Zdarzyło się w Olsztynie: Byłem ulubieńcem Papy Stamma!

2020-09-13 20:10:23(ost. akt: 2020-09-11 11:56:12)
Feliks Stamm (w czapeczce) i Otto Tuszyński, 1968 rok.

Feliks Stamm (w czapeczce) i Otto Tuszyński, 1968 rok.

Autor zdjęcia: archiwum Otto Tuszyńskiego

Wśród pamiątek zgromadzonych w Olsztyńskim Muzeum Sportu są również te przekazane przez Otto Tuszyńskiego, urodzonego na Warmii trenera boksu, który wprowadził kiedyś drużynę Budowlanych Olsztyn do II ligi. 7 września były trener skończył 87 lat.
Jest osobą bardzo rozmowną, a pamięć ma doskonałą. Spotykamy się w towarzystwie Klausa Ollecha, Mazura pochodzącego z Nakomiad, jego przyjaciela oraz dawnego boksera i także trenera Budowlanych.
— Boks był dla mnie szkołą życia! — wyznaje Otto Tuszyński. — Byłem w grupie jego instruktorów, jednym z ulubieńców legendarnego Feliksa Stamma. — Miałem okazję poznać tak wybitnych pięściarzy jak Tadeusz Walasek, Zbigniew Pietrzykowski, Józef Grudzień, Leszek Drogosz czy Henryk Kukier.

Kim się czuje? Wiele razy się nad tym zastanawiał.
— Mam imię niemieckie, które zresztą po wojnie zmieniono mi w papierach na „bezpieczniejsze”, Otton. Widać kojarzyło im się z nazwiskiem Ottona III, cesarza niemieckiego i przyjaciela Bolesława Chrobrego, a nazwisko typowo polskie — opowiada Otto Tuszyński. — Przypuszczam, że moi przodkowie od strony ojca mogli był osadnikami z Mazowsza. Kim zaś jestem ja? Nie wiem! Można by powiedzieć, europejski Prusak.

Urodził się w Olsztynie, ówczesnym Allenstein


87 lat temu. — Miasto liczyło wtedy 45 tysięcy mieszkańców i kwitło, w radzie miejskiej zasiadali mądrzy ludzie — wspomina Otto Tuszyński. — Olsztyn był pełen zieleni, ładnie zabudowany. Mieszkaliśmy najpierw przy ulicy Partyzantów, potem przenieśliśmy się na Grunwaldzką, którą przejeżdżał tramwaj. Jeździło się nim z rodzicami na plażę nad Jezioro Krzywe. W sąsiedztwie był zamek, Łyna.

Już wtedy jednak nazizm powoli zaciskał swoje straszliwe macki. Olsztyńskich Żydów pozbawiano majątków, wyrzucano z domów. Miał cztery lata, kiedy przy Grunwaldzkiej podczas kryształowej nocy podpalono synagogę. Ludzie stali na ulicy i bez słowa przyglądali się, jak miejska straż pożarna nieudolnie próbuje ugasić pożar. Następnie przyjechały dwie ciężarówki i wywieziono nimi w nieznane Żydów z pobliskiego domu starców i z biednych rodzin. Na pewno ich zabito.

Drużyna Budowlanych w czasach świetności. Trener Otto Tuszyński pierwszy z lewej. Klaus Ollech trzeci z prawej
Fot. archiwum Otto Tuszyńskiego
Drużyna Budowlanych w czasach świetności. Trener Otto Tuszyński pierwszy z lewej. Klaus Ollech trzeci z prawej

A potem Otto Tuszyński poszedł do niemieckiej podstawówki. Języka polskiego nie znał ani w ząb.
— W szkole, w kinach byliśmy karmieni propagandą — opowiada. — Każdy, kto skończył 10 lat, musiał być w skautingu. Starsi chłopcy wstępowali do Hitlerjugend. Niemal wszyscy uczniowie kolekcjonowali fotografie frontowców, bohaterów wojennych.

A potem była wojna i po Stalingradzie — klęska Niemiec i zbliżający się front, ale o tym oficjalnie nie wolno było mówić.
— Co prawda w połowie 1944 roku zaczęły chodzić do naszej szkoły niemieckie dzieci z Kłajpedy, bo tam już był front, ale na ten temat milczały jak zaklęte — wspomina. — Każdy, od trzeciego roku życia, jak moja trzyletnia siostra Klara (było nas pięcioro rodzeństwa), musiał być wyposażony w maskę przeciwgazową. W budynkach były piwnice z pryczami, doprowadzono tam światło. Ale w Olsztynie było dość spokojnie. Porządku pilnowało wojsko.

A potem zaczęło się piekło!


Pan Otto pamięta, jak w połowie stycznia 1945 roku (miał wtedy 11 lat) ulicą Grunwaldzką jechały niemieckie czołgi i samochody transportowe, gdzieś w kierunku Morąga, później podobno na Królewiec. Jego szkołę zamieniono na lazaret, a młodsi nauczyciele dawno poszli do wojska.
— Moi kuzyni też byli na froncie — wspomina. — 21 stycznia 1945 roku, kiedy Rosjanie wkroczyli do miasta, w Olsztynie zostały tylko resztki niemieckiego wojska. Co do ludności, zostawiono ją swojemu losowi, bo był zakaz ewakuacji. Nieliczne już w mieście pojazdy osobowe i ciężarówki wojsko zarekwirowało.

Ze sobą mieli tylko sanki. Na dworze był straszny mróz. Jak się potem dowiedzieli, ojciec, który pracował pod Królewcem w fabryce amunicji jako wartownik i nie miał możliwości powrotu do domu, ewakuował się statkiem. Został internowany w Danii, po czym dostał się do Lubeki.

21 stycznia rano mama z siostrą poszły nadać bagaże na pociąg, ale tam już było piekło: tłumy ludzi, rosyjskie naloty, więc wróciły. Wszyscy schowali się do piwnicy. Tam zastali ich niemiecki oficer i dwóch żołnierzy.
— A wy co tu robicie, Rosjanie są już na Moście Jana! Już was tu nie ma! — powiedzieli.

Cóż było robić, wyszli! Usłyszeli, że jedyna bezpieczna droga prowadzi do Morąga. Ruszyli w tamtym kierunku, wioząc najmłodszą siostrę na sankach. Po drodze mijały ich furmanki, wyładowane ludźmi i bagażami. Gnał ich strach przed Rosjanami, o których opowiadano sobie straszne rzeczy, że gwałcili kobiety, rabowali dobytek, podpalali domy. Ktoś opowiadał, że dziewczęta malowały sobie twarze, żeby wydać się starszymi. Inne się okaleczały.
— Jakiś nasz żołnierz, wskazując jedną z opuszczonych, stojących na poboczu furmanek z koniem, zapytał, czy umiem powozić. Ja na to:
— Jak trzeba, to tak!
— No, to małe dzieci usadowić w środku, opatulić je w mundury, których wszędzie tyle na pobocz się poniewiera i w drogę! — pamięta.

I dodaje: — Kiedy obejrzeliśmy się za siebie, całe miasto płonęło, nawet Łyna wyglądała, jakby się paliła.

Chcieli się dostać do ojca do Królewca


Po wielu perypetiach dotarli do Łukty. Znaleźli schronienie w u pewnej bauerki. A potem weszli Rosjanie, pozabierali uciekinierom zegarki i zgwałcili trzy córki bauerki. Można było jechać dalej, ale matka postanowiła, że wracają do Olsztyna. Miasto wciąż płonęło. Najpierw zamieszkali u ciotki na Kolonii Mazurskiej, potem znów na Grunwaldzkiej. O żywność w tym okresie było bardzo ciężko.

Kiedyś Otto był świadkiem, jak Rosjanie oprawiali krowę. Podszedł w nadziei, że coś uda mu się ukraść, ale to żołnierz dał mu na odczepnego 25 kilo żeber. Na plebanii przy katedrze dokarmiał ich ksiądz Jan Hanowski, który odprawiał nabożeństwa po polsku. W styczniu 1945 roku dogadał się z komendantem radzieckim, żeby wojsko nie podpalało w Olsztynie kościołów. To dzięki niemu odnalazł ich później ojciec, który wrócił do miasta.

Otto Tuszyński (z lewej) z Klausem  Ollechem
Fot. Wojciech Caruk
Otto Tuszyński (z lewej) z Klausem Ollechem

Chodzić wieczorem po mieście było bardzo niebezpiecznie. Pamięta, jak płonęła podpalona przez Rosjan starówka, jak przyjeżdżali wozami mieszkańcy z centralnej Polski, z Kurpi, żeby w niemieckich domach szabrować dobytek. Wywożono meble, fortepiany...
— Kiedy ludzie protestowali, krzyczeli, że to wy, Niemcy, wywołaliście tę wojnę i musicie za to zapłacić! — mówi.

Trzeba było się określić: zostają w Polsce, czy wyjeżdżają. I kim się czują. Matka napisała, że czują się Polakami, że zostają.

Po wojnie Otto Tuszyński poszedł do polskiej szkoły. Był bystry, chłonny wiedzy, otwarty na świat, więc dość szybko nauczył się mówić po polsku. Tymczasem miał już nowych kolegów, właśnie ze Wschodu, z różnych stron kraju. Też przeszły wojnę. A jako dzieci wojny wszyscy potrafiły rozpychać się na podwórku łokciami, a ci którym wojna zabrała ojców lub matki, stawali się głowami rodziny.
— Powoli zacząłem się z tą powojenną Polską tutaj, w dawnym Allenstein identyfikować, chociaż nieraz słyszałem od polskich kolegów: „Ty szwabie!” — opowiada pan Otto. — Szczególnie zainteresował mnie sport, piłka nożna, byłem nawet kapitanem drużyny, a graliśmy na przepięknym Stadionie Leśnym. Aż kiedyś mówi mi kolega:
— Chodzę na boks, chcesz spróbować?
W Olsztynie sekcje bokserskie istniały w Gwardii, Garnizonowym Klubie Wojskowym, Kolejarzu i Spójni.

Poszedł do Gwardii


i zaczął systematycznie trenować. Występował w kategoriach od papierowej do lekkopółśredniej. W sumie stoczył 68 walk, z których tylko 16 przegrał, a cztery zremisował. Po skończeniu kariery bokserskiej, na początku lat 60. XX wieku Otto Tuszyński został w Budowlanych społecznym instruktorem boksu. W międzyczasie ukończył Technikum Budowlane. W 1964 roku zdobył uprawnienia nauczyciela boksu. Trenował młodzież z Jerzym Kordowickim (wcześniej przez 13 lat reprezentował barwy naszego kraju), osiągając z nią sukcesy na mistrzostwach Polski. Następnie we wrocławskiej WSWS ukończył zorganizowany przez Polski Związek Bokserski kurs trenerski. Był tam jednym z ulubieńców trenera wszech czasów, legendarnego Feliksa Stamma, zwanego przez bokserów Papą.

Tak mówił o nim Stamm 29 listopada 1965 w wywiadzie dla katowickiego „Sportu”: „Nie zawsze z dobrego zawodnika wyrasta dobry trener. Najlepszym spośród moich kursantów jest Otto Tuszyński z Olsztyna. Przed meczem o Puchar Europy z NRD będzie moim pomocnikiem”.

Fot. archiwum Otto Tuszyńskiego

Tych międzynarodowych meczów było jeszcze wiele, ale ostatecznie poświęcił się trenowaniu pięściarzy Budowlanych Olsztyn, których w 1967 roku wprowadził do II ligi. Ostatni, decydujący o awansie mecz z Mazurem Ełk odbył się na hali WOSTiW w grudniu 1967 roku. Na początku goście po sześciu walkach prowadzili sensacyjnie 7:3, pozostałe walki wygrali olsztyniacy. Ostatecznie mecz zakończył się rezultatem 13:7. Wytrenował wielu bardzo dobrych bokserów, jak Eliasz Bartoszewicz, który był czterokrotnym medalistą mistrzostw Polski. Do historii przejdzie walka Eliasza podczas XXX Mistrzostw Polski w Boksie w Poznaniu, kiedy w finale spotkał się z Tadeuszem Walaskiem, którą kontrowersyjnie przegrał.

— A potem, ponieważ brak pieniędzy źle wróżył klubowi, przeniosłem się do GKS Walka Zabrze — opowiada Otto Tuszyński. — Miałem tam głównie podopiecznych Ślązaków, same zakapiory! I z tym klubem też odniosłem sukces, wprowadzając go do II ligi. W 1973 roku w plebiscycie „Głosu Zabrza” wybrano mnie na Trenera Roku. W życiu byłem uhonorowany wieloma medalami i odznaczeniami, w tym z dziedziny boksu, jak i regionalnymi, np. za zasługi dla naszego województwa.

Kiedyś pojechał do Oświęcimia. Już wtedy wiedział, ile złego zrobił Hitler, którego portrety przed wojną wisiały w niemal każdym niemieckim domu w Olsztynie. Teraz tym bardziej był wstrząśnięty. Nie ma jednak w sobie narodowego poczucia winy, bo w tamtych czasach był dzieckiem.

I na koniec. Wyjeżdżając na mecze powąchał trochę Zachodu. Mógł zostać, ale byłoby mu głupio opuścić swoich zawodników, kolegów trenerów. I co, potem napiszą w prasie że ten znany trener Tuszyński uciekł? W 1979 roku wyjechało natomiast jego rodzeństwo. Córka również poszła ich śladem. Zarówno ona, jak i wnuczka, mówią świetnie po polsku.
— Córka uważa się za Polkę, zawsze jej przywożę jakieś polskie specjały — uśmiecha się Otto Tuszyński.

Władysław Katarzyński



Czytaj e-wydanie
Gazeta Olsztyńska zawsze pod ręką w Twoim smartfonie, tablecie i komputerze. Codzienne e-wydanie Gazety Olsztyńskiej, a w piątek z tygodnikiem lokalnym tylko 2,46 zł.

Kliknij w załączony PDF lub wejdź na stronę >>>kupgazete.pl

Komentarze (3) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. jalele #2972415 | 31.0.*.* 15 wrz 2020 10:54

    Chodziłem na trenowałem boks w budowlanych, pamiętam trenera Tuszyńskiego, trenował Mieczysława Wółkiewicza, który dalszą karierę kontynuował na śląsku. Wczoraj na rynku przy ul. Grunwaldzkiej widziałem byłego boksera p. Martyniuka. Pozdrawiam byłych bokserów i trenera.

    Ocena komentarza: warty uwagi (2) odpowiedz na ten komentarz

  2. Adi #2971941 | 213.73.*.* 14 wrz 2020 11:18

    Czy ktoś wie jak można skontaktować się z Panem Otto ?

    odpowiedz na ten komentarz

  3. anatol #2971791 | 88.156.*.* 13 wrz 2020 21:10

    Piękny życiorys i człowiek

    Ocena komentarza: warty uwagi (3) odpowiedz na ten komentarz