Edmund Piszcz: Nie żyję przeszłością, tylko aktualnymi sprawami [ROZMOWA, VIDEO]

2019-11-15 20:00:21(ost. akt: 2019-11-15 13:45:34)
portret

portret

Autor zdjęcia: Zbigniew Woźniak

Z księdzem arcybiskupem seniorem Edmundem Piszczem rozmawiamy o czasach seminarium, znaczeniu modlitwy i prawdy w życiu. Dostojny jubilat 17 listopada kończy 90 lat!
— Czas jesieni życia to niewątpliwie czas wspomnień i powrotu do rodzinnego domu. Często ksiądz arcybiskup wraca myślami do swoich młodzieńczych lat?
— Raczej nie wracam, bo po pierwsze to już jest odległa przeszłość, a po drugie, człowiek żyje aktualnymi problemami, których nigdy nie brakuje. Każdego dnia ludzie przychodzą z różnymi sprawami, które trzeba rozwiązywać, więc żyje się tym, czym żyją ludzie. Powiedziałbym: współczesnością ujmowaną od strony moralnej, społecznej, czy ogólnie — duchowej.

— Może jednak ksiądz arcybiskup powspomina... W końcu swoje dzieciństwo spędził w ciekawym miejscu, bo w koszarach wojskowych w Bydgoszczy.
— Na pewno współczesna szkoła była zupełnie inna od dzisiejszej. Zdyscyplinowana. Powiedziałbym poważna w tym znaczeniu, że właściwie wszystko się odbywało w szkole. Może zdziwi to niektórych, ale ja w niedzielę nie chodziłem do kościoła, bo kaplica była w... szkole. Przychodziliśmy więc każdej niedzieli do szkoły i tam uczestniczyliśmy o godzinie dziewiątej we mszy świętej. Ponadto do pierwszej komunii świętej byłem przyjmowany nie w kościele parafialnym, ale w kaplicy w szkole, która mieściła się przy ulicy Seminaryjnej. To było szczególne miejsce — obok rodziny — gdzie dokonywało się wychowanie. Nie zapomnę nigdy choćby tego, jak w czasie przerwy biegaliśmy — oczywiście przed wojną jeszcze, bo do wojny skończyłem cztery klasy — a kiedy był dzwonek, to trzeba było się ustawić i wchodziło się do klasy z podwórka parami. Nie było jakiegoś chaosu czy rozgardiaszu i my ten porządek w jakiejś mierze przeżywaliśmy. Uważaliśmy, że jest naszą rzeczywistością, która należy do całokształtu wychowania. Nikt przeciwko temu się nie buntował. Co było znamienne, to wychowawczyni, która nas uczyła, bardzo dobrze nas znała i umiała nami pokierować. Do tej pani mieliśmy ogromne zaufanie. Do dziś jestem jej wdzięczny, z jak wielkim spokojem i mądrością nami kierowała, jak ta szkoła, do której chodziłem, tworzyła drugie środowisko domowe. Dawała nie tylko wiedzę, ale i postawę życiową. Takiej szkole wiele zawdzięczam.

— Sięgając do młodości, nie sposób nie wspomnieć o harcerstwie, które odegrało wielkie znaczenie szczególnie w pierwszych latach powojennych.
— Dlatego, że harcerstwo do 1948 roku było jeszcze harcerstwem niezależnym. To znaczy, że mieliśmy swoją programową ideologię, w której nawiązywaliśmy do Baden-Powella i skautingu. Nie było narzucania żadnych socjalistycznych, czy pionierskich wzorców. To absolutnie było obce. Najważniejsze było to, że my w powojennych latach wskrzeszaliśmy to harcerstwo, które istniało przed wojną i piękny egzamin zdało w czasie wojny.

— Okres powojenny to również epizod związany z Olsztynem. Zdaje się, że ksiądz arcybiskup miał tutaj swoją rodzinę?
— Mieszkała tutaj moja ciocia, która spoczywa na cmentarzu przy ul. Poprzecznej. Była warszawianką, jak moja matka. Jej mąż i dzieci zginęły w czasie powstania. Tu wyszła po raz drugi za mąż, bo w Warszawie wszystko zostało zniszczone. Pojechałem do niej również dlatego, aby uczyć się w niższym seminarium w Olsztynie. Jednocześnie musiałem niejako uciekać z domu. Ojciec był skazany w 1945 roku na więzienie i siedział w Rawiczu. Najstarszy brat, który był w Szarych Szeregach, otrzymał wyrok jednego roku. Siedział w Koronowie, gdzie go odwiedzałem. Dom rodzinny był bardzo niebezpieczny, bo inwigilowany przez UB. Zresztą, dziś już mało kto wie, co to jest tzw. kocioł, bo aresztowanie ojca i brata nastąpiło właśnie w ten sposób. UB wchodziło i przez trzy dni zatrzymywało się w danym miejscu. Kto wchodził, był automatycznie aresztowany. Mnie wówczas nie było w domu, bo byłem na letnim obozie, ale matka całe zajście mi opowiadała. W Olsztynie było bezpiecznej. Stąd razem ze swoim kolegą wstąpiłem do seminarium duchownego w Pelplinie. Tam mieszkałem przez 35 lat i tam zostałem również biskupem pomocniczym. Po sprawowaniu tej funkcji przez trzy lata, w 1985 roku przyjechałem do Olsztyna. Nie wiedziałem, zdając maturę w I LO, że po 35 latach powrócę tutaj jako biskup. Było to dla mnie czymś szokującym, ale posłuszeństwo jest bardzo ważną cnotą, przynajmniej w Kościele. Jest zgodne nie tylko z wolą przełożonego, ale jak wierzymy, również z wolą Kogoś Wyższego.

— Chciałbym zapytać o powołanie. Proszę powiedzieć, jakie osoby miały na tę decyzję wpływ...
— Nie chciałbym definiować tej decyzji jakoś mistycznie. Po prostu to była decyzja i wola. Wiedziałem, że z bożą łaską temu podołam. Nie szukałbym u siebie jakiś nadzwyczajnych wzniesień i objawień. Na pierwszy rok do seminarium wstąpiło 57 osób i to byli chłopcy z bardzo różnym bagażem doświadczeń. Najciekawsze było to, że kadra profesorska, która uczyła nas w latach 50., to byli kapłani, którzy brali udział w pierwszej wojnie światowej, w krwawej wojnie we Francji. Służyli najczęściej w pruskim wojsku, bo to było Pomorze. Jako kapłani mieli nie tylko wiedzę, ale również doświadczenie życiowe i to bardzo bogate w plusy, jak i w minusy. Trzeba powiedzieć, że tym ludziom wiele zawdzięczam, bo obok tego, co było wiedzą i to jeszcze przemieloną przez praktykę, mieli życiodajne doświadczenie.

— Jaka duchowość jest więc księdzu arcybiskupowi bliska? Franciszkańska, czy może benedyktyńska?
— Ja duchowości raczej bym nie klasyfikował. Oczywiście, każdy ze świętych, których człowiek poznawał, miał jakieś elementy przyciągające. Myślę, że jeśliby położyć na coś akcent, to na Ignacego Loyolę, bo jako ojca duchownego, mieliśmy wspaniałego człowieka — jezuitę. Księży chełmińskich (diecezjalnych red.) pozostało niewielu, bo aż czterystu wymordowali Niemcy. Wspomniany jezuita był naszym ojcem duchowym przez prawie pięć lat i z tej duchowości wiele zaczerpnęliśmy. Założyciel zakonu jezuitów —Ignacy Loyola — był żołnierzem. Kiedy został ranny na polu walki, przeżył nawrócenie i został kapłanem. To, co jest duchem żołnierskim, powiedziałbym nawet rygorem i wewnętrzną karnością, przeżywaliśmy w seminarium jako klerycy. Życie z Bogiem to nie jest jakaś bagatela i do tego trzeba samodyscypliny. Coś z tego tam właśnie otrzymywaliśmy.

— Zauważa się tu pewną nić łączącą arcybiskupa również ze swoim biologicznym ojcem — Wojciechem, który był przecież żołnierzem. Wróćmy jednak na Warmię. W 1985 roku przybywa arcybiskup do Olsztyna, jeszcze jako administrator apostolski, następnie w 1988 roku obejmuje rządy w diecezji. Warto wspomnieć rok 1991, kiedy to na Warmię z wizytą przybył papież Jan Paweł II...
— Przygotowania były długie. Chodziło o to, aby przyjąć go godne. Nie było jednak łatwo, bo komuna często odwoływała to, co obiecała. W ostatniej chwili budowaliśmy więc seminarium i kiedy Ojciec Święty przyjechał, kaplicy jeszcze nie było. Urządziliśmy ją w pomieszczeniu, gdzie znajdowało się jego mieszkanie. Spełniliśmy jego życzenie, bo dla niego modlitwa była czymś niesłychanie ważnym. W którymś z wywiadów, zapytano go, czy mógłby zdefiniować, czym jest modlitwa. Wówczas padła odpowiedź, że modlitwa to jest pewien sposób życia. Nic więcej. Nie wszedł w żadną technikę, w żadną metodę itd. Charakteryzowało go to, że był złączony z Chrystusem i to nie tylko w pewnych porach dnia. Odróżniał pacierz od modlitwy. Pacierz jest rozmową z Bogiem. Dzień rozpoczynamy z nim, jak i kończymy. Natomiast modlitwa jest czym więcej.

— Czy chodzi o swego rodzaju benedyktyńskie, ciągłe trwanie przed Bogiem...
— Tak, chociaż to nie jest takie proste. Decyzje i wola powinny być podporządkowane Ewangelii, a tym samym i Chrystusowi. Jeżeli Jezus powiedział np. "Cokolwiek uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, to Mnieście uczynili", znaczy, że mój bliźni w potrzebie to również Chrystus i przejście obok niego będzie obojętnością. Natomiast tam wszędzie, gdzie ja rzeczywiście w człowieku rozpoznam kogoś nad którego losem się zatrzymam, z kim porozmawiam i pomogę, a nawet będę tylko przy nim, to będzie również modlitwa. Chodzi o to, abyśmy za modlitwę nie uważali tylko czynności, która ma ustaloną formę, bo wszystkim, co jest naszą codziennością, można Boga wielbić. W Ewangelii św. Jana mamy taką piękną scenę, gdy Jezus mówi do Piotra: "Gdy byłeś dzieckiem, opasywałeś się sam i chodziłeś, gdzie chciałeś. Ale gdy się zestarzejesz, wyciągniesz ręce swoje, a inny cię opasze i poprowadzi, dokąd nie chcesz". Do tego zdania Jezusa ewangelista Jan dodał taki komentarz: "A tymi słowami zaznaczył Jezus, jaką śmiercią Piotr uwielbi Boga". To przykład, że nie tylko słowami, ale również śmiercią można Pana Boga uwielbić. To jest to, co zrobił ojciec Maksymilian Kolbe, czy pochodząca z Lipska Marianna Biernacka, która w czasie II wojny światowej poszła na śmierć za synową i jej nienarodzone dziecko.

— To, o czym ksiądz arcybiskup mówi, doskonale koresponduje z zawołaniem: „Miłujmy czynem i prawdą”, które zostało przyjęte w momencie święceń biskupich.
— Sentencja ta została wzięta z Pierwszego Listu św. Jana, gdzie pięknie powiedział, że Bóg jest Miłością, a jednocześnie to rozszerzył i zwrócił uwagę na coś niesłychanie ważnego. Kiedy obserwujemy świat, to problemem numer jeden jest prawda, która została zdeptana i zlekceważona. Każda wartość, żeby była autentyczna, musi wyrastać z prawdy. Przecież nikt z nas nie wyobraża sobie miłości bez prawdy, zresztą każdej innej wartości również. O tym, że prawda jest tak ważna, świadczy wyznanie Jezusa. Ona daje nam autentyczną wolność. Można być za kratami i być wolnym, a można żyć na wolności i być człowiekiem zniewolonym.

— Na koniec chciałbym zapytać o to, jak ksiądz arcybiskup odpoczywa. Wiem, że przez kilka dekad w wakacje odwiedzał arcybiskup półwysep Helski. Czy to się nie zmieniło?
— Jak najbardziej. Do 1992 roku półwysep Helski należał terytorialnie do diecezji chełmińskiej. Kiedy w 1956 roku wyświęcono mnie na księdza, niedługo później zachorował proboszcz z parafii w Kuźnicy, więc musiałem go zastąpić. Jeżdżę już tam 63 lata. To niewielka społeczność, która tworzy zgraną wspólnotę. W sezonie wakacyjnym przyjeżdżało tam, aby wypocząć, również wielu aktorów. Zaprzyjaźniłem się m.in. z Aliną Janowską oraz Piotrem Fronczewskim, z którym przyjaźń trwa do dziś.

Wojciech Kosiewicz



Data urodzenia: 17 listopada 1929 r.
Święcenia kapłańskie: 10 maja 1956 r.
Święcenia biskupie: 20 maja 1982 r.
Ingres do katedry warmińskiej: 22 października 1988 r.
Przejście na emeryturę: 30 maja 2006 r.

Ważne daty:


Komentarze (2) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. Dociekliwy #2819942 | 89.228.*.* 16 lis 2019 23:54

    Jestem na wspomnianej ulicy Struga w Olsztynie, patrzę, patrze i jakoś nie widzę tam żadnej willi. Stoją tylko wielorodzinne domy mieszkalne, wybudowane bodaj jeszcze przed wojną... Czy ktoś ukrywający się za podpisem "Zofia 87 lat" wie o czym pisze?

    Ocena komentarza: warty uwagi (1) odpowiedz na ten komentarz

  2. Magda #2819940 | 188.147.*.* 16 lis 2019 23:42

    Ekscelencjo, prosimy o modlitwę w intencji polskich rodzin: o szacunek i należne miejsce w rodzinie i społeczeństwie dla ojca; o sprawiedliwość w sadach rodzinnych - żeby ojcowie nie byli dyskryminowani.

    Ocena komentarza: poniżej poziomu (-1) odpowiedz na ten komentarz