Popkultura Bez Gorsetu: No to co z tą babską przyjaźnią?

2019-07-21 20:02:12(ost. akt: 2019-07-19 15:00:33)

Autor zdjęcia: HBO

Wiele osób mówi, że przyjaźń między kobietami nie istnieje. Bo zawiść, zazdrość i ogólnie zło. Tymczasem popkultura wciąż nas przekonuje, że to tylko obiegowa teoria. Serialowe kobiety najczęściej dobierają się w 3- i 4-osobowe grupki przyjaciółek na śmierć i życie.
HBO emituje właśnie drugi sezon świetnie przyjętych „Wielkich kłamstewek”. Serial w gwiazdorskiej obsadzie (m.in. Nicole Kidman i Meryl Streep) opowiada o losach kobietach, które łączy niełatwa przyjaźń i tajemnica, która uwiera, ale która też scala. I choć przez ostatnie lata zdążyliśmy się przyzwyczaić do tego, że to przyjaźń między mężczyznami była dla scenarzystów chętniej wybieranym punktem wyjścia do tworzenia fabuły, ostatnio twórcy seriali zaczęli chyba z większą odwagą podchodzić do relacji między kobietami.

Gdzie się to wszystko zaczęło?
Gdybyśmy szukali najbardziej kultowej paczki przyjaciółek, wielu fanów seriali odpowiedziałoby na pewno: dziewczyny z „Seksu w wielkim mieście”. I nic w tym dziwnego, bo choć od zakończenia produkcji serialu minęło 15 lat, a z Carrie, Charlotte, Mirandą i Samanthą definitywnie pożegnaliśmy się w 2009 r., kiedy w kinach wyświetlono drugi z pełnometrażowych filmów o ich przygodach, to nadal „Seks w wielkim mieście” jest źródłem odniesień dla wielu innych wytworów popkultury.

Co zdecydowało o sukcesie „Seksu...”? Być może pewna wizja świata, w którym można całą wypłatę przeznaczyć na zakup kolejnych szpilek z charakterystyczną, czerwoną podeszwą. Bo, co do tego chyba nie ma wątpliwości, serial z Sarah Jessicą Parker rozbudził w wielu kobietach na całym świecie miłość do luksusowych ubrań. Nawet jeśli ta miłość pozostawała, że tak to ujmiemy, nieskonsumowana, i ograniczała się do kiwania z niedowierzaniem głową, kiedy oglądały na ekranie kolejne zadziwiające wybory modowe Carrie Bradhsaw.
Być może serial pokochaliśmy też za to, że bywał odważny w mówieniu o seksualności kobiet. Albo dlatego, że nie brakowało w nim humoru. Powodów może być wiele, ale tak naprawdę fanki (i fani, o czym się często zapomina) zasiadały przed ekranami przede wszystkim po to, by w dziewczynach odnaleźć cząstkę siebie (w myśl psychotestowej zachęty: sprawdź, którą z bohaterek jesteś) i/lub wcielić się w rolę piątej osoby z nowojorskiej paczki i zrealizować mit o przyjaźni na dobre i na złe.


Fot. HBO

Jedna za wszystkie, wszystkie za jedną
Choć świat dziewczyn z „Seksu...” wydaje się kręcić wokół mężczyzn (takiego zdania był też chyba polski tłumacz, bo u nas serial emitowany był pod tytułem: „Jak upolować mężczyznę, czyli seks w wielkim mieście”), a kolejne romanse i zawiedzione nadzieje z nimi związane są jednymi z najczęstszych tematów rozmów, to jednak nadrzędna pozostaje narracja o ich przyjaźni. Nawet kiedy coś między nimi zgrzyta, okazują się dla siebie największym wsparciem. Co ciekawe, w serialu właściwie nie poznajemy osób z ich rodziny, a jeśli już pojawia się mowa np. o matce Mirandy, to dopiero wtedy, kiedy bohaterka jedzie na jej pogrzeb. Rodziców innych bohaterek nie poznajemy nawet wtedy, kiedy stają one przed ołtarzem. Tak jakby ich życie rozpoczęło się dopiero od przyjazdu do Nowego Jorku i zawarcia przyjaźni z pozostałymi bohaterkami.

To samo miasto, inne Dziewczyny
Kiedy w kwietniu 2012 zadebiutował serial „Dziewczyny” z Leną Dunham w roli głównej, natychmiast pojawiły się głosy, że mamy oto do czynienia z odpowiedzią na „Seks w wielkim mieście”. W serialu nie brakowało świadomych odniesień do „Seksu...”: w pokoju Shoshanny wisi plakat kultowego serialu HBO, a ona sama prowadzi dywagacje dotyczące podobieństw między jej koleżankami i bohaterkami „Seksu...”. Tymczasem ambicją serialu jest raczej dowiedzenie, że współczesne dwudziestolatki z Nowego Jorku nie tylko nie mają wiele wspólnego z Carrie Bradshaw i jej przyjaciółkami, ale i przekonanie widzów, że serialowe „poprzedniczki” są odpowiedzialne za zafałszowanie obrazu świata.

Lena Dunham, aktorka i pomysłodawczyni serii, wyraźnie pokazuje, że to, co kiedyś wydawało nam się emancypacyjne, dzisiaj sprawia wrażenie wręcz archaicznego i, w gruncie rzeczy, ograniczającego. Być może po to, by zawalczyć ze stereotypami, Lena Dunham śmiało pokazuje na ekranie swoje nagie ciało. Ciało, które, dodajmy, odbiega od standardów piękna lansowanego na wybiegach.
Także więzi, które łączą Hannah Horvath i jej przyjaciółki są bardziej słodko-gorzkie niż miało to miejsce w przypadku paczki Carrie Bradshaw. Ich przyjaźń, choć stanowiąca ważny element życia, bywa toksyczna, tak jak toksyczne są ich relacje z rodziną czy partnerami. Czym więc jest przyjaźń, którą pokazują nam „Dziewczyny”? Skomplikowaną relacją, która nie jest dana raz na zawsze i która, podkreślmy, bywa frustrująca i niesatysfakcjonująca.

Przyjaźń na nietypowych fundamentach
Przyjaźń zbudowaną na fundamencie trudnych przeżyć pokazuje nam z kolei serial „Wielkie kłamstewka”. Ta opowieść może być uznana za jedną z najbardziej krzepiących — okazuje się, że w obliczu tragedii kobiety są w stanie okazać sobie wsparcie. I chyba ich relacje są dowodem na to, że scenarzyści coraz poważniej podchodzą do tego typu zagadnień.

Przemoc domowa czy trauma po gwałcie nie są tematami, które chętnie porusza się w czasie babskiego spotkania przy winie. Powodów jest wiele, a strach przed podważeniem naszej wiarygodności i poczucie wstydu zaledwie otwierają ich listę. Losy kobiet z malowniczego Monterey są dowodem na to, że odrobina empatii może zdziałać cuda, a otwarcie na innych może przynieść wyczekiwane ukojenie. Choć lojalność bywa wystawiana na próbę, a więzi niebezpiecznie się rozluźniają, przyjaźń bywa spoiwem i kołem ratunkowym. Można odnieść wręcz wrażenie, że tylko wsparcie otrzymane od innej kobiety pozwala utrzymać się na powierzchni i pomóc przetrwać w nieprzyjaznym świecie.

Życie i przyjaźń zaczynają się po...
Z modą na opowieści o kobiecych przyjaźniach pod rękę idzie moda na seriale o ludziach po sześćdziesiątce czy siedemdziesiątce. Wyrazem ich połączenia jest serial „Grace i Frankie” opowiadający o kobietach (tu spoiler), które po dekadach przyjaźni dowiadują się, że ich mężowie są gejami. Panowie dokonują coming-outu, zapowiadają, że chcą zostać małżeństwem, a im przychodzi się z tym faktem pogodzić. Ich relacja, dotąd niezbyt bliska, bo Grace i Frankie wydają się być z innych planet (bizneswoman i hippiska), staje się czymś, co pozwala zachować równowagę w świecie, w którym trwa permanentne trzęsienie ziemi.

Doskonale sprawdza się tu komediowa konwencja, która sprawia, że nawet najbardziej dramatyczne wydarzenia (m.in. zdrada, konieczność pogodzenia się z własnymi ograniczeniami) stają się pretekstem do refleksji, a nie tylko rozpaczy.
Przypadek bohaterek, w które wcielają się Jane Fonda i Lily Tomlin można żartobliwie potraktować jako dowód na to, że tak jak życie zaczyna się po..., tak i przyjaźń zaczyna się po... facetach.

Daria Bruszewska-Przytuła

Od autorki:
Kobiece przyjaźnie, które oglądamy na ekranach, mają coraz więcej ciekawych barw. I dobrze. Może to nas zmotywuje do tego, by okazywać sobie coraz więcej wsparcia. Niech już się skończy ten etap niewiary w prawdziwe, szczere i mocne relacje między kobietami. Przykład #metoo pokazał, jak wielkie znaczenie ma to, że ktoś wierzy w nasze słowa i gotów jest stanąć za nami murem. Szukajmy takich kobiet w swoim otoczeniu.




Komentarze (1) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. tru #2765663 | 77.253.*.* 22 lip 2019 11:28

    babska przyjaźń nie istnieje. Przyjaciółka pomoże drugiej tylko wtedy gdy ta pomoc nie sprawi, że ta druga będzie miała lepiej w życiu.

    Ocena komentarza: warty uwagi (1) odpowiedz na ten komentarz