Żyję dla wszystkich, dla których mogę coś zrobić

2020-05-10 12:00:00(ost. akt: 2020-05-11 08:46:43)

Autor zdjęcia: archiwum Marka Tykarskiego

Na podium stoją sportowcy, gdzieś obok biją brawo trenerzy. To osoby, które są cichymi ojcami sukcesów, wsparciem w codziennych zmaganiach i największą motywacją. Marek Tykarski, człowiek historia z pięknym trenerskim dorobkiem.
Lekkoatletyczny rozdział w sportowej historii Lubawy, miał swój początek na niewielkim podwórku na lubawskim rynku. Tam kiełkowała miłość do sportu Marka Tykarskiego, który niesamowitą historią swojego życia, stanowi najpiękniejszy przykład osoby ubogacającej życie innych. Dziś trener LKS Lubawa, fantastyczny mówca, charyzmatyczny trener, ambitny i skuteczny. Marek Tykarski opowiedział o swoim życiu, o sporcie, dzieciństwie i emocjach. Niekończąca się kopalnia wspomnień, którą zechciał się podzielić, dając fantastyczną motywację do działania i stwarzając pole do podziwu. Przy tym niezwykle skromny, a przecież jest głównym budowniczym lekkoatletyki w Lubawie.

Zazwyczaj pierwszym pytaniem, jakie zadaje się rozmówcy, jest pytanie jak to się zaczęło? W tym przypadku odpowiedź, w zasadzie pierwsze zdania, już są podsumowaniem osoby pana Marka. Bo czy nie ma nic piękniejszego, niż odpowiedź twierdząca, na pytanie - czy chcesz coś zrobić dla innych?

Zatem jak to się zaczęło?
- 1 września 1991 roku rozpocząłem pracę w Szkole Podstawowej w Złotowie. Ówczesny dyrektor, pan Wiktor Jarzembek, kiedy przyjmował mnie do pracy zapytał: czy nie chciał bym zrobić czegoś dla szkoły np. czy nie założyłbym kółka fotograficznego. Postanowiłem założyć kółko szachowe. Na pierwsze zajęcia zgłosiło się dziewięć osób. Twierdziły, że potrafią grać w szachy. Jak się okazało jedna znała ruchy, pozostała ósemka myliła szachy z warcabami. Po trzech latach zmagań w szkole w szachy grało 128 uczniów. Tak się zaczęła moja historia jako trenera ( długa historia szachów w Złotowie) - opowiada Marek Tykarski.

Zaskakujące? Z pewnością, ale to dopiero rozgrzewka. Bo gdy się okazało, że szachy opanowane, pojawiła się nowa przestrzeń.

- Po kilku latach pracy zwolniło się stanowisko nauczyciela w- f. Dyrektor zaproponował mi dokształcenie i zajęcie tego stanowiska. Ucieszyłem się! Okazało się, że wśród uczniów nie brakuje talentów lekkoatletycznych. Postanowiłem najlepszych zabierać na czwartki lekkoatletyczne do Iławy. Szybko pojawiły się sukcesy (medale na imprezie finałowej- Grand Prix Polski). Sukcesy motywowały do dalszej pracy. Niestety Czwartki LA obejmowały dzieci do szóstej klasy. Po najlepszych „starszaków” zgłaszał się pan Ryszard Nowicki, trener lekkoatletyki z ostródzkiego klubu. Oferował internat, sprzęt sportowy i obozy. W Lubawie klubu lekkoatletycznego nie było.

I to jest właśnie ten moment, w którym powstaje Lekkoatletyczny Klub Sportowy w Lubawie. Do gry wchodzi Leszek Kołodziejski i zaczyna się prawdziwa lekkoatletyczna przygoda.

- Założyłem grupę lekkoatletyczną. Na początku sam załatwiałem salę (udawało się za darmo), musiałem oczywiście podpisywać umowę o odpowiedzialności, sam załatwiałem sprzęt lekkoatletyczny, a w poniedziałki wchodziliśmy na żużlowy stadion (bez szatni). Co ciekawe, w niedziele na tej samej bieżni ścigali się miłośnicy sportów motorowych. Jak wyglądała bieżnia można sobie tylko wyobrazić. W tym czasie pojawił się kolejny pasjonat lekkoatletyki Leszek Kołodziejski. Szybko zaczęliśmy współpracę. We dwóch było znacznie łatwiej. Pewnego dnia wybrałem się do ówczesnego Burmistrza Miasta Lubawa pana Edmunda Standara z propozycją założenia miejsko – gminnego klubu lekkoatletycznego. Z taką samą propozycją wybrałem się do Przewodniczącego GZ LZS w Lubawie pana Benedykta Czarneckiego. Z rozmów od razu nic nie wynikło. Ale po trzech miesiącach zadzwonił pan Burmistrz, zaprosił na poranną kawę do Urzędu Miasta i poinformował, że w Lubawie będzie stadion lekkoatletyczny i że można zakładać klub. Radości mojej nie jestem w stanie opisać!!! I tak, oto z trenerem Kołodziejskim grupą nauczycieli, sponsorów i działaczy z koordynatorem działań Jackiem Różańskim z zapałem ruszyliśmy do tworzenia LKS Lubawa.

Tak to wyglądało. Piękne wspomnienie pierwszych kroków klubowych. Jednak w swojej opowieści, pan Marek przenosi nas na Rynek w Lubawie, gdzie odbywały się MISTRZOSTWA ŚWIATA. I nie ma w tym przesady, bo dla dziecka, jego najbliższe otoczenie było rzeczywiście całym światem. Światem, który wypełniała aktywność, radość i fantastyczne relacje z rówieśnikami.

- Do szesnastego roku życia mieszkałem na Rynku w Lubawie, Było tam podwórko, wtedy wydawało mi się, że duże. W każdym bądź razie, było wystarczająco duże byśmy mogli tam, jako dzieci organizować „igrzyska olimpijskie”, nasze „mistrzostwa świata” itp. Tarliśmy stare czerwone cegły, mieszaliśmy je z wodą i taką farbą malowaliśmy koła olimpijskie, (jak wyschły znikały, jak popadał deszcz też znikały) ale to nieważne. Dla nas to były najwspanialsze zawody. Bieg do bramy i z powrotem, rzut jabłkiem, rzut kijem, skok w dal do piaskownicy, skok wzwyż przez sznurek albo gumę przywiązaną do kijów wbitych w piasek, mecze piłkarskie na dwie różnej wielkości bramki, wyścigi na tip- topy, rzuty do kosz (wiadra zawieszonego na kratach od okna apteki), badminton, tenis ziemny o ścianę rakietką ze sklejki, stołowy z kolei na podłodze przez kij od szczotki. Zimą graliśmy w szachy, warcaby państwa i miasta, wilka i owcę, halmę, organizowaliśmy konkursy kto zrobi więcej pompek, brzuszków. A wieczorem na łyżwy do zespołu szkół lub na sanki.

Czy można sobie wyobrazić piękniejszy obrazek? Otóż można, bo nadchodzi kolejna dawka wspomnień jeszcze bardziej ujmująca, brzmiąca trochę jak bajka. Bo beztroska, sielskość, bliskość i zwyczajna radość życia to jest to, za czym dziś się tęskni.

- Wakacje spędzałem w dużym stopniu u dziadków w Linowcu ( na wybudowaniu) ale i tam nie brakowało rywalizacji. Bieg na wyścigi do wiśni, czy pod górę, krosy rowerowe, czy mecze piłkarskie na podwórku (nawet po dniu spędzonym na polu podczas żniw) zmęczeni ludzie znaleźli czas i siły żeby pograć z dziećmi w piłkę, do ciemnego, jak się mówiło. Nikt nie narzekał. Zmęczenie i radość nigdy się nie wykluczały. W tych wszystkich zawodach brali udział rodzice, siostra Ola i kuzynowie Piotr, Maciej i Jacek. Rywalizacja była na każdym kroku ale zawsze w formie dobrej zabawy. To były lata 70-te. Każdy z nas chciał być Lubańskim, Grzegorzem Lato czy Szarmachem, Szozdą, Szurkowskim lub Fibakiem. Na podwórkach i między blokami biegały same „Szewińskie”, co drugi to był Jacek Wszoła lub Władysław Komar. Zainteresowanie sportem w rodzinie i sukcesy Polaków na arenach sportowych nie pozwoliły wyrastać w obojętności dla sportu. 1982 rok to rok kluczowy. Mundial w Hiszpanii. Jestem na koloniach w Krakowie. Tam gramy mecz przeciwko miejscowym. Przegrywamy 6:3 ale na pocieszenie strzelam jedną z bramek, pozostałe dwie strzela również chłopak z Lubawy Marek Wiergowski. Pozostali są z Olsztyna. Porażka, ale trochę satysfakcji i rodzi się lokalny patriotyzm. Niestety, jesień przynosi poważną chorobę i śmierć bliskiej osoby. Pierwsze w życiu naprawdę trudne chwile. Na szczęście nie jestem sam. A sport już wtedy daje siłę. Już wtedy widziałem jak sportowcy podnoszą się po trudnych chwilach i to mnie zawsze zachwycało - wspomina Marek Tykarski

Zatem czas na sukcesy, a było ich wiele. Dziś możemy je obserwować na halach i stadionach, gdzie zawodnicy LKS Lubawa się pojawiają. Ale jak to było wcześniej?
- Pierwsze sukcesy trenerskie związane są z szachami, zdobycie mistrzostwa województwa drużynowo, wiele tytułów mistrzów i medalistów województwa. Zawodniczki wypożyczane do klubów drugoligowych, ponad setka dzieci grających w szachy, zaproszenia na turnieje pokazowe i symultany” (40 zawodników przeciw jednej, turnieje w więzieniach oczywiście jako goście) Zapominałem o świecie! Chyba wszystko widziałem wtedy w szachownice. Każda walka o mistrzostwo województwa (zawodnika) to masa pracy, a nerwy nie do opisania, tak pozostało do dnia dzisiejszego. Piękny rozdział szachowej przygody i cała masa wyjątkowych osób.
Pierwsze sukcesy jako trenera lekkoatletyki to finały Czwartków Lekkoatletycznych. Wspaniałe wyniki Małgorzaty Dudek oraz medale na Finałach Krajowych Karoliny Jakubowskiej, Mateusza Piotrowicza, Dominika Piekoszewskiego, Mateusza Jackowskiego (również brązowy medal na zawodach międzynarodowych) Violetty Winiewskiej i Pauliny Fafińskiej (dwie ostatnie wygrywały również zawody międzynarodowe). To wielka radość, satysfakcja z wykonanej pracy, ale też wzruszenie ile wysiłku potrafi włożyć młody człowiek w dążeniu do celu.
Pierwszym sukcesem w kategorii klubowej było zdobycie przez Szymona Jaworskiego srebrnego medalu na Mistrzostwach Polski młodzików , a w następnym roku potwierdzenie formy i zdobycie tytułu Mistrza Polski na Ogólnopolskiej Olimpiadzie młodzieży w Bydgoszczy ( jednocześnie powołanie do Kadry Narodowej i mecz Polska - Niemcy). Łzy w oczach, serce waliło jak oszalałe. Myślałem, że podbijam cały świat. Człowiek był młody i ……, ale tak musi być, trzeba cieszyć się każdą chwilą. Zwłaszcza, że na taką chwilę trzeba naprawdę długo pracować. Wie o tym każdy trener i każdy zawodnik, który podjął prawdziwy, zaznaczam, prawdziwy systematyczny wieloletni trening.
Łowca talentów? Siódmy zmysł? Dobre oko?
- Myślę, że tak. Może to nie brzmi skromnie, ale to po prostu widać. Niekiedy, aż serce pęka, że zawodnik nie chce podjąć treningu. Wtedy mówię, że ma predyspozycje. Talent ma się wtedy, kiedy za możliwościami fizycznymi idą możliwości wolicjonalne. Chęć do pracy, wytrwałość, ambicja (zdrowa!), konsekwencja itp. Tak, to widać i lubię z takimi pracować.

Aż by się chciało rzucić wszystko i podjąć wyzwanie. Bo czy z każdego można „zrobić” sportowca?
- Tak. Pod jednym warunkiem, sam zawodnik musi tego chcieć. Naprawdę chcieć. Jeżeli ktoś mówi, że chce to jeszcze nic nie znaczy. Sportowiec to ktoś konsekwentny, wytrwały, grający fair play i odnoszący sukces, a pamiętajmy, że miarą naszego sukcesu jest postęp. Każdy może być sportowcem, nie każdy jednak może być mistrzem. Warto o tym pamiętać i niechaj to będzie motywacją, a nie zniechęcającym wnioskiem.
Trener Marek Tykarski i jego codzienność. Intrygujące, motywujące i zaskakujące. Codzienność nacechowana wartościami, głębokimi i ważnymi, wzbogaca życie. Ktoś, kto tego doświadczył, dobrze wie. A pan Marek o tym pięknie opowiada.
- Oj bieganina, bieganina! Rano tradycyjnie, tak jak wszyscy, dobrze jest się umyć żeby świat dobrze widzieć. Spacer z psem ok. 2 km, śniadanie, modlitwa (czasami podczas spaceru - mam za co dziękować), dzieci zawieźć do szkoły, chyba, że idą pieszo. No i jazda do pracy. W pracy geografia i w- f. I tu kolejne sportowe życie, masa imprez sportowych, trzeba się przygotować, a jak się pojedzie i wygra to awansuje się dalej. I pracy przybywa, czasu ubywa, satysfakcji, radości również przybywa. Jak widzę jak się dzieciaki cieszą z wygranej, jak angażują się w przygotowanie i walkę sportową na zawodach, to zmęczenie mija. Wracam z pracy, szybki obiad i na trening. Po treningu kawa (trzeba złapać oddech). Sprawdziany do sprawdzenia, treningi do analizy i rozpisać trzeba kolejne. No i najważniejsze - rodzina, dla której chciałbym mieć więcej czasu.
W tym bogatym, pięknym życiorysie są miejsca na marzenia. Takie trenerskie, prywatne i dla każdego.

- Marzenia sportowe związane są najczęściej ze zdrowiem. Tego więc życzę, przede wszystkim zawodnikom i sobie oczywiście też. Życzę i zawodnikom i sobie świadomości celów jakie chcemy osiągnąć, i z tym związanych adekwatnych działań. Konsekwencji, systematyczności i tego co jest dla mnie niezmiernie ważne. Dobrej atmosfery w grupie treningowej. Naturalnej nie wymuszonej. Myślę, że dotychczas tak było i niechaj tak zostanie. Trening to nie tylko stadion, to udane życie prywatne, to sprawy związane z nauką, z funkcjonowaniem wśród rówieśników. Życzę więc sukcesów i stabilizacji we wszystkich tych dziedzinach życia. Życzę również aby wynik sportowy nie przyćmił innych dziedzin życia, aby sport pozwalał je udoskonalać i udoskonalać Was samych. Ważne, Ważne żeby pamiętać, że do rywalizacji z Wami przystępuje też człowiek, który ma swoje emocje, problemy i również włożył dużo pracy i serca w przygotowanie sportowe
Gdy już jesteśmy na fali sukcesów, marzeń, pięknych wspomnień, nieuniknionym jest pytanie o porażki. Nie można udawać, że ich nie ma. Porażka zawodnika to także trudny moment dla trenera. Trzeba być podwójnie silnym, dla siebie i dla osoby, która w danej chwili niezmiernie potrzebuje przyjaciela, zrozumienia, wsparcia i ręki, która pomoże wstać. Jednak przy okazji tego pytania, pan Marek pokazuje coś niesamowitego, o czym pewnie nigdy nie pomyśleliśmy. Być przy kimś w trudnych chwilach to oczywiste. Ale czasami trzeba pomóc udźwignąć sukces.
- Zawsze się mówi, że trzeba być przy zawodniku, kiedy poniósł porażkę. To prawda. Po pierwsze staram się nie nazywać tego porażką. Nie z takimi sytuacjami musi sobie człowiek w życiu radzić i sport ma nas tego uczyć. Po drugie staram się wysłuchać, nie krytykować, wychodzę z założenia że zawodnik dał z siebie wszystko. Jeżeli „zawalił” coś w treningu najczęściej sam to powie i przynosi mu to ulgę. Uśmiech zrozumienia chyba zawsze pomaga. Najlepiej postawić zawodnikowi nowy cel i na tym się skupić. Jak się muszą wypłakać to też dobrze, szybciej się otrząsną. Myślę, że często zapominamy o zawodniku, który odniósł sukces. Przy nim też trzeba być. Nie po to żeby zbierać laury. (takich nie brakuje, zawsze znajdzie się ktoś kto coś dla zawodnika zrobił i nie omieszka tego przypomnieć, choćby stwierdzenie, że ktoś wiedział, ze on taki sukces osiągnie). Chwila radości i mistrz zostaje sam. Godziny, czasami lata spędzone na treningu - kto to widzi? A bywa tak, że zawodnik nie ma z kim podzielić się radością. Wtedy też trzeba być z nim. Chociaż trener widzi go ciągle. Myślę, że chętnie podzieliłby się radością z innymi. Rodziną, kolegami… . Warto o tym też pamiętać.

Marek Tykarski to mąż, tata, kochający życie, szanujący je. Nie da się nie zarazić optymizmem, to się dzieje samoistnie. Jeśli ktoś kocha siebie, czerpie radość z każdej danej minuty, to przy kontakcie z taką osobą, rośnie poziom endorfin. Sport kształtuje charakter, ale piękne wnętrze wypełnione głębokimi wartościami, powoduje, że wszystko się układa. Tak wiele zaskakujących odpowiedzi na oczywiste pytania, powodują, że chciałoby się zapytać o więcej. Tak po prostu, jaki jest świat w oczach Marka Tykarskiego?
- Wracając do tego jak spędzam dzień. Nie zmieściło by się wszystko w 24 godzinach ponieważ mam zbyt wiele pasji. Z tego powodu na każdą z nich starcza mi niewiele czasu. Lubię jeździć na rowerze, poczytać dobrą książkę, obejrzeć dobry film, posłuchać muzyki, wsiąść na motocykl i jechać po prostu przed siebie, powędkować ( udaje mi się raz w roku), spotkać ze znajomymi. W pracy zawodowej jestem człowiekiem szczęśliwym. Lubię to co robię. Jadę do pracy z radością, tam spotykam od 30 lat wspaniałych ludzi, tak samo jest z treningami. Cieszy mnie po prostu świat który mnie otacza. Miła obsługa w sklepie, sąsiad który zagada, dziecko które powie na ulicy dzień dobry, natura która rozkwita wiosną. Warto się chyba skupić na tym co piękne i pozytywne wtedy jest łatwiej, człowiek staje się pogodniejszy. Najważniejsza jest jednak rodzina. Cieszę się, że miałem takich rodziców i krewnych na, których zawsze mogę liczyć.
A sukcesy! Największe!? To, że mam żonę Annę, dwie córki Adriannę (woli jak się mówi Ada) i Karolinę (częściej Kaja). Bez nich żadna praca zawodowa nie sprawiałaby takiej radości. Żyję dla wszystkich, dla których mogę coś zrobić, ale dziękuję przede wszystkim najbliższym za cierpliwość, zrozumienie, za uśmiech zwłaszcza w pochmurne dni i świadomość, ze mogę zawsze przyjść i porozmawiać.
Trener tylko pomaga w osiągnięciu sukcesu, sami jesteście jego konstruktorami, a przed trenerem stoi jeszcze rodzina, która da wam największą siłę potrzebną do osiągania sukcesów.

Niezmiernie trudno podsumować tą podróż do świata Marka Tykarskiego. Zostawia czytelnika z oceanem myśli, rozbudza apetyt na życie, przenosi we własne wspomnienia o których zapomina się w pędzie życia. Podsuwa najprostsze i równocześnie najpiękniejsze rozwiązania na trudne chwile, na brak sensu w tym co się robi. Wskazuje na to co mamy tuż obok, co jest zastrzykiem szczęścia i siły. To rodzina, radość życia, szacunek do innych, do siebie, do świata. To wreszcie piękny dorobek mentalny doprawiony życiową mądrością. Korzystają z tego zawodnicy pana Marka, uczniowie, rodzina. Weźmy trochę dla siebie. Zanim wejdziemy na szczyt swoich marzeń, spróbujmy jutro uśmiechnąć się serdecznie do kasjerki w sklepie, tak jak Marek Tykarski.

Alina Laskowska


Czytaj e-wydanie


Gazeta Olsztyńska zawsze pod ręką w Twoim smartfonie, tablecie i komputerze. Codzienne e-wydanie Gazety Olsztyńskiej, a w czwartek i piątek z tygodnikiem lokalnym tylko 2,46 zł.

Kliknij w załączony PDF lub wejdź na stronę >>>kupgazete.pl


W poniedziałkowym (11 maja) wydaniu m.in.

Inwestor nie wyląduje w Gryźlinach Nie będzie inwestycji na lądowisku w podolsztyńskich Gryźlinach. Miała tu powstać fabryka elementów budowlanych z litego drewna. Jednak austriacki inwestor wycofał się i rozmowy zostały przerwane. Poszło o cenę działki i rosnący opór społeczny.

Witaj szkoło, żegnaj szkoło
W połowie maja mamy poznać decyzję w sprawie dalszej organizacji pracy szkół. Na razie zajęcia są wstrzymane do 24 maja. Ale można już przewidzieć, co zmieni się w ich pracy. Wielu uczniów i nauczycieli chce wrócić. Tylko czy to ma sens?

Jest akt oskarżenia w sprawie śmierci 9-latka
Właściciel lunaparku, w którym miał miejsce śmiertelny wypadek z udziałem 9-letniego chłopca, stanie przed sądem. Prokuratura skierowała akt oskarżenia do sądu.



Komentarze (10) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. Edi #2920407 | 188.147.*.* 14 maj 2020 13:40

    W jednej chwili dzięki wspomnień Pana Marka, wróciły moje wspomnienia z dzieciństwa, wszak jesteśmy rówieśnikami i zapewne graliśmy w piłkę pomiędzy sobą. Chciałbym zauważyć, jak kreatywne były dzieci, by umilić sobie czas na podwórkach. Nie liczyło się zmęczenie, ważne były relacje między podwórkami czasami lepsze czasami gorsze, ale liczyło się spędzanie czasu do ciemnego. Panie Marku, sukcesów życzę, a autorce motywacji do rozwinięcia tematu do innych trenerów.

    Ocena komentarza: warty uwagi (1) odpowiedz na ten komentarz

  2. Na przykład #2919645 | 176.221.*.* 12 maj 2020 20:04

    ten wasz były dyrektorzyna gimnazjum z bożej łaski obecnie przewodniczący rady powiatu z PełO

    Ocena komentarza: warty uwagi (1) odpowiedz na ten komentarz

  3. Młotek #2919606 | 205.201.*.* 12 maj 2020 18:38

    Nauczyciele w Lubawie zajmują się polityką, nie tym czym powinni. Aktywni szczególnie na profilach społecznościowych podczas epidemii i specjaliści od wszystkich dziedzin.

    Ocena komentarza: warty uwagi (3) odpowiedz na ten komentarz

  4. magik #2919384 | 178.213.*.* 12 maj 2020 11:02

    Pan Marek nauczyciel małej, wiejskiej szkoły kocha to co robi, na tyle na ile potrafi wyłapuje talenty. Nauczyciele z lubawskiej podstawówki mają klasy sportowe a sukcesów praktycznie zero. Bierzcie przykład z takich ludzi.

    Ocena komentarza: warty uwagi (1) odpowiedz na ten komentarz pokaż odpowiedzi (1)

    1. PATRIOTA #2919333 | 109.196.*.* 12 maj 2020 09:38

      Ilu jest w Lubawie trenerów, którzy prowadzą kadrę narodową? Może o tym warto wspomnieć? Pan Mazurowski nie dość, że od lat prowadzi młodzież i to z sukcesami na skalę międzynarodową to jest też trenerem kadry Polski, ale pewnie mało kto o tym wie bo niby skąd? Człowiek, który klub tworzył od podszewki, zdobywał sukcesy z kadrą jakoś w Lubawie mało doceniany. Więcej o Mazurowskim można dowiedzieć się na zewnątrz niż w naszym mieście. Na układy nie ma rady !

      Ocena komentarza: warty uwagi (1) odpowiedz na ten komentarz pokaż odpowiedzi (2)

      Pokaż wszystkie komentarze (10)