Rafał Zawierucha: Niosę to na swoich barkach i... uniosę

2019-08-31 20:02:23(ost. akt: 2019-08-30 12:27:51)

Autor zdjęcia: Katarzyna Tomaszewicz

Rafał Zawierucha — to właśnie on dostał rolę Romana Polańskiego w najnowszym filmie Quentina Tarantino „Pewnego razu w... Hollywood”. Film wszedł na ekrany naszych kin. Z aktorem rozmawialiśmy przy okazji jego wizyty w Giżycku i spotkania z widzami w kinie Nowa Fala.
— W Giżycku jest pan nie po raz pierwszy...
— Byłem tu w 2015 roku. Otwieraliśmy Festiwal Kino Letnie z Kasią Figurą, z burmistrzem. Potem byłem kilka razy, kiedy kręciłem tu program „Polska filmowa”. Giżycko jest mi szczególnie bliskie, bo tutaj właśnie Roman Polański kręcił „Nóż w wodzie” i o tym filmie miałem okazję opowiadać w tym cyklu.

— Tym razem przyjechał Pan na Mazury z rodzicami, bliskimi.
— Tak, pozwiedzaliśmy trochę, byliśmy w Twierdzy Boyen, płynęliśmy statkiem, nocowaliśmy w Węgorzewie. Chętnie będę tu wracał. Cieszę się, że jest tu ze mną cała rodzina, zrobiliśmy grilla rodzinnego, tata wziął akordeon, graliśmy, śpiewaliśmy, było wesoło.
W młodości nie bywałem na Mazurach, pierwszy raz byłem tu na wyjeździe fuksówkowym z Akademii Teatralnej. Z moich rodzinnych Kielc nie jeździło się na Mazury, zawsze wyruszaliśmy w góry, na narty.

— Jakiś czas temu głośno było w Stanach o naszych aktorach Joannie Kulig, Tomaszu Kocie, bohaterami filmu „Zimna wojna”. Teraz od niemal roku wokół pana trwa medialny szum. Jak pan się z tym czuje? Zmęczony?
— Nie, to jest nawet pozytywne. Ludzie podchodzą, gratulują, robią zdjęcia. Wykonuję taki zawód, jaki wykonuję, to jest wpisane w profesję aktora. A ja kocham ludzi, rozmowę z drugim człowiekiem i poznawanie nowej osoby. Mógłbym to robić non stop, chociaż wiadomo, czasami jest się zmęczonym. Wtedy staram się grzecznie powiedzieć, że dzisiaj nie, następnym razem.

— Jak dowiedział się pan, że ma zagrać u Quentina Tarantino?
— Zadzwonili do mojego agenta Macieja Gajewskiego i powiedzieli, że dzwonią w sprawie Rafała Zawierucia (?), bo nie wiedzieli jak wymówić moje nazwisko. Wysłali dokument do podpisania i dopiero po odesłaniu dowiedzieliśmy się, że chodzi o rolę Romana Polańskiego. Jak mi to mój agent powiedział, to mnie aż zmroziło, ale mówię: „No dobra, robimy to!”.

Później zaczął się cały proces. Najpierw wysłanie niektórych scen z filmu. Przygotowałem, nagrałem, wysłałem i... czekałem. Na szczęście miałem co robić, wyjeżdżałem z programem „Europa filmowa”, bo inaczej bym chyba zwariował. I w czasie takiego wyjazdu agent zadzwonił: „No, masz to. Podpisujemy kontrakt!”.
Spotkałem się z całą ekipą na jednym z niedzielnych seansów, gdzie Quentin wyświetlał film nawiązujący do naszego, z którego czerpał inspiracje. Była to „Wielka ucieczka” ze Stevem McQueenem. Tam poznałem wszystkich, od razu. Siedliśmy razem, oglądaliśmy film i nie wierzyłem, że jestem z nimi w jednej sali, z całą ekipą, aktorami, producentami. Siedziałem obok Margot Robbie, gadaliśmy, śmieliśmy się. Quentin opowiadał anegdoty. Od początku były wielkie emocje. Wiedziałem, że to inny świat, którego drzwi przede mną właśnie się otworzyły i w którym ja także jestem.

— Z Giżycka pochodzi Kristof Konrad (Krzysztof Wojsław), aktor, który od 27 lat mieszka i pracuje w Los Angeles. Zagrał role m.in. w „Czerwonej jaskółce”, „Dniu Niepodległości”, „Aniołach i demonach”, „House of Card”. Uważa, że sposób gry w amerykańskich filmach jest zupełnie inny niż w europejskich, że Hollywood to nieustanna pogoń za sukcesem. Podziela pan ten tę opinię?
— W Stanach pracuje się inaczej, inne warunki są na planie. Dla mnie było zaskoczeniem, że tam wszystko w stu procentach jest przygotowane. Wszystko jest na czas. Nie ma zbędnych rozmów, nie ma dyskusji, że coś jest niegotowe albo jak to zrobić, bo tego czy tamtego nie mamy. Najpierw wchodzą dublerzy, jest tzw. blocking sceny, potem aktorzy i robimy scenę raz, drugi raz. Tarantino kręcił to na taśmie, więc to też było niezwykłe wyzwanie reżyserskie i wszystkich dookoła, żeby się skoncentrować i zrobić to naprawdę jak najlepiej. Ale i tak robiliśmy dużo dubli.

— Czy postać Romana Polańskiego była dla pana trudnym zadaniem aktorskim?
— To było niezwykłe przeżycie kreować tę postać na podstawie wywiadów z nim, które są dostępne w internecie. To materiały z tych czasów, o których opowiada film Tarantino. Sięgnąłem również po autobiografię reżysera „Roman by Polański”.
To były materiały do pracy nad rolą. Musiałem stworzyć Romana Polańskiego z tamtych lat. Ja przecież wtedy nie żyłem, więc robiłem dużo researchu o Hollywood lat 60., miejscach, które zresztą są tam do dziś czy restauracji, w której przesiadywał Steve McQueen, szukałem źródeł i budowałem swój świat wewnętrzny, żeby Polańskiego w ten świat włożyć. Pomocne było zdanie, które mówi jego przyjaciel: „Roman miał niezwykle rozbuchaną potrzebę poznania świata i drugiego człowieka, nowego miejsca, miał ogromny apetyt na życie”.
Pojechałem także na grób Sharon Tate, złożyłem kwiaty. Odwiedzałem te miejsca, w których bywali, gdzie mieszkali. Prowadzili otwarty dom. Z Margot Robbie dużo rozmawialiśmy, oglądaliśmy zdjęcia Sharon i Romana, analizowaliśmy je. Ale przede wszystkim Tarantino mówił, czego chciał.

— Jakie to były emocje spotkać i grać u boku Leonardo di Caprio, Brada Pitta, Margot Robbie, Al Pacino?
— Była trema, ale bardzo budująca. Fascynacja, że jestem tam z nimi i mogę tworzyć świat Quentina. Tarantino żyje tym, co robi, świetnie opowiada anegdoty o zupełnie innych filmach, ale nawiązujących do jego pracy. Margot, Leo, Brad... to były niezwykłe spotkania, ale z drugiej strony zupełnie normalne. Wiedziałem, że jestem częścią tej rodziny Tarantino. Odważnie mówiłem, skąd jestem, kim jestem, dlaczego tak gram, co o tym myślę. Podobało mi się, że na planie dużo rozmawialiśmy o filmie, o kinie. Na planie nie mieliśmy telefonów komórkowych, bo Quentin nie znosi ich przy pracy, więc można było się skoncentrować.

— Był Pan na premierze filmu w Los Angeles. Jak Hollywood przyjęło film o Hollywood?
— Byłem na premierze w Cannes i w Los Angeles. W Hollywood dużo było rozmów na temat kina, które zrobił Tarantino. Część ludzi mówiła, że trochę chciałoby się więcej, ale generalnie głos był taki, że to jest naprawdę wielka rzecz. Reżyser oddał hołd tamtym czasom, zwraca uwagę na to, co jest ważne w życiu, czego nie powinno się zatracać, że można złą energię zarzucić dobrą.
Przed morderstwem popełnionym przez grupę Mansona, Hollywood było niezwykle otwarte, panowała wolność artystyczna — tak mówią o tym ludzie, którzy pamiętają tamte lata. Domy były otwarte do czasu, kiedy jakieś zło i opętanie spowodowało, że ludzie zaczęli bać się siebie nawzajem. To morderstwo zmieniło Hollywood na dobre. Tarantino pokazał w filmie, że można było inaczej, można było stawić opór. I to jest ważne także dzisiaj, żeby nie dać się stłamsić złej energii, po prostu z nią wygrywać.

— Jak polskie środowisko aktorskie zareagowało na pański sukces?
— Czuję, że mam jego wsparcie. Tak, dostałem to, niosę to na swoich barkach i uniosę!

— A ma pan czas na coś poza aktorstwem?
— Jeżdżę konno, uwielbiam pływać kajakiem na Mazurach, wejść na łódkę, jacht. Nie mam jeszcze kursu sternika, ale może kiedyś będzie na to czas. Poza tym narciarstwo, rower, trochę gotowania, wypieki.

— Potrafi pan także zaangażować się społecznie w pomoc ludziom. Mówię o pomocy poszkodowanym mieszkańcom gminy Sośno.
— To był impuls. W 2017 r. był czas, kiedy chciałem odsapnąć, zebrać myśli. Brat mi powiedział: „Słuchaj, jedź do ludzi, którym wichura zabrała dachy znad głowy” (w sierpniu 2017 r. żywioł w nocy 11 na 12 sierpnia w województwie kujawsko-pomorskim uszkodził 14,5 tys. budynków, z czego w samej gminie Sośno 1450 — red.). Zadzwoniłem, zapytałem, czego potrzeba, zrobiłem zakupy i pojechałem. Było zdziwienie, że przyjechałem nie tylko zrobić zdjęcia, ale pomóc. Przywoziłem paczki, gotowałem dla wolontariuszy. To była lekcja pokory, spojrzenia na to, co ważne w życiu. W efekcie powstała Fundacja Zawierucha, nazwali ją moim nazwiskiem.

— Najbliższe plany...
— Mam marzenia o zrobieniu filmu, napisaniu scenariusza. Dużo marzeń. Trzeba po nieodważnie sięgać. Jak nie wyjdzie jedno czy dwa, to musimy mieć osiem innych.

Katarzyna Tomaszewicz




Komentarze (4) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. Ad #2784596 | 78.88.*.* 31 sie 2019 22:16

    A kto to w ogóle jest ten zawie... Z opisu to jak Dżejms Bont jakiś. No, no . Wysokie mniemanie o sobie to gwarancja sukcesu w dzisiejszych czasach.

    Ocena komentarza: warty uwagi (5) odpowiedz na ten komentarz

  2. A na pogrzeb Sp.Staraka ta baba od #2784704 | 109.241.*.* 1 wrz 2019 09:13

    Zawireruchy ubrała sie jak na plażę. Wstyd

    Ocena komentarza: warty uwagi (13) odpowiedz na ten komentarz pokaż odpowiedzi (1)

    1. Krys #2784767 | 83.9.*.* 1 wrz 2019 11:10

      Aktor ze spalonego teatru!

      Ocena komentarza: warty uwagi (7) odpowiedz na ten komentarz

    2. zbych #2785491 | 89.228.*.* 3 wrz 2019 08:38

      Nie czas aby przyjeżdżac tu na Mazury i promować amerykańskie filmy,kiedy odszedł od nas polski twórca filmowy Pan Piotr.

      Ocena komentarza: poniżej poziomu (-1) odpowiedz na ten komentarz