Robert „DrySkull” Krawczyk: Ta płyta to moje wnioski z wędrówki, jaką jest życie [ROZMOWA, VIDEO]

2021-01-03 08:11:00(ost. akt: 2021-01-02 12:14:12)

Autor zdjęcia: Mat. prasowe

Pochodzący z Olsztyna Robert „DrySkull” Krawczyk jako producent i twórca muzyki współpracował z różnymi polskimi artystami. Teraz wydał swoją własną płytę. O niej i o tym, jak motywujące mogą być słowa krytyki, opowiada Darii Bruszewskiej-Przytule.
— Czy to prawda, że tym, co pana zmotywowało do pracy nad swoimi muzycznymi umiejętnościami, była bura, którą dostał pan od kolegów z zespołu, w którym wówczas pan grał?
— To prawda. Zaczęło się od doświadczenia takiego odtrącenia pewnego rodzaju… To był punkt zwrotny, który zmotywował mnie do tego, żeby coś sobie obiecać, coś sobie postanowić i tą drogą skrzętnie na przestrzeni lat podążać. To było oczywiście chwilowe, bo później ta ścieżka stała się moją codziennością i trudno już wtedy było mówić o tym, że idę nią właśnie po to... Przyświecał mi już raczej cel, jakim było nagranie własnej płyty.

— Który właśnie został osiągnięty.
— Zgadza się. Teraz muszę więc zweryfikować, co dalej, ale na szczęście trochę marzeń jest, więc nie zostanę bez planu.

— Przypomnijmy, że ten zespół, przez który pośrednio odnalazł pan plan na swoje życie, był z Olsztyna. Tak jak i pan…
— Tak. Jestem dumnym Warmiakiem, który kocha swoje korzenie. Bardzo chciałbym jak najszybciej wrócić na północ, z której wyjechałem w 2008 roku na studia, czyli muzykologię w Warszawie. Nie skończyłem tego kierunku, bo pochłonęła mnie produkcja muzyki i to ona stała się priorytetem.

— A ta produkcja to skąd się wzięła?
— Kiedy zostałem pozostawiony sam sobie, zacząłem się interesować obsługą programu do produkcji muzyki. Im bardziej w to brnąłem, im lepiej poznawałem ten program i techniki, których można używać do produkcji muzyki, tym bardziej poznawałem też osoby, które takiej muzyki potrzebowały. Nie ma też co ukrywać szczęścia, jakie miałem do ludzi, którzy na tej mojej drodze stanęli. Jeszcze w Olsztynie poznałem członków raczkującego wówczas zespołu Afromental. Chodziliśmy do tej samej szkoły muzycznej. Z niektórymi z nich przyjaźnię się do dzisiaj. To oni mieli także wpływ na to, z jakimi osobami poznałem się po swoim przyjeździe do Warszawy i z kim później robiłem muzykę. Słowem: szczęśliwy los chciał mnie postawić w tym miejscu, w którym jestem dzisiaj.

— Mówi pan o szczęśliwym losie, więc nie mogę nie zapytać: jest pan wyznawcą szkoły, że marzenia się spełniają, czy że się je spełnia?
— Jestem wyznawcą obu tych szkół (śmiech). Z jednej strony wierzę, że swoją pracą jesteśmy w stanie doprowadzić do nadejścia czasów, których pragniemy, z drugiej strony to zawierzenie temu, że tam, gdzie idziemy, jest dobrze, niezależnie od tego, czy w danej chwili czujemy się dobrze, też jest istotne. Wiara w to, że na wszystko trzeba samemu zapracować, może prowadzić do frustracji, bo życie nie zawsze prowadzi nas ku dobremu. Każda sytuacja za to nas czegoś uczy. Jestem więc chyba zwolennikiem jasnego nazywania swoich potrzeb.

— Skoro o potrzebach mowa… Mam wrażenie, że w ostatnim czasie wzrosło zapotrzebowanie na dobrych producentów. Ale nie jestem pewna, czy wszyscy dobrze wiemy, czym się producent zajmuje.
— Słowo „produkcja” jest dość enigmatyczne. Kryją się pod nim kompozycja i realizacja, które dzięki rozwojowi technologicznemu się połączyły. Kiedyś było tak, że kompozytor komponował, realizator nagrywał, a wykonawca wykonywał. Dzisiaj, dzięki możliwościom, które oferują programy producenckie, można te procesy zamknąć w jednym, czyli oddać to producentowi. Moja praca polega więc na tym, że siedzę przed komputerem, w którym mam odpalony program, i zapisuję przychodzące mi do głowy dźwięki. Najczęściej dostaję od wykonawcy linię melodyczną, a cała warstwa aranżacyjna zależy od tego, co przyjdzie mi do głowy. Czasem przychodzi mi do głowy, że komputer nie wystarczy i potrzebne są mi żywe instrumenty. I wtedy to też na mnie spoczywa odpowiedzialność, żeby znaleźć muzyków i zarejestrować wykonaną przez nich muzykę, a w końcu doprowadzić utwór do ostatecznego kształtu, który artyści będą grać.


— Czy słusznie wydaje mi się, że w ostatnich latach wzrosła też świadomość tego, jak producenci są ważni w procesie powstawania muzyki? Mam wrażenie, że dzisiaj znamy więcej nazwisk osób zajmujących się produkcją, że nie są oni już tak anonimowi…
— To prawda. Jest to pewnego rodzaju nowość, że producent jest traktowany mniej anonimowo, ale jeśli chodzi o polski rynek, to chyba wciąż mamy sporo do nadrobienia w tej kwestii. Na świecie coraz częściej jest tak, że DJ-e nie potrzebują już solistów, żeby zaistnieć w powszechnej świadomości. Tak jest w przypadku takich postaci Tiesto, jak David Guetta, jak Skrillex. W moim środowisku traktujemy się na równi, nie tworzymy podziałów, nie hierarchizujemy. Wszyscy jesteśmy ludźmi i wszyscy chcemy przekazać jakąś wibrację, nad którą wszyscy wspólnie pracujemy.
Pewnie jest tak, że żeby zostać producentem, trzeba być trochę bardziej osłuchanym niż wykonawca. Wykonawca może mieć czasem po prostu myśl w głowie, która mu gra, a producent musi w takiej sytuacji mieć warsztat i doświadczenie, które pozwolą tę myśl ubrać w słowo. Po stronie producenta jest też zadanie otwarcia wykonawcy na to, co nowe. Gdyby tak się nie zadziało, wszyscy muzycy nagrywaliby ciągle te same płyty.

— Dzisiaj już czasem jesteśmy w stanie, jako odbiorcy, wysłuchać z płyty, jaki producent za nią stoi. To chyba sprawia też, że producenci zyskują twarz i nazwisko, prawda?
— Zgadzam się. Choć muszę przyznać, że mam wrażenie, że ta anonimowość bywała też dla producentów czymś wygodnym — nie każdy, co wiem po sobie, ma ochotę być na świeczniku, mierzyć się z opiniami.

— Przy okazji wydania solowej płyty nie ma już odwrotu (śmiech). „OD:DO” to album, w którym słychać i elektronikę, i rocka, i pewnie jeszcze inne brzmienia. Wiem jednak, że muzycy nie lubią mówić o klasyfikacji gatunkowej swojej twórczości, więc zapytam po prostu: co chciał pan dać słuchaczom?
— Przede wszystkim świadectwo. Wszystkie utwory, które znalazły się na tej płycie, zawierają moje wnioski, moje pytania i próby odpowiedzi. Jedyne, co jesteśmy w stanie dać światu, to część siebie, więc postanowiłem to właśnie zrobić. Chciałem dzięki temu też trochę lepiej zrozumieć siebie samego. To miały być wnioski z wędrówki, jaką jest moje życie.


— Czy jakieś szczególne wydarzenia z tej wędrówki, jak to pan nazywa, miały wpływ na to, jak ta płyta dzisiaj brzmi, jak wygląda?
— Chyba nie. Myślę, że nie poszczególne wydarzenia, ale raczej całokształt moich dotychczasowych doświadczeń, to, co doprowadziło mnie do miejsca, w którym teraz jestem. Ten moment, w którym zdecydowałem się stanąć przed mikrofonem, żeby zaśpiewać pierwszy utwór, wydarzył się przypadkiem. To był niedzielny poranek, pracowałem nad czymś zupełnie innym i poczułem, że chcę zaśpiewać. Nie było żadnego wielkiego punktu zwrotnego. Albo: było nim całe moje życie.

— Ta płyta jest pańska od początku do końca, prawda?
— Tak, wszystko na niej jest mojego autorstwa: teksty, muzyka, aranżacja... To jest moje solo.

— No to się pan nieźle napracował! Do tej pory był pan przede wszystkim świetnym współpracownikiem, bo jako producent i autor muzyki nagrywał pan z wieloma polskimi artystami. Pana pseudonim pojawia się w opisach utworów Dawida Podsiadło i Sokoła, Mroza, Lanberry. Co daje więcej frajdy? Praca zespołowa czy ta na własny rachunek?
— Każda sytuacja ma swoje plusy i minusy. Z jednej strony, przy solowym albumie jest więcej pracy, wszystko jest na mojej głowie. Z drugiej, nikt mi nad tą głową nie stoi, nie kwestionuje moich decyzji.

— Co też niekoniecznie musi być wyłącznie dobre…
— To prawda. Mam absolutną wolność, ale łatwo jest stracić pewność tego, co chce się przekazać, bo nie ma tego drugiego głosu, który powiedziałby np.: „Robert, w tę stronę już nie idź, bo to jest zbyt skomplikowane”. Albo: „To nie pasuje do całości”. Na pewno w czasie nagrywania własnej płyty człowiek wiele uczy się o sobie samym.


— Ile trwała praca nad albumem?
— Wyjątkowo długo. Całą płytę stworzyłem w 2017 roku, a piosenki tworzyłem pół roku. Trzy lata temu w grudniu miałem gotowe 10 utworów, które miały trafić na płytę „OD:DO”. Szczęśliwie na mojej drodze pojawił się mój przyjaciel z olsztyńskich czasów Rafał Bykowski, który pomógł mi przejść przez ten proces wydania płyty w sposób zaplanowany. Gdybym robił to sam, zajęłoby mi to pewnie kolejne trzy lata. Album miał się ukazać w czerwcu, ale plany pokrzyżowały nam pandemiczne zawirowania. Wydaje mi się jednak, że ostatecznie dobrze wyszło, że płyta ukazała się właśnie teraz, w grudniu.

— Do kogo powinna ta płyta dotrzeć? Stworzył pan sobie w głowie modelowego odbiorcę?
— Takim odbiorcą jest chyba przeciętny człowiek XXI wieku. Powiem szczerze: nie targetowałem swojej muzyki i w nikogo nie celowałem, bo nie miałem też nawet najmniejszej ochoty strzelać. Zależało mi na tym, żeby dać fragment siebie. Ale chyba chciałbym, żeby ta muzyka trafiała do osób, które czegoś szukają. Może moje słowa pomogą im obrać kierunek, w którym będą podążać?

— A w jakim kierunku pan zamierza podążać?
— Teraz podążam do domu (śmiech). A w najbliższej przyszłości chciałbym podążać w stronę grania koncertów, ale wiemy, jak jest. Modlę się codziennie o to, żeby sytuacja, z którą mamy do czynienia, zmieniła się wkrótce nie tylko ze względu na moje solowe plany, ale i ze względu na plany ludzi, z którymi na co dzień współpracuję.


— Solowy album nie oznacza dla pana rezygnacji z pracy producenta?
— Zdecydowanie nie. Powiedziałbym nawet, że jego wydanie jest początkiem wtykania świeczek w tort. I takiego wtykania jest przede mną w nadchodzącym roku sporo: zarówno w zakresie mojej solowej twórczości, jak i pracy producenckiej. Zdecydowanie nie pozwolę o sobie zapomnieć, a odbiorcom czekać na swoje nowe projekty.

— Czyli, jak rozumiem, jak tylko pojawi się taka możliwość, przyjedzie pan na koncert do Olsztyna?
— Zdecydowanie!

— Ale gdzie go pan zagra? Przecież brakuje nam dobrych miejsc do grania koncertów…
— Ma pani rację. Olsztynowi bardzo potrzebna jest sala koncertowa, z której będą mogli się cieszyć fani muzyki rozrywkowej. W tej chwili takich miejsc, poza filharmonią, która jest przeznaczona dla innego odbiorcy, nie ma. A pamiętam czasy, kiedy na początku lat dwutysięcznych na koncerty Myslovitz chodziło się do Come In’a.
Czego by o tym miejscu nie mówić, było to świetne miejsce na koncerty, dzięki któremu zresztą moja muzyczna wrażliwość wzrosła w taki, a nie inny sposób. Zabieranie mieszkańcom tego miasta sal, w których mogliby odbierać dźwięki, jest temperowaniem nas do szarości. A ja jestem za kolorem! Mam nadzieję, że władze Olsztyna zadbają o to, żeby taka sala się pojawiła. Życzę sobie samemu z całego serca, żeby w takim miejscu zagrać w Olsztynie koncert.

— Piękne życzenie. Jeszcze jakieś ma pan w zanadrzu?
— Tak! Żebyśmy w nowym roku wszyscy zwrócili się ku miłości.


Robert „DrySkull” Krawczyk o swoim albumie:
„Poruszam na tej płycie szeroko pojętą kwestię komunikacji: z drugim człowiekiem, z otaczającym światem, wreszcie z samym sobą. Nie starałem się zamknąć w ramy jednej przyświecającej myśli, istnieje jednak pewna nić narracji, dzięki której płyta stanowi integralną całość. Od akceptacji siebie („Burze”, „Anomalie”, „Światłowstręt”, „Pytania”) poprzez otwarcie na drugiego człowieka („YOLO”, „Zmiany”, „Trip”) aż do pojednania z panującą wokół rzeczywistością („Doba”, „Wszystko Jest Wszystkim”, „Już”). Utwór tytułowy, elektroniczna etiuda „OD:DO”, to moja interpretacja mnogości perspektyw, w jakich toczy się chwila”.

Komentarze (4) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. Czytelnik #3032824 | 37.30.*.* 3 sty 2021 15:08

    Bravo Robert !!! My Olsztynianie jestesmy z Ciebie dumni !!!!! Swietna muza !!!! Czekamy na wiecej !!!! Gratulacje !!!!!!

    Ocena komentarza: warty uwagi (1) odpowiedz na ten komentarz

  2. alina #3032763 | 89.228.*.* 3 sty 2021 12:47

    Następne kawałki, których po 5 minutach nikt nie pamięta. Wadą polskich wykonawców jest to, że starają się tworzyć coś ambitnego, które umiera na starcie. Mając głos, mając przygotowanie muzyczne, kumając czaczę w tym zakresie, robią falstart na początku i już ich nie ma. Czasami trzeba zrobić coś dla słuchaczy a nie krytyków. Generalnie raz odsłuchać i zapomnieć a szkoda.

    odpowiedz na ten komentarz pokaż odpowiedzi (1)

    1. observer #3032744 | 88.156.*.* 3 sty 2021 12:03

      Ile Ty się gówniarzu po tym świecie nachodziłeś???

      odpowiedz na ten komentarz

    2. Ola #3032733 | 5.173.*.* 3 sty 2021 11:41

      Bardzo dobra muzyka i świetnie, że LUDZIOM CHCE SIĘ CHCIEĆ!! Życzę wszystkiego dobrego!

      Ocena komentarza: warty uwagi (1) odpowiedz na ten komentarz