Dawid Dziarkowski: Ja buntuję się do końca [ROZMOWA]

2019-12-08 20:00:00(ost. akt: 2019-12-10 13:53:07)
Dawid Dziarkowski

Dawid Dziarkowski

Autor zdjęcia: archiwum prywatne

— Pół roku na planie to były najszczęśliwsze miesiące mojego zawodowego życia. Na planie „Ludzi i bogów” poznałem mnóstwo ludzi filmu, nauczyłem się pracy z kamerą — mówi Dawid Dziarkowski, aktor Teatru Jaracza w Olsztynie.
— Panie Dawidzie ostatnio widziałam pana na scenie w roli Wrońskiego w „Annie Kareninie”. Co teraz pan gra?
— Trwają próby do „Dulskich” w reżyserii Wojciecha Malajkata. Gram Zbyszka, a premierę będziemy mieli w sylwestra.

— Widzę, że kostium, który nosi pan na scenie jest współczesny. To znaczy, że sztuka Gabrieli Zapolskiej się nie zestarzała.
— O, nie! Jest nadal niezwykle aktualna. Na próbach tej tragifarsy bawimy się świetnie.

— A pan lubi się lampartować jak Zbyszko?
— Nie, raczej nie. Jego lampartowanie, moim zdaniem, wynikało z buntu.

— Bunt został jednak szybko spacyfikowany.
— Niestety, a ja buntuję się do końca, więc bliższy jest mi, przynajmniej na poziomie samego tekstu, Artur z „Tanga”.

— A kto gra Dulską?
— Marzena Bergmann. W spektaklu gra też moja żona — Marta Markowicz. Po raz pierwszy wystąpimy razem na scenie.

— Tymczasem pan gra też w filmie. Olsztyńscy aktorzy robią to od lat, ale mało który gra główną rolę. Tymczasem pana zobaczymy, jak powiedział mi reżyser Bodo Kox, na telewizyjnym ekranie jesienią w serialu „Ludzie i bogowie” i to w jednej z dwóch głównych ról.
Co może pan powiedzieć o tym filmie?
— Że jest to trzynastoodcinkowy serial, ale kręciliśmy go jak film. Nikt nie ciął kosztów. Bo przy kręceniu serialu klasy premium, w odróżnieniu od telenowel, mamy czas na próby i na to żeby rozmawiać o rolach. Nie robimy 20 scen dziennie, tylko kilka.

— Jest to historia wojenna?
— Akcja serialu rozgrywa się w czasach II Wojny Światowej w Warszawie. Jest dwóch głównych bohaterów — Onyks, którego gra Jacek Knap i Dager czyli ja. Są egzekutorami, wykonawcami wyroków śmierci.

— Jak przygotowywał się pan do tej roli?
— Zacznę od castingów, które rozpoczęły się w październiku rok temu. Wtedy był pierwszy, potem następne.

— Bodo Kox wybierał was bardzo starannie.
— Wybierał i dobierał przez dwa miesiące. Spędziłem godziny przed kamerą. Sprawdzano, jak na pstryknięcie potrafię zmieniać emocje, jak wyglądam razem z innymi partnerami. Dopiero w marcu zaczęliśmy kręcić, tak długo trwały przygotowania. Zaglądaliśmy też do książek historycznych. Mieliśmy także różnych pomocników— była osoba, specjalista od polszczyzny sprzed 80 lat, był coach od języka niemieckiego. Z Olsztyna pochodzi Tomasz Krzemieniecki, bardzo znany kaskader, który zajął się naszymi działaniami fizycznymi. Chodziło o to, by sceny egzekucji i walk były wiarygodne. Wiele godzin spędziłem też na siłowni.

— To ta pana rola jest wyczynowo-psychologiczna.
— Jak najbardziej.

— Egzekutorzy, co wynika z książek, także z ich własnych wspomnień, byli bardzo różni. Jedni byli lodowaci, innych dręczyła wyrzuty sumienia. A pan co myśli o tych ludziach?
— Nie jesteśmy w stanie wyobrazić sobie ich sytuacji. Urodziłem się w 1990 roku w wolnej Polsce! Dopiero na planie, w kostiumie i scenografii, po rozmowach z reżyserem coś zaczęło się — przed nami, aktorami — rysować.

— To było wielkie wyzwanie?
— Przypominam sobie, kiedy zaraz po ukończeniu szkoły aktorskiej dostałem rolę Amadeusza. Kiedy pierwszy raz na próbie wyszedłem na scenę z dużym monologiem i zszedłem na widownię, nie wiedziałem czy powiedziałem wszystkie słowa, zakręciło mi się w głowie, nie wiedziałem, gdzie jestem. Teraz w serialu przeżyłem drugi debiut tym razem przed kamerą na planie dużej produkcji. Też miałem wątpliwości co do siebie. Bodo jednak wierzył we mnie od początku i mówił: — Nie bez powodu zostałeś wybrany...

— Fajny taki reżyser!
— Bodo jest jednym z najlepszych reżyserów, jakich spotkałem w życiu i jednym z najlepszych ludzi. Niezwykle dużo nauczyłem się też od operatora Arkadiusza Tomiaka. Widziałem gotowe fragmenty filmu i przyznaję, że wykonałem kawał dobrej roboty. Dla mnie ta rola to ogromna życiowa szansa. Czuję się świetnie przed kamerą i myślę, że dostanę kolejne propozycje.

— Czy „Ludzie i bogowie” to film historyczny czy raczej sensacyjny?
— Moim zdaniem to prostu dobre kino, nie wynoszące głównych bohaterów na piedestał. Zależało nam na tym, by byli to ludzie z krwi i kości. Zawsze się o tym mówi, ale nie zawsze widać to na ekranie. My staraliśmy się pokazać jasne i ciemne strony tych postaci

— Jak praca w tym filmie wpłynęła na pana?
— Pół roku na planie to były najszczęśliwsze miesiące mojego zawodowego życia. Bardzo się cieszę, że dyrekcja Teatru Jaracza pozwoliła mi zrealizować moje marzenie. Wspaniałe w pracy aktora jest to, że nie tkwię w jednym miejscu. Na planie „Ludzi i bogów” poznałem mnóstwo ludzi filmu, nauczyłem się pracy z kamerą. Tworzyliśmy rodzinę i kiedy zdjęcia się skończyły, wszyscy płakaliśmy i tuliliśmy się do siebie. A teraz pracuję z Wojciechem Malajkatem nad świetną sztuką. Mam za sobą wspaniały rok.

Ewa Mazgal


Czytaj e-wydanie
Gazeta Olsztyńska zawsze pod ręką w Twoim smartfonie, tablecie i komputerze. Roczna prenumerata e-wydania tylko 199 zł.

Kliknij w załączony PDF lub wejdź na stronę >>>kupgazete.pl