Po rozstaniu potrzebny jest czas i zmiana, czyli jak przetrwać (nie tylko) Święta po rozwodzie [ROZMOWA]

2019-12-21 19:28:00(ost. akt: 2019-12-20 16:45:33)
Dorota Wollenszleger

Dorota Wollenszleger

Autor zdjęcia: archiwum prywatne

Święta po rozwodzie. Albo z właśnie złamanym sercem, bo odszedł ktoś, kogo kochałaś i jeszcze pół roku temu nie wyobrażałaś sobie życia bez niego. Jak sobie z tym poradzić? Jak przejść przez ten szczególny czas, gdy bliskość drugiego człowieka jest szczególnie ważna?
Z Dorotą Wollenszleger, mediatorką i dyrektor generalną gdańskiej firmy Rozwód Poproszę, poznałyśmy się przy okazji kampanii "Biała Wstążka". Bardzo rzadko się to zdarza, ale akurat nam się przytrafiło: po jednym wywiadzie zaprzyjaźniłyśmy się. A ponieważ tak się składa, że akurat leczę złamane serce i moje święta wciąż kompletnie nie pachną igliwiem ani nie połyskują brokatem — naturalną koleją rzeczy to do niej zwróciłam się o poradę. Nie tylko dlatego, że Dorota kobiety w czasie rozwodu i po rozstaniu wspiera zawodowo. Także, a może przede wszystkim dlatego, że sama przeszła przez bardzo bolesne rozstanie. I to wcale nie z chłopakiem, narzeczonym — a z mężem, którego znała od 17. roku życia i o którym, jak sama mówi — myślała, że wie wszystko…

— Twój rozwód trwał 5 lat.
— Tak… Było zatem i kilka świąt w czasie rozwodu, ale i kilka świąt po rozwodzie też już za mną…

— Mimo wszystko, choć wiem, że to trudne — chcę jednak wrócić do czasu twojego rozwodu. Dużo bólu, nerwów, bezpowrotnie stracone lata… Jak się pozbierałaś? Co czułaś i co, mimo bólu, dawało ci siłę i motywację do działania?
— Okres świąt Bożego Narodzenia jest niewątpliwe bardzo ciężki dla kobiety, która jest krótko po rozstaniu albo w czasie rozwodu. Przede wszystkim dlatego, że to święta bardzo rodzinne. Z każdej strony — czy to z mediów, z witryn sklepowych, czy z gazet — bombarduje nas obraz radosnych dzieci rozpakowujących prezenty, a w ich tle widać uśmiechniętych, tulących się do siebie rodziców. No i jak, w obliczu tego obrazka — żyć i w miarę normalnie funkcjonować? Szczególnie że sama myśl o tej samotnej gwiazdce wywołuje łzy. Wszystko wydaje się bez sensu, a ty na nic nie masz siły… Ani na te słynne przedświąteczne zakupy, ani na gotowanie tradycyjnych wigilijnych potraw, które do tej pory dawało ci tyle satysfakcji… Jak to wszystko poukładać?

Dla mnie najtrudniejsze były pierwsze święta po rozstaniu, jeszcze przed rozwodem. Głównie dlatego, że wymagały ode mnie rozłąki z dziećmi. Do tamtych świąt nigdy wcześniej nie spędzałam ich bez dziewczynek i w ogóle to była nasza pierwsza większa rozłąka. Ale pierwsze samotne święta nauczyły mnie też od razu jednej rzeczy: trzeba ustalić wszystkie sprawy sporne i w miarę możliwości niektóre z nich zaplanować zawczasu, dużo wcześniej i w porozumieniu z ojcem dzieci. Oczywiście, rzeczowa dyskusja z ojcem jest najlepsza, ale jeśli tak się nie da — trzeba ten plan działania na święta wręcz zagwarantować sobie w formie zabezpieczenia sądowego lub, jeśli jest już po rozwodzie, to w wyroku, w zakresie kontaktów ojca z dziećmi. Dzięki takim zabezpieczeniom unikniemy po prostu stresujących sytuacji, zarówno przed, jak i już w trakcie świąt: choćby pukania do drzwi w wigilijny wieczór, wcale nie zbłąkanego wędrowca — ale ojca, który uważa, że skoro dzieci dwie godziny spędziły z mamą, to kolejne dwie powinny spędzić z nim. Takich rzeczy nie fundujmy ani sobie, ani dzieciom.

Ten plan działania to moje pierwsze spostrzeżenia po pierwszych świętach. Właśnie, pamiętajmy o dzieciach. Bo to nie tylko kwestia organizacji naszego czasu — taki plan daje też możliwość opowiedzenia dzieciom, jak te ich pierwsze święta po rozstaniu rodziców będą wyglądać. A malutkie dzieci, najczęściej mocno emocjonalnie związane z mamą, w obliczu dość długiej, wielogodzinnej lub nawet kilkudniowej rozłąki — mogą to przeżyć bardzo boleśnie. Ten plan pozwoli zagospodarować im cały świąteczny czas tak, że stanie się frajdą. Zapewnijmy dzieci, że ta sytuacja oznacza wiele korzyści, choćby podwójne prezenty. Bo to naprawdę priorytet: nie psuć dzieciom obrazu świąt żadnymi kłótniami i niezgodą w rodzinie. Albo podłamanym nastrojem mamy. A nie ukrywam: jedna z najtrudniejszych spraw do wykonania — to nauczyć się siadać do świątecznego stołu bez chęci do podejmowania tematu rozwodu. To bardzo ważna rzecz: w czasie świąt musi być absolutne zawieszenie broni. Wiem, że to trudne, że nie zawsze wyjdzie, ale ze swojej strony musimy zrobić wszystko, by było jak najbliżej ideału.

Kolejną rzeczą, jaka pomogła mi w miarę szybko uporać się z samotnymi świętami — była zmiana. Zmieńmy w tych świętach jak najwięcej. Jeśli dotychczas zawsze spędzałyśmy je z rodziną — tym razem wyjedźmy z przyjaciółmi. Nie zawsze się uda, ale zrywajmy z dotychczasowymi rodzinnymi tradycjami. Żeby się odciąć od wspominek. Pamiętajmy, że klimat świąt zależy głównie od nas i od naszego nastawienia do życia. Kolejna sprawa to ten słynny klimat. Wiem, że trudno, że wszystko w nas drży, truchleje, wzbrania — ale postarajmy się wykrzesać z siebie choć odrobinę entuzjazmu, radości… Ja pamiętam, że pomyślałam, by smutki choć na chwilę zostawić na czas bez dzieci, żeby nie widziały. Bo one patrzą i widzą jak my to przeżywamy i wiele z tych emocji zabierają do siebie. Trzeba skupić się na bliskich, których mamy, na których możemy liczyć, oni nas kochają — a my ich. A czasem ktoś wręcz potrzebuje naszej uwagi, czasu. Wtedy, bez względu na okoliczności, skupmy się na uszczęśliwianiu innych i w ten sposób uszczęśliwiajmy siebie. Ja starałam się te swoje szare myśli zmieniać na bardziej kolorowe, a niechby nawet białe niczym śnieg — i momentalnie wszystko wokół mnie też zmieniało się na lepsze. Bo Boże Narodzenie to naprawdę piękny, magiczny czas…!

— A tak po ludzku, jak kobieta? Choćby ze swoich doświadczeń wiem, że czasem najtrudniej spowodować, by serce do wiadomości przyjęło to, co już wie głowa…
— Pierwsza rzecz to czas. Musi go trochę upłynąć. Na pstryknięcie palcem nie da się nikogo pokochać, ale i nie da się przestać kochać.

— Wiem, że tobie pomogła terapia. Opowiedz o niej.
— Tak, ona jak dla mnie odegrała największą rolę. W którymś momencie zdałam sobie sprawę, że przeprawa przez rozwód będzie dla mnie ciężka do udźwignięcia psychicznie, a dzieci zadawały mi bardzo trudne pytania, które — gdy słyszałam — łzy momentalnie napływały mi do oczu. Bardzo nie chciałam, żeby taki mój wizerunek w oczach dziewczynek się utrwalał. Postanowiłam więc objąć nas wszystkie terapią psychologiczną i to była jedna z moich lepszych decyzji, przynajmniej na tamtą chwilę. Natomiast na swojej terapii postawiłam sobie tylko jeden cel: wyleczyć się z miłości do mojego męża. Ponieważ krótko przed rozwodem zdiagnozowano u mnie chorobę, uznałam, że nie wiem, ile zostało mi czasu i że muszę jeszcze zdążyć poukładać sobie jakoś życie bez niego. Pozamykać ten etap mojego życia na wszystkich płaszczyznach — to było sedno mojej terapii.

Pamiętam, że było dużo przechodzenia ponownie przez te wszystkie wspomnienia i że było ciężko. Ale ja wiedziałam, że te wspominki trzeba było podsumować. Czy coś, co przeżyłam przy moim ówczesnym mężu, było dobre, czy złe? Jakie emocje to we mnie wywoływało? Cel był jednak jeden: mam zrozumieć, że być może więcej było moich o tym związku i o tym mężczyźnie wyobrażeń, niż faktycznego, mojego wewnętrznego zadowolenia i szczęścia. Ta ocena, umiejętność spojrzenia na związek z boku — bardzo mi pomagały, bo dzięki nim zdałam sobie sprawę, że nie bardzo mam za czym rozpaczać. Dzięki tej terapii polubiłam też siebie i zrozumiałam, że tamten człowiek porzucił bardzo fajną, wartościową kobietę. Już wtedy nie bałam się tego głośno powiedzieć, a niestety — w czasie małżeństwa moje kompleksy raczej się piętrzyły, niż znikały. Poszedł sobie, jest szczęśliwy — ja też nie mam czasu i chęci unieszczęśliwiać się ciągłą za nim tęsknotą i wypłakiwaniem oczu.

Generalnie podeszłam do tego wszystkiego dość racjonalnie. I jak już oczyściłam swój umysł z tych negatywnych emocji — byłam gotowa, by podjąć kolejne wyzwanie i zaangażować się w kolejny związek. Nie było to łatwe, ale i nie było trudne: bo ja wchodziłam w tę nową relację z konkretnymi przemyśleniami. Patrzyłam na swojego nowego partnera i zastanawiałam się, czy jest mi w stanie dać to, czego potrzebuję. Bo ja już wiedziałam, czego potrzebuję — i to mnie uszczęśliwiało.

— Długo taka terapia trwała?
— Żeby być gotową wejść w nowy związek — trzy miesiące intensywnej terapii. Ale ogółem trwała około dwóch lat, bo w międzyczasie były jeszcze jakieś moje przemyślenia, też obawy… I wiele problemów związanych z postępowaniem sądowym. Chciałam ponadto wiedzieć, jak postępować z dziećmi: co mówić, czego nie; co robić, czego nie. Wiedziałam, że ten rozwód prędzej czy później się skończy, a ja zawczasu chciałam zadbać o to, co będzie już PO rozwodzie, bo uznałam, że lepiej to zrobić już na samym początku, niż potem leczyć rany. Lub ponosić konsekwencje nieprzemyślanych posunięć i decyzji.

— I doprowadzić do nieodwracalnych szkód…
— Dokładnie. Poza tym ta moja terapia jakby ewoluowała. Gdy zobaczyłam, że tęsknota i ten czas wspominek za mężem mi minął, że przestało mi się z nim wszystko kojarzyć, przypominać — byłam w stanie zbudować coś nowego. I jak dla mnie świetną receptą było tworzenie czegoś nowego. Żeby nie wchodzić w te stare buty. Jeśli na święta z mężem stawialiśmy zawsze żywą, 2-metrową choinkę — to ja kupowałam choinkę sztuczną. Jeśli przy nim piekłam makowca — zmieniałam go na sernik. Postanowiłam, że nie ma takiej możliwości, bym siadała do stołu i patrząc na różne rzeczy — pozwalała sobie na rozpamiętywanie. Ciężka praca, ale kto chce stanąć na nogi — musi to zrobić. I wokół siebie, ale i we własnej głowie.

— Czy da się samodzielnie przejść przez ból po rozstaniu z kimś, kogo się kochało i chciało wspólnie zestarzeć? Czy wystarczą tylko przyjaciele-niespecjaliści?
— Jeśli masz w sobie duże samozaparcie — myślę, że tak. Jeśli jednak ktoś nie widzi siebie na terapii, niech choć sporadycznie skorzysta z takiej formy pomocy. Chodzi o to, by w niektórych sprawach się po prostu nie zapętlić. Bo psycholog, terapeuta będzie umiał pewne rzeczy w porę wychwycić i podsumować. I zamknąć jak rozdział w książce. Jeśli jednak idziemy przez ten proces zapominania sami, postarajmy się w te najcięższe dni: święta, walentynki, wspólnie obchodzone wcześniej rocznice — znaleźć sobie tyle zajęć i tak wypełnić dzień, by na to wspominanie już zabrakło nam czasu. Jak żałobę: przejść ją, w jakimś momencie zamknąć i już do niej nie wracać. Wypłakać, przejrzeć zdjęcia, powspominać wspólne wydarzenia, przeboleć — tak długo, jak trzeba, ale bez przesady. Kiedy już przestaniemy płakać, bo limit łez nam się wyczerpał, to nie zmuszać się do kolejnych łez. Dobrze nawet sobie samemu wyznaczyć taki termin: na ten konkretny dzień będę gotowa już definitywnie zamknąć ten temat. Koniec łez to właśnie taki moment. Nie wolno dopuścić do stanu, w którym unieszczęśliwianie siebie będzie dawało nam ukojenie. Bo to błędne koło.

I jeszcze jedna refleksja: w czasach, gdy ja zaczynałam swoje sprawy związane z rozwodem — rozmowa na ten temat nie była mile widziana. Wiesz, w pracy, wśród znajomych… Że rozwód mnie spotkał, że jestem w trakcie, że się z tym borykam. Pamiętam też swoje spotkania biznesowe, kiedy zaczęłam zajmować się pomaganiem w trakcie rozwodu i właśnie w tym gronie osób, wydawałoby się doświadczonych i zawodowo, i życiowo — temat rozwodu też peszył, czasem jeżył… A ja zauważyłam, że im bardziej otwarcie o tym problemie opowiadam, im bardziej dzielę się tym smutkiem czy rozpaczą, a im mniej udaję szczęśliwą i zadowoloną z życia — tym mniej mi ten smutek ciąży. Bo po prostu dzielę go na wiele kawałków. Przyciągałam też do siebie coraz więcej osób ośmielonych moją otwartością w tym temacie, a borykających się z kłopotami w trakcie rozstania czy rozwodu. Ktokolwiek trafia do mnie ze swoim problemem, za każdym razem wspólnie przez to wszystko przechodzimy.

Dodatkowo, opowiadając komuś o swoich doświadczeniach życiowych odkrywam, że one są takiej osobie bardzo bliskie. Potem, wspólnymi siłami przerabiamy sobie te wszystkie nasze sytuacje. Opowiadamy, co było za zakrętem, jak się wtedy czuliśmy, a jak daliśmy radę. I tworzy nam się taka nieformalna grupa wsparcia. A nie bać się mówić o własnych cierpieniach — to jest i trudna, ale i bardzo ważna sprawa. Oczywiście, bez przesady ani w jedną, ani w drugą stronę. Na pytanie „co słychać? — nie odpowiadajmy standardowego „bida z nędzą”… Ale wolno nam powiedzieć: tak, idą święta, ale ja w tym roku w trochę mniej świątecznym nastroju, bo spotkało mnie to a to. I wierzę, że rzadko spotkamy się z odmową rozmowy czy zignorowaniem. Bo ludzi generalnie ciągnie do ludzi: żeby sobie nawzajem doradzić, pomóc. A co najważniejsze, w takiej sytuacji zyskuje każdy: pomagający poczucie, że pomógł, że nie zostawił kogoś z jego problemami, a ten strapiony — po prostu wsparcie i pomocną dłoń drugiego człowieka.

— Co się mówi dzieciom?
— Już ten przedświąteczny czas trzeba z nimi spędzać bardzo intensywnie. Pamiętajmy, że w tym okresie okołorozwodowym to dzieci potrzebują najwięcej naszej uwagi i czasu. Przy czym musi to być naprawdę czas spędzany sam na sam. To nie muszą być nie wiadomo jak wymyślne zajęcia czy atrakcje. My wtedy robiłyśmy zabawki na choinkę, bo ustaliłyśmy sobie, że choinka będzie w całości taka nasza, autorska, wyłącznie z ozdobami, które wykonamy samodzielnie.

Razem wszystkie trzy pisałyśmy też listy do św. Mikołaja, a potem razem poszłyśmy na pocztę, by je wysłać. Było też wspólne pieczenie pierniczków, przygotowanie kartek świątecznych, a nawet zakupy, ale nie takie w supermarkecie — a w poszukiwaniu jakichś drobiazgów na prezenty.

Najprostsze rzeczy, a potrafią i dzieci, i nas uszczęśliwić. Ukoić, choć na chwilę, nasze zmaltretowane serce i poczuć magię świąt. W pierwszym roku, ale też w następnych, bo przecież ta batalia trwała 5 lat, odpuściłam sobie gruntowne porządki w domu. Tym bardziej, że był to czas, kiedy zdiagnozowano u mnie chorobę i ja o swoje zdrowie, a nie o wypucowane okna musiałam się troszczyć. Jeśli więc ktoś przechodzi aktualnie przez podobne traumy i czuje, że nie daje rady — niech odpuści. Wolałam ten czas spędzić z dziećmi i to tak, jak nam akurat wtedy pasowało. Owszem, to, co mogłyśmy — zrobiłyśmy razem, bo uważałam, że angażując je do pracy, też w jakiś sposób budujemy więź, a i jednocześnie zapominamy o naszych przykrościach. Razem więc porządkowałyśmy mieszkanie, dużo przy tym rozmawiając, śmiejąc się, ciesząc się świętami i swoim towarzystwem. To czas na wagę złota. I może to zabrzmi niedorzecznie, ale czas rozwodu na moje relacje z dziećmi wpłynął niezwykle pozytywnie. Gdy był jeszcze mąż, on wciąż wymagał naszej uwagi i ja stale próbowałam go swoją uwagą obdarowywać — żeby był zadowolony. Gdy zniknął, mogłam kompletnie skoncentrować się na swoich dzieciach, a one to doceniły i wynagrodziły z nawiązką. Robiłyśmy tylko to, na co wszystkie trzy miałyśmy ochotę — nikt nie cieszył się kosztem drugiego człowieka. Ani nikt nie narzucał nam swoich pomysłów czy wręcz zachcianek, wymagań, oczekiwań.

— Czy to dzięki terapii odważyłaś się też na kolejny związek? Jak to jest: dać radę ponownie komuś zaufać? W sensie ponownie zaufać mężczyźnie…
— Nie jest to łatwe. Najważniejsze dla mnie jest jednak poczucie, że z obecnym mężem jesteśmy wobec siebie szczerzy, przejrzyści. Że ja nie powielam związku, w którym już byłam. Mój były mąż nie pozwalał, bym miała jakikolwiek dostęp czy wgląd do jego telefonu lub skrzynki pocztowej. Dziś już wiem, dlaczego: bo krył tam korespondencję, której nie powinnam była, jako żona, czytać. Mój obecny mąż natomiast, nawet bez konkretnych ustaleń, już na samym początku zapewnił mi nieograniczony dostęp do poczty, komunikatorów… Nie korzystam z tego, ale wiem, że zawsze mogę, jeśli choć na chwilę wdarłoby się zwątpienie.

Niektóre zasady zaczęliśmy sobie ustalać, biorąc przede wszystkim pod uwagę rzeczy i sprawy, które przeszkadzały nam w poprzednich związkach. Nie traciliśmy też czasu na zbędne niedomówienia. Jasno szły deklaracje, a za nimi — czyny. Dziś wiem, że zawsze jest ze mną szczery i że nie żyję w tym ciągłym zastanowieniu, które towarzyszyło mi od pewnego momentu pierwszego małżeństwa: czy ja nie jestem oszukiwana? Czy on czasem czegoś nie kombinuje? A obecny mąż dał mi też, szczególnie na początku, kiedy tego potrzebowałam, poczucie, że na wszystko mam czas: choćby na to, żeby otworzyć się przed nim wtedy, gdy ja byłam gotowa. Dużą dojrzałość wykazał też w podejściu i postępowaniu z dziećmi… I dawał przestrzeń, bym mogła oswoić się ze swoją nową rzeczywistością, czym bardzo mnie ujmował… Dziś bardzo się cieszę, że zaryzykowałam i w ten nowy związek wstąpiłam. Czuję, jakby mój obecny mąż był ze mną od zawsze.

— A jak przetłumaczyć samej sobie, że właśnie jesteś WOLNA — a nie samotna?
— Ta wolność może się przejawiać w wielu rzeczach. Róbmy to, czego do tej pory nie mogłyśmy, także w czasie świąt. Mąż co roku wymagał całego sagana bigosu? To w tym roku zróbmy sałatkę warzywną, bo ją uwielbiamy. Róbmy to, co uszczęśliwia nas, a nie kogoś innego. To my jesteśmy w centrum i to my gramy w naszym życiu główną rolę! Święta i inne uroczystości stwórzmy od nowa i wyłącznie dla siebie. Żeby nie było powielania, ale i powodów do porównywania.

Magdalena Maria Bukowiecka


zajmuje się się pomocą prawną i psychologiczną podczas rozwodu. Ukończyła studia podyplomowe w zakresie mediacji rodzinnych, gospodarczych, karnych oraz szkolnych i rówieśniczych. Wpisana na listę stałych mediatorów przy Sądzie Okręgowym w Gdańsku. Laureatka statuetki Kobieta Sukcesu 2018 w województwie pomorskim. Inicjatorka spotkań w kobiecym gronie mających na celu rozwój osobisty, prelegentka szkoleń dla kobiet. Bazując na własnych doświadczeniach stworzyła Szkołę dla Rodziców będących w sporze lub rozwodzie oraz Szkołę dla Rodziców Rodzin Patchworkowych. Swój nowy projekt „Rozwód Poproszę” dedykuje całym rodzinom, które spotkał kryzys i muszą się z nim zmierzyć.

Dorota Wollenszleger-Gałuszka:


Czytaj e-wydanie
Gazeta Olsztyńska zawsze pod ręką w Twoim smartfonie, tablecie i komputerze. Roczna prenumerata e-wydania tylko 199 zł.

Kliknij w załączony PDF lub wejdź na stronę >>>kupgazete.pl


Komentarze (3) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. Mnichu #2838790 | 83.31.*.* 21 gru 2019 19:49

    No tak, a jak przetrwać Swięta po stracie dziecka???

    odpowiedz na ten komentarz

  2. mega #2838831 | 81.190.*.* 21 gru 2019 23:04

    Wiele kobiet bierze ślub po to, by zaraz rozwieść się. Lepiej być rozwódką niż panną.

    Ocena komentarza: warty uwagi (3) odpowiedz na ten komentarz pokaż odpowiedzi (1)

    1. ja #2838866 | 188.147.*.* 22 gru 2019 08:57

      a czumu jest że tylko kobieta cierpi a może był rozwód przez kobietę bo to ona szukała innego.

      Ocena komentarza: warty uwagi (8) odpowiedz na ten komentarz pokaż odpowiedzi (1)