Władysław Katarzyński "Mój Olsztyn": Od Daru Olsztyna do Rekina z „Noża w wodzie”

2020-09-27 13:45:00(ost. akt: 2020-10-02 10:19:13)

Autor zdjęcia: arch. autora

W tym roku mija ponad 30 lat, jak w stoczni jachtowej w Szczecinie trafił do remontu legendarny „Dar Olsztyna”, skąd już na morze nie powrócił. Dzisiaj o żeglarstwie i o zdobywaniu umiejętności pływania. Mój pierwszy kontakt z większą wodą miał miejsce w miejscowości Strabla nad Narwią, gdzie jeździliśmy na wakacje do znajomych babci.
Miałem wtedy 4 lata. Naukę pływania zaczynano wówczas zazwyczaj w sposób nieco brutalny. Jeden z dorosłych wrzucił mnie po prostu do płytkiej zatoczki. Machając rozpaczliwie rękami i nogami zdołałem wydostać się na powierzchnię, a nawet na niej utrzymać. A potem już poszło gładko. Kiedy nauczyłem się czytać, moją wyobraźnię rozpalały książki podróżnicze, z których wiele opowiadało o dalekomorskich wyprawach, o dzielnych marynarzach zmagających się ze sztormami i z piratami. Przekładaliśmy to na naszą rzeczywistość podwórkową, staczając między sobą boje na kije na tratwach zrobionych z drewna z budów i pustych pojemników na różne substancje. Naszym oceanem były rozlewiska za kamienicami przy Jagiellońskiej. Kiedyś jeden z kolegów oberwał tak mocno, że wypadł z tratwy i zaczął się topić. Ten, kto zepchnął nieszczęśnika, ruszył mu na pomoc, ale kiedy przyjechało pogotowie, nikt z nas nie przyznał się, że chodziło o zabawę w piratów. Kolega, który uratował tonącego, otrzymał w nagrodę od władz miasta rower, a ja zacząłem kombinować, jak też w podobny sposób na taki pojazd zasłużyć. Na szczęście wybito mi to z głowy.

Latem chodziłem z kolegami nad Jezioro Krzywe na przystań „Warmii”. Kiedy podrosłem, popisywaliśmy się tam przed dziewczynami wypływaniem poza boje oznaczające granice, jakich nie może przekroczyć pływak nieposiadający żółtego czepka. Kiedyś kupiłem na bazarze rudowłosą perukę i w tym to nakryciu głowy ruszyłem wpław z przystani „Warmii” na plażę miejską.

Po ominięciu boi natychmiast zlokalizował moją obecność posterunek milicji wodnej. Podpłynęła motorówka, po czym nakazano mi powrót. Mając jednak twarz oplataną długimi włosami mojej peruki, straciłem orientację. Wówczas jeden ze stróżów prawa chwycił mnie za sztuczne włosy i próbował wciągnąć do motorówki. Jaki szok musiał przeżyć, kiedy peruka została mu w dłoni!

A mówiąc o przekraczaniu granic. Jeden z moich kolegów szkolnych wyznał mi kiedyś w najgłębszej tajemnicy, że kiedy dorośnie, ukradnie w Gdyni jacht i ucieknie nim do Szwecji. Przypomina mi się reportaż, jaki po latach napisałem o braciach Piotrze i Mieczysławie Ejsymontach z Węgorzewa. Uprawiając żeglarstwo na Wybrzeżu cały czas marzyli o dalekomorskich podróżach. We wrześniu 1959 roku wypożyczyli w żeglarskim ośrodku szkoleniowym w Trzebieży 6-merową żaglówkę „Powiew”, chcąc nią rzekomo popłynąć do Świnoujścia. Tymczasem popłynęli przez Bałtyk na Bornholm. Tam chcieli zakupić prowiant na dalszą żeglugę, ale zamiast tego odstawiono ich do Polski. Odbył się proces, groziło im 5 lat więzienia. Ostatecznie sprawę umorzono ze względu na znikomą szkodliwość czynu. Zamiast tego dostali powołanie do Marynarki Wojennej.

Po trzech latach służby bracia otrzymali pracę jako bosmani na jachtach żaglowych, każdy na innym, żeby nie wpadli na pomysł ponownej ucieczki. Jednak w lipcu 1955 roku zmylili władze i oba jachty znalazły się w Kopenhadze, gdzie braciom przyznano azyl polityczny. 24 listopada 1969 roku na kupionym przez siebie jachcie „Polonia” ( przy wsparciu Polonii kanadyjskiej) wyruszyli z jeszcze jednym kolegą z Buenos Aires w Argentynie w podróż dookoła świata. Ostatnią wiadomość otrzymano od nich 17 grudnia. Ani załogi, ani jachtu nigdy nie odnaleziono.
Kiedy na początku lat 90., zbierając materiały do tego reportażu, rozmawiałem w Węgorzewie o braciach Ejsmontach z ich matką, starszą panią, pokazała zdjęcie obu w marynarskich ubraniach. Ciągle wierzyła, że jeszcze wrócą.

Ale wracając do czasów szkolnych

Byłem uczniem piątej klasy podstawówki, kiedy w szkole zorganizowano spotkanie z Karolem Olgierdem Borchardtem, autorem zbioru opowiadań „Znaczy kapitan”, inspirowanymi postacią kapitana żeglugi wielkiej Mamerta Stankiewicza. Kilku kolegów uległo czarowi tych opowieści i zaczęli na „Warmii” i na sąsiedniej harcerskiej „Bryzie” uczyć się żeglarstwa, ale mnie to jakoś nie pociągało. Ja wolałem piłkę nożną, a swój „żeglarski” kontakt z wodą ograniczałem do kajaków i łódek wiosłowych. Dzisiaj nieco z zazdrością przysłuchuję się, jak moi kumple Edek i Jurek, legitymujący się żeglarskimi patentami, rzucają terminami żeglarskimi i opowiadają o żeglowaniu na szlaku Wielkich Jezior Mazurskich. Im wiatr ciągle gra na wantach, mnie nie.

Wśród tych wodniaków z żeglarską przeszłością jest też olsztyński piosenkarz Walerian Ostrowski, niegdyś szef przystani Klubu Morskiego LOK nad Jeziorem Krzywym, który pływał na legendarnym Darze Olsztyna. Był to jacht typu Opal II, zbudowany dla LOK-u w 1974 roku ze składek społecznych, darów olsztyńskich instytucji, dotacji WKFiT i Totolotka. Miał pokład z mahoniu, 12 metrów długości, ożaglowanie 80 metrów kwadratowych i zabierał 10 osób załogi. Na stale stacjonował w Gdyni.

O wyborze nazwy Dar Olsztyna zdecydowali czytelnicy „Gazety Olsztyńskiej”. Na początku jacht pływał po Bałtyku, potem ruszył w dalsze podróże. Przez lata dowodzili nim między innymi olsztyńscy kapitanowie Daniel Jasonek, Marian Krzyworączka i Andrzej Jamiołkowski. Wyszkolono na nim wielu olsztyńskich żeglarzy. Z czasem stan techniczny jachtu pogarszał się. W 1989 roku mimo problemów finansowych oddano Dar Olsztyna do remontu w stoczni im. Leonida Teligi w Szczecinie. Od czasu do czasu olsztyńscy żeglarze, m.in. Walerian Ostrowski, odwiedzali „swój” jacht.

Mieliśmy przeczucie, że Dar Olsztyna stamtąd już nie wróci! — wspomina Walerian Ostrowski. — Zabezpieczyliśmy między innymi koło sterowe, które po latach przekazaliśmy Urzędowi Miasta.

W trakcie remontu uregulowano częściowo dług wobec stoczni za wykonane dotąd prace. Na ich dokończenie jednak zabrakło pieniędzy, zresztą stocznia padła. Dar Olsztyna stanął pod plandeką w Dąbiu nad Nerem. Aby uzyskać środki na kontynuację remontu, pod koniec lat 90. w Olsztynie powstało Towarzystwo Przyjaciół Daru Olsztyna, ale pieniędzy nie udało się zebrać. Po latach losem Daru Olsztyna zainteresował się Andrzej Kubiczek, były inspektor Polskiego Rejestru Statków. W 2005 roku jacht kupił jeden z warszawskich biznesmenów. Po przedłużeniu wręg i położeniu nowych podkładników i innych pracach tylko w zarysach przypomina dawną jednostkę. Nazywa się teraz Ladies i Gentelmen i na stałe stacjonuje w Grecji.

Tematy żeglarstwo, pływanie to tematy morze. Bo przecież warto wspomnieć jeszcze o żeglarskich dokonaniach kapitana Tomasza Cichockiego z Olsztyna, który w 2006 roku przepłynął samotnie Atlantyk, a którego pokazałem w jednej z szopek noworocznych mojego autorstwa w „Gazecie Olsztyńskiej”, o żeglarskich wigiliach z udziałem olsztyńskich kapitanów, a organizowanych przez Wojtka Piątka w Miejskim Ośrodku Kultury, wreszcie o Rekinie, jachcie z filmu Romana Polańskiego „Nóż w wodzie”, którego skorupę wiele lat temu widziałem w Giżycku.

Władysław Katarzyński


Czytaj e-wydanie
Gazeta Olsztyńska zawsze pod ręką w Twoim smartfonie, tablecie i komputerze. Codzienne e-wydanie Gazety Olsztyńskiej, a w piątek z tygodnikiem lokalnym tylko 2,46 zł.

Kliknij w załączony PDF lub wejdź na stronę >>>kupgazete.pl



Komentarze (1) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. Nick #2977514 | 37.201.*.* 27 wrz 2020 23:32

    Jezioro Krzywe i zeglarstwo wodne i lodowe. Po klubie M.K.S.W. nie pozostal zaden slad. A byly to piekne czasy.

    Ocena komentarza: warty uwagi (7) odpowiedz na ten komentarz pokaż odpowiedzi (1)