Udomowiła Bunię z Radys

2021-01-15 16:44:22(ost. akt: 2021-01-15 13:31:51)
Bunia i jej cierpliwa pani

Bunia i jej cierpliwa pani

Autor zdjęcia: arch. prywatne

Dziś pierwszy z cyklu artykułów opisujących losy zwierząt uwolnionych ze schroniska w Radysach. W pierwszym odcinku poznajcie Bunię (wcześniej Abbę) adoptowaną przez artystkę Mayrę Wojciechowicz.
— Jak to się stało, że Bunia trafiła właśnie do pani?
— Należę do grupy „Psy z Radys” na Facebooku. Administratorki publikowały tam zdjęcia zwierząt, które mogą trafić do adopcji i organizowały ich transport do nowych domów. Wiedziałam, że na pewno zaadoptuję jakiegoś psa odbitego z Radys, bo znałam złą reputację tego schroniska. Chciałam też przygarnąć kolejnego psa, by ten którego już miałam, o wdzięcznym imieniu Mały Piesek, zyskał nowe towarzystwo. Przeglądając zdjęcia, trafiłam na Abbę, która wyglądała dokładnie jak Mały Piesek, tylko była nieco mniejsza. Zażartowałam, że to jakaś zaginiona rodzina i już wiedziałam, że Abba zamieszka z nami.

— Skąd imię Bunia?
— Od tego pierwotnego imienia Abba. Zdrobnienie od Abby to Abbunia, a zatem Bunia. Ja mówię do niej per Pani Bunia.

— Pani Bunia łatwo zadomowiła w nowym miejscu?
— Nie, kiedy do nas przyjechała była przerażona. Właściwie była tak sztywna, że można było ją przestawiać jak jakiegoś dmuchanego psa i stała tak sparaliżowana. Potem lekko zaczęła odpuszczać. Mały Piesek podchodził do niej, wąchał ją, lizał i merdał ogonkiem, ciesząc się że ma nową kompankę. Przyjął ją naprawdę bardzo dobrze, a z czasem przy nim Bunia zaczęła się oswajać.

— Od razu wiedziała jak ma się zachować w domu?
— Dość długo zajęło jej przyswojenie, że załatwia się na zewnątrz, a nie w domu. Zupełnie nie miała takiego nawyku i właściwie tam gdzie stała, tam się załatwiała. Nauczenie ją właściwego zachowania zajęło kilka tygodni, a nawet kilka miesięcy. Miała też zwyczaj drapania mnie pazurami z radości, na przykład witając się o poranku. Po takich „falach miłości” byłam cała w bliznach. Rzucała się na mnie też kiedy się bała. W którymś momencie myślałam już, że nie dam rady, bo Bunia skakała na mnie z pazurami w najmniej przewidywalnych momentach.

PRZECZYTAJ KONIECZNIE: Koniec cierpienia w Radysach

Koniec cierpienia w Radysach

— Ale udało się ją w końcu okiełznać...
— Stało się to dzięki kolejnemu psu, który z nami zamieszkał. Nazwałam go Pan Kierownik i śmiałam się, że szybko został chłopakiem Buni. Całował ją w ucho czy w kark, spali razem przytuleni, co wyglądało naprawdę rozkosznie. Przy Panu Kierowniku Bunia bardzo się uspokoiła. Drapania z radości czy strachu oduczała się bardzo wolno, ale teraz już w ogóle tego nie robi.

— Był jakiś moment przełomowy?
— Tak, chyba stało się to wtedy kiedy pozwoliłam jej spać w łóżku. Wcześniej nie byłam do tego przekonana. Psy miały swoje posłania, ewentualnie mogły spać na kanapie. Kiedy zmieniłam zdanie i wpuściłam Bunię do łóżka, to ona znalazła swoje „życiowe powołanie”. Śmieję się, że teraz robi doktorat z łóżkologii poznawczej i prowadzi szeroko zakrojone badania terenowe. Przenosi się tylko z łóżka na łóżko, a spacery na liście jej priorytetów są dużo niżej. Czasami nawet na drugi spacer w ciągu dnia nie udaje mi się jej wyciągnąć. Bunia rezygnuje z przechadzki, leży sobie w łóżku jak gdyby nigdy nic i chrapie. Zresztą zawsze śpi z uśmiechem, tak że od razu widać, że jest pogrążona w błogości. Aż przyjemnie patrzeć na nią.

— Co pani wie o jej przeszłości?
— Wiem, że nie miała łatwego życia. Została odłowiona kiedy miała pół roku, a ja zabrałam ją z Radys półtora roku później. Była wtedy w nienajlepszym stanie - miała połamane zęby, jeden ułamany kieł, była cała pogryziona, w bliznach. Widać, że musiała walczyć o swoje w boksie, bo ma dużo szram, które już jej zostaną. Do dziś bywa lękliwa. Kiedy jest w towarzystwie Małego Pieska, który jest od niej większy, to jest pewna siebie, szczeka i zaczepia inne psy. Natomiast kiedy nie ma obok kompana, to nadal jest zalękniona. Bacznie rozgląda się na lewo i prawo, w ciszy trzyma się przy nodze w odległości metra i nie chce rzucać się w oczy. Do tego bardzo boi się mężczyzn i zawsze na nich szczeka.

— Wiadomo jakie były warunki bytowe Buni w Radysach?
— Kiedy ją stamtąd odbierałam, była najedzona. Ale widać, że była zapasiona i otyła. Nie wiem, czym była tam karmiona, ale ta dieta z pewnością była niezdrowa. Teraz Bunia też nie ma talii osy, zwłaszcza po sterylizacji kiedy znacznie rozrosła się w barach, ale jest w zdecydowanie lepszej kondycji niż kiedyś.

— Chcąc zaadoptować psa z Radys, miała pani jakieś preferencje?
— Jedynie chciałam, żeby to była sunia. Mały Piesek jest dość terytorialny i nie zniósłby w swoim otoczeniu drugiego samca. Jedyny wyjątek to Pan Kierownik, z którym się dogaduje. Myślałam o nieco większym psie i zdziwiłam się, że Bunia jest taka mała, bo na zdjęciach wyglądała na sporą, a w rzeczywistości jest wielkości cocker spaniela. Poza tym nie miałam żadnych wymagań — mógł być to pies ślepy czy kulawy. To nie grało roli.

— Nie bała się pani adopcji psa z Radys? Pewnie liczyła się pani z tym, że może być to pies po przejściach, którego trudno będzie wychować?
— Mam dużo cierpliwości i czasu. Z wykształcenia jestem artystką i mam nienormowany czas pracy, dlatego mogę praktycznie w każdej chwili być z psami, wyjść z nimi czy pracować. Dla kogoś, kto codziennie chodzi do biura na osiem godzin, z pewnością byłoby to trudniejsze. Mam też przyjaciółkę, która jest psią behawiorystką i w razie czego mogę liczyć na jej pomoc. W przeszłości zdarzało mi się już adoptować psy ze schroniska. Niektóre były bardzo doświadczone przez los i specyficznie się zachowywały, ale jakoś udawało się je wyprowadzić na prostą.

— Dużo psów znalazło u pani dom?
— Mam 44 lata i psy mam praktycznie od dziecka. To zawsze były zwierzęta znalezione, schroniskowe, odebrane z pseudohodowli czy takie, nad którymi się znęcano. Mam doświadczenie z różnymi psami. Choćby mama Małego Pieska, którą znalazłam w przydrożnym rowie. To była zagłodzona suczka, która miała fobię związaną z jedzeniem. Kiedy nakładałam jej do miseczki, dostawała szału i robiła się dzika. Nie czytałam żadnych porad w książkach czy internecie, tylko sama wymyśliłam jak mogę zmienić ten nawyk. Wzięłam wielką miednicę, wsypałam do niej 15 kilogramów karmy i dałam jej to wszystko naraz. Ona oczywiście się na to rzuciła, ale kiedy się najadła, zostawiła miskę. Od tego dnia przestała wariować na punkcie jedzenia i dotarło do niej, że nie trzeba obawiać się, że go zabraknie. Może mam niekonwencjonalne sposoby, ale działają. Tak samo udało mi się udomowić Bunię z Radys.
Dominika Raszkiewicz



Czytaj e-wydanie
Gazeta Olsztyńska zawsze pod ręką w Twoim smartfonie, tablecie i komputerze. Codzienne e-wydanie Gazety Olsztyńskiej, a w piątek z tygodnikiem lokalnym tylko 2,46 zł.

Kliknij w załączony PDF lub wejdź na stronę >>>kupgazete.pl



Komentarze (1) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. Nagórki #3042375 | 5.173.*.* 16 sty 2021 00:37

    Komentarz nisko oceniony. Kliknij aby przeczytać. Mam kochaną psinkę staruszķę adopcyjną. To jest coś strasznego jak można skrzywdzić psiaka ale nie dopuszczamy i razem damy radę. A ogólnie stwierdzamy że ludzie są podli.