować je w polszczyźnie „zarówno dla zachwytów, gdy ktoś robi rzeczy piękne, nieszablonowe, straceńczo wolnościowe, na przekór konformizmom świata, jak i gdy wyrażamy dezaprobatę dla zachowań szkodliwych, irracjonalnych, perfidnie krzywdzących. Język był przed nami, będzie, gdy nas zabraknie, pielęgnujmy jego mądrość i przestrzeń”.

Z nami albo przeciwko nam


Mariusz Sieniewicz, upominając się o to, by jednak nie zapominać o kontekście, w jakim padają różne słowa, zdecydował się i na inny apel: „Błagam, szczególnie te zradykalizowane w retoryce i ocenach panie, aby nie dokładać kolejnych cegieł do murów i tak »gettyzującego się« świata”.

Niestety, ostatnie miesiące (lata?) pokazują, że jako społeczeństwo jesteśmy w stanie walki. A do niej potrzebni żołnierze. Musimy mieć więc zwolenników i przeciwników jakiejś tezy. Mają oni być jednogłośni, jednomyślni i krytyczni. Ale tylko wobec tych drugich. Nie dopuszczamy więc migracji między grupami (no, może tylko do tej, w której sami się znajdujemy), ale i nie godzimy się na żadne „odstępstwa” od linii programowej. Jeśli nie wszystko wzbudza nasz zachwyt, jeśli mamy jakieś wątpliwości, jesteśmy na ogół, mniej lub bardziej uprzejmie, proszeni o to, by trzymać język za zębami.

Plusy? Wymiatając z grupy mniej do niej dopasowanych, jesteśmy w stanie zaprezentować światu względnie spójny komunikat, wiadomo, o co nam chodzi i przeciwko czemu (za czym) walczymy.

Minusy? Zaczynamy wierzyć w to, że świat jest czarno-biały, a ludzie myślą albo tak, jak my, albo dokładnie odwrotnie. Zaczynamy w życiu realnym funkcjonować w podobnej bańce, w jakiej jesteśmy w mediach społecznościowych. Nie reformujemy swojej grupy i nie staramy się jej rozwijać. Liczy się status quo.


Czyja to sprawa?


Zanim jeszcze Owsiak zdołał przekonać przynajmniej część wcześniej nieprzekonanych osób, że swoimi słowami sprzeciwiał się pewnemu sposobowi mówienia o aborcji, a nie prawu kobiet do decydowania o kontynuowaniu lub przerwaniu ciąży, byli i tacy, którzy wzięli go w obronę. Mariusz Sieniewicz na swoim profilu facebookowym zauważył, że „trzeba być głuchym językowo i kontekstowo, by nie zrozumieć Owsiaka”. Choć olsztyński pisarz już wiele razy dawał wyraz swojemu empatycznemu zaangażowaniu w sprawy protestujących kobiet i on został przywołany do porządku. Jedna z kobiet komentujących jego post przypomniała wręcz Sieniewiczowi, że najlepszym, co może zrobić mężczyzna dla kobiety w sprawie aborcji, jest milczenie i słuchanie.

Rzecz w tym, że takie stawianie sprawy prowadzi do kolejnych niebezpieczeństw. Z jednej strony kobiety biorące udział w strajkach oczekują solidarności i zaangażowania mężczyzn, zrozumienia i wsparcia z ich strony, a z drugiej strony w tej samej grupie pojawiają się głosy, że mężczyźni mają prawo mówić tylko wtedy, kiedy się im na to pozwoli i kiedy ich zdanie współbrzmi jeden do jednego z głosem strajkujących. Byłoby to zrozumiałe, gdyby w protestach brała udział homogeniczna grupa, reprezentująca dokładnie taki sam punkt widzenia. A jest zgoła inaczej. Organizatorzy strajków i ich uczestnicy są połączeni myślą przewodnią: walką o prawo kobiet do decydowanie o sobie, o swoim ciele. Walką o szacunek. Inne kwestie podlegają negocjacjom, uzgodnieniom. A może wręcz: wymagają takich negocjacji i uzgodnień. I trudno oczekiwać od tych, którzy wyraźnie czują, czym jest hasło „nigdy nie będziesz szła sama”, bo swoją codzienną postawą przekonują o tym swoje żony, partnerki i córki, by z zadowoleniem przyjęli decyzję o pozbawieniu ich prawa do udziału w dyskusji. Czym innym jest zamilknąć, by dać mówić innym, a czym innym milczeć, bo nikt nie jest zainteresowany tym, co mamy do powiedzenia.

Monopol na prawdę
Żeby sprawę postawić jasno: ja także uważam, że przez lata zbyt często oddawaliśmy w ręce mężczyzn sprawy kluczowe dla kobiet. To oni o nich decydowali (jako posłowie), to oni je komentowali (jako eksperci w mediach). Głos kobiet nie wybrzmiewał, a jeśli wybrzmiewał, to był pomijany. To mężczyźni urządzali świat, to oni wprowadzali rozwiązania i mechanizmy, które nie uwzględniały potrzeb kobiet. To prowadziło do wielu fatalnych zaniedbań. Ale nie oszukujmy się: są sprawy, w których nie wystarczy solidarność narządów płciowych. Nie wystarczy, że osoby z macicami wypracują rozwiązania, a reszta im przyklaśnie. Nie bez powodu mówi się, że matematyka jest królową nauk. W społeczeństwie i w polityce liczy się jej znajomość. Ot, choćby w tym zakresie, by policzyć, ile głosów stanowi większość.

Bycie symetrystką czy symetrystą to aktualnie jeden z największych grzechów, jaki można popełnić, ale czasem należy upomnieć się o równowagę. Nie wiem, czy chciałabym tylko „milczeć i słuchać” wtedy, kiedy na szali byłyby prawa mojego męża czy syna. Pewnie nie. Więc ja nie oczekuję od mężczyzn, ani tych, którzy wspierających strajki, ani tych, którzy są im przeciwni, by milczeli. Jeśli mają do powiedzenia coś wartościowego — niech mówią. Niech wskazują zagrożenia pewnych rozwiązań i zgłaszają swoje pomysły. Nikt nie ma monopolu na prawdę, nikt nie ma monopolu na nieskończoną wiedzę.


Daria Bruszewska-Przytuła


Fot. Ralf Lotys (Sicherlich)/ CC 4.0/ Wikipedia

Jerzy Owsiak:
„(...) nie buduję sobie poglądu na te sprawy z PRL-owskiego bytu, a zbudowałem go wraz z moją żoną przez 29-letnie działanie Fundacji (...). I wiele razy też wypowiadaliśmy swoją opinię na temat braku pomocy systemowej dla rodzin, zwłaszcza samotnych matek wychowujących dzieci, które wymagają specjalistycznej opieki. Myślę też o tym, bo mam dwie córki i dwie wnuczki — ich los i ich prawa są dla mnie po prostu ważne.
Chciałem wspierać Strajk Kobiet i wszystkie strony obróciły się przeciwko nam. Czas jednak pokaże, że z całych sił chcemy bronić praw człowieka, bezpieczeństwa kobiet i aktywności obywatelskiej”.


Fot. Ja Fryta/ CC BY-SA 2.0/ Wikipedia


Paulina Młynarska:
„To w jakim chorym miejscu historii praw kobiet znalazła się Polska, nie jest zasługą PiS, ani Ordo Iuris. Zapracował na to patriarchalny, sparaliżowany kościelnym myśleniem mental wszystkich kolejnych rządów po 89. Niezliczeni mężczyźni i kobiety, gorąco walczący o demokrację, są jednocześnie ciężkimi dziadersami w kwestiach równości. Często nie mają nawet tej świadomości. To się nazywa fachowo „ślepa plamka” i jest opisane w psychologii. Dopóki nie zaczniemy nazywać dziaderstwa po imieniu, dopóty będziemy mieć wybór między dwoma patriarchatami”.


Komentarze (1) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. Ja. #3060490 14 lut 2021 01:38

    Kościół wymusił durnowatą ustawę , rząd zrobił burdel a ludzie się kłócą i za łby biorą... I to o co? Nie o meritum sprawy tylko o słówka! To takie typowe u nas! Na temat aborcji nie ma prawa wypowiadać się sejm i politycy! Tylko zainteresowani - rodzice i lekarze!!! Wszyscy zgodnie wiedzą że aborcja to zło samo w sobie , tragedia polega na tym że czasem jest to zło konieczne... + No ale PiS płaci w ten sposób za kampanię wyborczą organizowaną przez kościół bo następną ma w perspektywie...

    Ocena komentarza: warty uwagi (2) odpowiedz na ten komentarz