Pracowite życie sapera

2018-09-09 10:03:01(ost. akt: 2018-09-09 16:03:16)
Zenon Rydziński (na pierwszym planie) wraz z Bolesławem Jurewiczem, prezesem W-MZZ, nagradzają najlepszych uczestników 47. Międzynarodowego Turnieju o Puchar Warmii i Mazur

Zenon Rydziński (na pierwszym planie) wraz z Bolesławem Jurewiczem, prezesem W-MZZ, nagradzają najlepszych uczestników 47. Międzynarodowego Turnieju o Puchar Warmii i Mazur

Autor zdjęcia: Lech Janka

Rozmawiamy z Zenonem Rydzińskim, ikoną sportu zapaśniczego na Warmii i Mazurach. Urodził się wprawdzie w 1929 roku w Bydgoszczy, ale prawie całe swoje dorosłe życie spędził w Olsztynie. – mówi.
Zenon Rydziński był założycielem, organizatorem, zawodnikiem, trenerem i szefem pierwszego w powojennej historii Warmii i Mazur klubu zapaśniczego Saper. Od tego klubu rozpoczął się rozwój sportu zapaśniczego w naszym województwie.

Bezpośrednio dzięki niemu, a pośrednio dzięki jego licznym wychowankom ten sport, mający najdłuższą olimpijską historię, stał się w regionie nie tylko popularny, ale również pełen sukcesów w krajowej i międzynarodowej rywalizacji. Wieńczą go uczestnicy igrzysk olimpijskich — Jacek Fafiński (srebrny medalista z Atlanty), Marek Sitnik, Radosław Truszkowski i Marek Mikulski.
Pan Zenon, który od 60 lat związany jest z Klubem Sportowym Budowlani, nadal się z nim — oraz z zapasami — nie rozstaje. W ostatnim turnieju o Puchar Warmii i Mazur, organizowanym przez ten klub, był gościem honorowym.

— Znamy pana głównie z olsztyńskiej części pana życiorysu. Niewiele natomiast wiemy o pana dzieciństwie i wczesnej młodości.

— Pod koniec wojny miałem piętnaście lat i wtedy zginął mój ojciec. Mama została sama w siedmiorgiem dzieci, ja byłem najstarszy, a najmłodsza siostra miała półtora roku. Od wczesnej młodości musiałem więc jednocześnie pracować i uczyć się. Dlatego do żadnej szkoły nie chodziłem do południa.
Był rok 1945, a ja przez dwa miesiące chorowałem na tyfus i nie nadawałem się przez długi czas do niczego. Mieszkaliśmy na wsi, mając duże gospodarstwo. Po śmierci ojca jego bracia zjawili się u mamy i zażądali w spadku ziemię, krowy i konia. Zostaliśmy ogołoceni prawie ze wszystkiego. Kto wie, jak by się potoczyło dalej to moje życie, gdyby nie siostra mamy, która mieszkała w Bydgoszczy. Wzięła mnie po prostu do siebie i załatwiła mi szkołę zawodową. Gdyby nie ona, to prawdopodobnie nigdy bym się sportem nie zajął.

— Na szczęście zajął się pan sportem, ale jak to się zaczęło?
— Moim pierwszym sportem był boks, a moim pierwszym trenerem słynny później Feliks Stamm. Dlaczego boks? Dlatego, że dowiedziałem się, że po każdym treningu trener zabierał chłopaków na... kolację.

Boksowałem w wadze ciężkiej, ale mój zbyt niski wzrost przeszkadzał mi widać w osiąganiu w tym sporcie sukcesów. Dostawałem zwykle niesamowite lania. Po jednym z takich lań podszedł do mnie pan Lewandowski, trener zapasów Polonii Bydgoszcz, i zaproponował mi treningi u siebie. „Synku, zmień szybko boks na zapasy, bo on może ciebie bardzo skrzywdzić” — tak mi wtedy powiedział.
Zdecydowałem się dość szybko na jego propozycję, tym bardziej że „papa” Stamm już jako trener kadry wyjechał do Warszawy. My, młodzi, trenowaliśmy bardzo mało, więc aby się czegoś więcej nauczyć, to podczas zajęć starszych zawodników staliśmy za salą i jeden drugiego podnosił w górę, aby przez wysoko usytuowane okna pooglądać trening dorosłych zapaśników. Wtedy było nie do pomyślenia podpatrywanie ich bezpośrednio w sali. Jednak po dwóch miesiącach treningu, ku mojemu zdumieniu, trener wziął mnie do składu drużyny klubowej na zawody drużynowe.

— Prawie wszyscy, którzy choć trochę pana znają, zwracają się do pana per panie pułkowniku. Proszę powiedzieć, jak się u pana zaczęło z tym wojskiem.
— Miałem 17 lat, gdy zacząłem się uczyć w Technikum Mechanicznym i wtedy dostałem nakaz do wojska. Gdybym był wtedy przynajmniej w drugiej klasie, to mogli mi odroczyć służbę. Zamiast do czynnej służby wojskowej postanowiłem zapisać się do szkoły oficerskiej. Pojechałem więc do Wrocławia na egzaminy do Oficerskiej Szkoły Wojsk Inżynieryjnych. Dostałem się, a że nie byłem ze sportem na bakier, szybko wytypowano mnie do udziału w mistrzostwach Polski szkół oficerskich w takim dziwnym dwuboju, na który składało się podnoszenie ciężarów i zapasy.

W tych mistrzostwach startował Jan Bochenek, zapaśnik i mistrz Polski w podnoszeniu ciężarów, później dwukrotny olimpijczyk. Wielu z mojej grupy, kiedy dowiedzieli się o Bochenku, dało nogę. Zostało nas niewielu, a ja zająłem za Bochenkiem drugie miejsce. Jak wróciłem z tych zawodów do Wrocławia, to komendant szkoły w nagrodę przeniósł mnie od razu na... drugi rok, więc dość szybko ukończyłem tę szkołę.

— A jak to się stało, że znalazł się pan w Olsztynie?
— Przyjechałem do Olsztyna w 1952 roku. Dlaczego? Z prostej przyczyny — dostałem nakaz pracy w tym mieście. W okolicy było bowiem wiele pól do... rozminowania, no i rozminowywałem...
Myślałem, że popracuję tu rok, dwa i wrócę do Wrocławia lub do Bydgoszczy. Zostałem do dzisiaj. Jak tylko przyjechałem, to prawie od razu zorganizowałem przy jednostce wojskowej klub Saper, oczywiście z zapasami. Ale było tak, że wszyscy moi wychowankowie po zakończeniu dwuletniej służby woskowej wyjeżdżali z Olsztyna. To mi się nie podobało, bo chciałem, aby w mieście były mocne zapasy.

Któregoś dnia poszedłem do Budowlanych z propozycją przejęcia przez nich Sapera. Zgodzili się, a ten nowy klub stał się moim drugim domem na długie lata. Jako zawodnik reprezentowałem go do 41. roku życia.

— Pan i rodzina żyliście z pańskiej pracy jako trenera?
— Ależ skąd. Moja sportowa pasja to hobby. Cały ten czas pracowałem zawodowo w wojsku. Na emeryturę przeszedłem w 1987 roku w randze podpułkownika. Miałem taki okres w życiu, że równolegle z pracą przygotowywałem się do startów, prowadziłem treningi, studiowałem zaocznie mechanikę na Politechnice Warszawskiej i budowałem dom dla rodziny. I wychowywałem dwóch synów. Wtedy moim marzeniem był... sen.
Synowie nie mieli wyboru i musieli trenować zapasy. Starszy, Janusz, miał kilka medalowych sukcesów w kraju, ale skończył z wyczynowym sportem, kiedy się ożenił. Natomiast młodszy, Justyn, był wielokrotnym młodzieżowym mistrzem Polski, a także wicemistrzem seniorów, a na mistrzostwach Europy juniorów dwa razy był piąty. Dzisiaj jest prezesem Budowlanych.

— Z czego jest pan najbardziej zadowolony?
— Cieszę się z tego, że dzięki tym moim początkom i wychowankom zapasy rozlały się na inne miejscowości w regionie. Po Olsztynie, dzięki Józkowi Blankowi, obecnemu burmistrzowi Nowego Miasta Lubawskiego, była Lubawa, potem Karolewo i Lidzbark Warmiński dzięki braciom Jurewiczom, a niedawno doszło Nowe Miasto Lubawskie.

Teraz mamy już kilkanaście sekcji zapaśniczych w województwie. Chodzi mi przede wszystkim o to, aby sportem zajęła się młodzież z tak zwanej ulicy i z biednych rodzin. Chodzi mi też i o to, aby dzieci i młodzież nie mieli za dużo wolnego czasu. Jeżeli dziecko ma za dużo jedzenia, pieniędzy, a zwłaszcza czasu, to nic dobrego z niego nie wyrośnie.

— Był pan gościem honorowym tegorocznego międzynarodowego turnieju o Puchar Warmii i Mazur, który trwał blisko dziesięć godzin. Nie lepiej było w tym czasie na przykład wypoczywać w domu?
— Jestem od samego początku mocno związany z tym turniejem, więc nie mogło mnie zabraknąć na jego 47. edycji. Bardzo dobrze, że teraz organizację tych zawodów wzięli w swoje ręce młodzi. Widzę, że im, tak samo jak wcześniej mnie, bardzo zależy, by nie przerwać tej wieloletniej tradycji. Cieszę się, że to wszystko przechodzi z pokolenia na pokolenie.

lj

Komentarze (2) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. olsztyński #2577078 | 81.190.*.* 10 wrz 2018 14:31

    Pan RUDZYŃSKI -wspaniały człowiek i trener -znałem osobiście Pana Zenona i jego synów,świetnych zapaśników -życzę zdrowia i sukcesów Andrzej W.

    Ocena komentarza: warty uwagi (1) odpowiedz na ten komentarz

  2. tlen49@wp.pl #2576491 | 195.136.*.* 9 wrz 2018 16:40

    Panie Zenonie, życzę Panu przede wszystkim zdrowia. Jest Pan po prostu dobrym człowiekiem, sporowcem i przyjacielem. Pamiętam Pana z UW w Olsztynie. Pozdrawiam. Henryk B.

    Ocena komentarza: warty uwagi (2) odpowiedz na ten komentarz