Przemysław Borkowski: Kabaret to naprawdę fajna robota [ROZMOWA]

2018-06-27 16:26:14(ost. akt: 2018-06-27 17:49:55)
Przemysław Borkowski 1

Przemysław Borkowski 1

Autor zdjęcia: Fot. Anika Nojszewska

Literacko Przemysław Borkowski jest bardzo płodny. Niedawno odbyła się premiera „Niedobrego pasterza”, drugiej części kryminalnych przygód psychologa Zygmunta Rozłuckiego. Akcja ponownie toczy się w Olsztynie. Kabareciarz i pisarz uważa też, że czasem nie warto realizować swoich postanowień. Z Przemysławem Borkowskim rozmawia Mateusz Przyborowski.
— Chyba nikt nie zarzuci ci, że jesteś leniem?
— Żona mi to ciągle mówi.

— Od naszego ostatniego spotkania minął nieco ponad rok, a ty jesteś już po premierze drugiej części kryminalnych przygód psychologa Zygmunta Rozłuckiego.
— Tak. I piszę właśnie trzecią. Akcja będzie się toczyć wyłącznie w Olsztynie. Siedzimy teraz (rozmawialiśmy w kawiarni na Targu Rybnym — red.) praktycznie w centralnym punkcie jej wydarzeń, bo niedaleko są wielkie wiadukty kolejowe nad Łyną. I tam właśnie wszystko się rozpocznie.

— I tam również się zakończy?
— Prawie... tak można powiedzieć.

— Masz już tytuł?
— Roboczy: „Festiwal”.

— Dlaczego?
— Bo cała akcja będzie się działa w trakcie trwania w Olsztynie festiwalu teatralnego. I na pewno, mogę to chyba zdradzić, zginie więcej niż jedna osoba.

— I to wszystko w Olsztynie!
— Tak, w naszym pięknym, słonecznym Olsztynie, gdzie ludzie siedzą w ogródkach, piją kawę, piwo, rozmawiają, śmieją się. I nie wiedzą, że zło czai się tuż za rogiem. W umyśle pewnego pisarza...

— Odzywa się w tobie tęsknota za Warmią?
— Oczywiście. Mieszkam w Warszawie, ale tęsknię do rodzinnych stron (Przemysław Borkowski urodził się w Olsztynie, jego rodzina mieszka w Dywitach — red.), więc w ten sposób jakoś to sobie rekompensuję. Poza tym Olsztyn i Warmia są bardzo ciekawym terenem do obsadzania akcji powieści. A po drugie, ten rodzaj jakiejś podskórnej tajemniczości, lasy, jeziora, przeszłość pruska i krzyżacka — moim zdaniem to wszystko tworzy bardzo ciekawe tło.

— W jednym z wywiadów stwierdziłeś też, że Olsztynowi należy się porządna seria kryminałów.
— I to podtrzymuję. Nie ukrywam też, że jest to rodzaj lokalnego patriotyzmu.

— Ktoś może ci zarzucić, że to populizm.
— Wciąż jestem zameldowany w Dywitach, mimo że nie mieszkam tu od 20 lat. To o czymś świadczy!

— Mówiłeś mi rok temu, że „Zakładnika”, czyli pierwszą część powieści, pisałeś niecałe dwa lata. A jak długo powstawał „Niedobry pasterz”?
— Z rok?

— Szybko.
— Przy „Zakładniku” nie miałem terminu, którego musiałem dotrzymać, teraz już tak. A termin zawsze jest mobilizujący. I muszę powiedzieć, że bardzo to lubię.

— Właśnie chciałem zapytać, czy deadline pomaga, czy raczej przeszkadza.
— Zdecydowanie pomaga. Wymyślenie fabuły zwykle nie zajmuje dużo czasu. To jest zazwyczaj jakiś rodzaj błysku, dwa, trzy dni i po sprawie. Mniej więcej wiadomo, o czym książka będzie, jak się skończy. Natomiast samo pisanie to jest systematyczna i wymagająca dyscypliny praca. A jeszcze dochodzi do tego termin, którego trzeba dotrzymać.

— „Niedobry pasterz” ma 485 stron.
— I żadnego obrazka! Ale po raz kolejny ktoś mi napisał, że przeczytał ją w jeden dzień, więc myślę, że nie jest za długa.

— Ale więcej jest chyba psychologicznych rozważań niż kryminału samego w sobie. Zauważają to też czytelnicy.
— W późniejszym etapie ta akcja kryminalna dosyć mocno się rozpędza. I finał, przynajmniej moim zdaniem, jest spektakularny. A nawet są dwa finały, bo książka kończy się dwa razy. Wątków psychologicznych jednak nie brakuje, bo to są rzeczy, które dosyć mocno mnie interesują. Jest to więc książka o tym, że zło czai się w każdym z nas i główny bohater, czyli Zygmunt Rozłucki, doktor psychologii, także tego doświadcza. Próbując rozwiązać zagadkę, sam — przynajmniej jedną nogą — przekracza linię dzielącą dobro i zło.

— I dużo pije.
— Tak i to coraz podlejsze alkohole, ponieważ Rozłucki jest miłośnikiem dobrej, a nawet bardzo dobrej whisky, tylko coraz mniej go na nią stać.

— Czytelnicy w sieci piszą, że wręcz znienawidzili Rozłuckiego za jego postępowanie z kobietami. to przede wszystkim po pijanemu. Czemu ten wątek miał służyć?
— Właśnie to jest to przekraczanie linii dzielącej dobro od zła. Rozłucki, próbując zgłębić powody, dla których zbrodnia została popełniona, sam ulega swoim mrocznym instynktom. A alkohol niestety mu w tym pomaga. Ale dzięki temu, że przekracza tę linię, udaje mu się tę zagadkę rozwikłać. Bez tego chyba byłoby to niemożliwe.

— Alkohol, mężczyzna, kobieta, przemoc... tego wszystkiego mamy dużo. Takie informacje zalewają nas z każdej strony. Czy jeszcze trzeba o tym pisać w książce?
— A o czym pisać w kryminale? Na tym polega ten gatunek: na pisaniu o przemocy i różnych, nie najciekawszych aspektach ludzkiej natury. Cóż, bez tego trudno skroić dobry kryminał.

— Inspirowałeś się prawdziwymi wydarzeniami, jeśli chodzi o alkohol i stosunki damsko-męskie?
— Nie. Muszę jednak powiedzieć, że — niestety — część zachowań Rozłuckiego przeniosłem z własnego doświadczenia. Chociaż nigdy nie posunąłem się aż tak daleko. Całe szczęście.

— Kiedy odbędzie się premiera trzeciej części powieści?
— Kwiecień-maj przyszłego roku. Muszę oddać maszynopis na koniec lutego 2019.

— To dużo i niedużo czasu.
— Ostatnio piszę mniej, bo jest taka piękna pogoda... Ale jesienią przyjdzie wiatr i przyjdą deszcze, więc to nadrobię…

— W listopadzie 2017 roku w rozmowie z moją koleżanką Katarzyną Janków-Mazurkiewicz przyznałeś, że w szkole nie lubiłeś SKS-ów.
— Nie cierpiałem.

— To po co na nie uczęszczałeś?
— Byłem na zajęciach ze trzy albo cztery razy i zrezygnowałem. A chodziłem, bo wszyscy chodzili. Po którymś razie stwierdziłem: nie. I skończyła się moja przygoda ze sportem. Gdyby nie to, myślę, że grałbym teraz na mundialu... (śmiech)

— Za to w dzieciństwie lubiłeś biegać z mieczem.
— Tak, chociaż raczej podbiegać, bo z biegania też nie byłem dobry...

— (śmiech).
— Kilka lat temu powstała w Dywitach nowa ścieżka. I po tej ścieżce ciągle ktoś biega. Wysportowani ludzie w obcisłych sportowych strojach. Z licznikami przebiegniętych kilometrów przypiętymi na przedramieniu. Ostatnio byłem na spacerze. Idę tak sobie powoli, spokojnie. Dwie młode dziewczyny minęły mnie chyba ze cztery razy podczas tego spaceru. I tak sobie pomyślałem, że ja w swoim życiu wokoło tego jeziora nie przebiegłem nawet raz.

— Teraz jest moda na zdrowy styl życia.
— No jest, ale tak biegać dookoła? Zawsze uważałem, że biegać można, jeśli cię ktoś goni albo jeśli przed czymś uciekasz. No, chyba że biegamy, żeby uciec przed starością, to wtedy tak.

— A jak odżywia się pisarz?
— Stety albo niestety trzeba prowadzić zdrowy tryb życia.

— To znaczy?
— Nie należy nadużywać alkoholu. Mówiąc wprost: jeśli poprzedniego wieczoru się napijesz, to następnego dnia nic nie napiszesz. To jest dosyć żelazna zasada. A posiłki, przynajmniej w trakcie pisania, nie powinny być duże i powinny być w miarę regularne, żeby cała krew nie spływała do żołądka, bo przecież musi być w tym czasie raczej w mózgu. Jestem modelowym przykładem człowieka prowadzącego zdrowy tryb życia.

— To znaczy?
— Wstaję dosyć wcześnie. Jem śniadanie, piję kawę. Piszę. Potem jem jeszcze lżejsze drugie śniadanie, znowu piję kawę, znowu piszę. A wieczorem grzecznie idę spać do łóżka.

— Czyli pięć posiłków dziennie?
— Oczywiście!

— A hamburger z wołowiny nie chodzi ci czasem po głowie?
— Oczywiście można zjeść hamburgera z wołowiny, nie popadajmy w skrajności. Jednak generalnie zawód pisarza to w pewnym sensie rodzaj mniszego życia.

— Piszesz, żeby odreagować stresy?
— W moim przypadku zawsze chciałem to robić. Człowiek, który musi pisać, tak jak ja, nie może być do końca — jakby to powiedzieć — całkowicie stabilny psychicznie. Pisanie to jest rodzaj nałogu, być może jeden z najzdrowszych, ale jednak. Zdarzyło mi się raz obiecać sobie, że przestanę pisać, gdy kolejna moja książka nie spotka z żadnym odzewem. No i nie udało się.

— Nałóg okazał się silniejszy.
— Tak, mimo że z tą książką nic się nie wydarzyło i nawet jej nie wydałem. Nie udało mi się zrealizować swojego postanowienia i bardzo dobrze, bo od czasu „Zakładnika” już to bardzo dobrze hula. Czasami więc warto nie realizować swoich postanowień.

— A co słychać w Kabarecie Moralnego Niepokoju?
— Bardzo dobrze słychać. Powoli zbliżamy do wakacji, okresu luźniejszego, który głównie polega na odwiedzaniu nadmorskich miejscowości. Wybieramy się też do Opola na Kabareton od dwóch lat realizowany przez telewizję Polsat. Potem właśnie praca nadmorska, a od nowego sezonu będziemy starali się robić nowy program.

— Też bez polityki?
— Jeszcze się zobaczy, ale raczej bez. To są dwa nasze oddzielne nurty aktywności. Jeśli jest „Ucho prezesa” (główny jego trzon tworzą Robert Górski i Mikołaj Cieślak z Kabaretu Moralnego Niepokoju — red.), które jest bardzo polityczne, to nasze występy kabaretowe są w zasadzie tej polityki pozbawione. Jakieś pewne akcenty są, ale nie jest ich za dużo. Bardziej nas ciekawi obyczajówka.

— Czyli na przykład relacje damsko-męskie.
— Albo na przykład relacje ojciec — syn czy kobieta na zakupach i mężczyzna na zakupach.

— W galerii handlowej facet obiera kurs w linii prostej, a kobieta idzie przez labirynt.
— Dlatego cenię sklepy, w których są wygodne kanapy. Całe szczęście jest też internet, gdzie można kupić praktycznie wszystko.

— Ale nie widzimy uciekających pieniędzy z konta...
— Faktycznie, to jest chyba największy ból (śmiech).

— Wracając do kabaretu, stoicie na straży kabaretowego porządku od 25 lat.
— Chcesz zapytać, czy jeszcze nam się to nie znudziło?

— Nie!
— Co robić, własnej natury się nie przeskoczy (śmiech). Nie no, staramy się. Mamy wypracowanych kilka zasad, których przestrzegamy. Jedną z nich jest to, żeby co dwa lata robić nowy program. To jest bardzo twarda zasada, ponieważ bardzo łatwo spocząć na laurach. Znam kolegów z różnych kabaretów, którzy przez dziesięć lat potrafią grać te same numery. I to jest bardzo demobilizujące. Trzeba utrzymywać ten ogień pod piecem, podobnie jak w każdej dziedzinie życia.

— A co z twoim pomysłem na powieść historyczną z państwem krzyżackim w tle? Wspominałeś o tym rok temu.
— Ten pomysł zostanie chyba odłożony na półkę, natomiast coś tam mi się rzeczywiście kroi, jeśli chodzi o powieść historyczną czy też quasi-historyczną. Wymyśliłem sobie trudny temat i myślę, że muszę do tego jeszcze trochę dojrzeć, dlatego na razie będę pisał kryminały. Mam już pomysł na czwartą część kryminału.

— O! Z Rozłuckim?
— Myślę, że tak.

— Nie masz myśli z tyłu głowy, że tego może być za dużo?
— No tak, ale nie sądzę, że miałoby być za dużo wraz z czwartą częścią. Patrząc na kolegów po piórze, spokojnie można dociągnąć do 10 odcinków i pomyśleć wtedy o zakończeniu cyklu.

— Jesteś kabareciarzem, pisarzem, zagrałeś — jak na razie — epizody w „Rysiu” i „Uchu prezesa”. Masz jakieś marzenie, którego nie spełniłeś?
— Tak! Chciałbym napisać sztukę teatralną.

— Wow!
— Coś już nawet zacząłem tworzyć, więc wiem, o czym pisać, ale na razie jest za wcześnie, żeby pokazać to całemu światu. Byłaby to sztuka z fabułą kryminalną, która w rozwiązaniu zmierza bardziej w kierunku filozoficznym. Mam dosyć spore chęci, żeby napisać coś poważniejszego.

— Ty masz chyba za dużo wolnego czasu!
— Te myśli przychodzą w różnych momentach, na przykład kiedy jadę busem. Biorąc jednak pod uwagę liczbę planów, mam tego czasu zdecydowanie za mało...

— A przy tym nie narzekasz jak wielu naszych rodaków.
— (śmiech). Raczej nie.

— Brakuje w nas takiego podejścia do życia.
— No, tak, ale muszę powiedzieć, że moja podstawowa praca, czyli kabaret, jest naprawdę fajną robotą, więc trudno narzekać. Gdybym pracował w innym miejscu, prawdopodobnie też bym narzekał. Świetnie trafiłem!

— I jesteś chyba jedynym kabareciarzem wśród pisarzy i jedynym pisarzem wśród kabareciarzy.
— Chyba tak. I w związku z tym w obu tych konkurencjach jestem najlepszy (śmiech).


Urodził się 1973 roku w Olsztynie. Absolwent filologii polskiej na Uniwersytecie Warszawskim. Od 1995 roku jest jednym z członków i autorem tekstów Kabaretu Moralnego Niepokoju (został założony w 1993 roku). Autor zbioru opowiadań „Opowieści Central Parku” (2011) i powieści: „Gra w pochowanego” (2009), „Hotel Zaświat” (2013), „Zakładnik” (2017), „Niedobry pasterz” (2018). Akcje jego powieści rozgrywają się w Olsztynie.

Przemysław Borkowski:

Komentarze (5) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. Kabaret #2526992 | 217.99.*.* 27 cze 2018 18:33

    to odwalili Niemcy w Rosji. Teraz mogą zapuścić brody i przyprawić sobie cycki i mogą jechać na Eurowizję.

    Ocena komentarza: warty uwagi (3) odpowiedz na ten komentarz

  2. Marcin #2526999 | 213.76.*.* 27 cze 2018 18:51

    Szacun!

    odpowiedz na ten komentarz

  3. www.skupaut-olsztyn.pl #2527104 | 94.254.*.* 27 cze 2018 21:53

    ma chlopak glowe

    odpowiedz na ten komentarz

  4. zenek #2527145 | 86.137.*.* 27 cze 2018 23:35

    Ech ja też tęsknię za Olsztynem. Za pustymi chodnikami i starymi tanimi samochodami. Tu gdzie mieszkam ludzie nie wiedzą co to jest las, jezioro, działka.

    Ocena komentarza: poniżej poziomu (-1) odpowiedz na ten komentarz pokaż odpowiedzi (1)

    1. Katon M #2527280 | 83.6.*.* 28 cze 2018 09:43

      Ależ ten artykuł obszerny , jak by tak redaktor napisał coś podobnego o tzw. kredytach , ponoć we "frankach"( chociaż żadnego franka w tym kabarecie nie było,co potwierdził SNB)- bo to także kabaret , tylko "finansowo-bankowy", to może byłby z tego jakiś pożytek ,dla ok. 2 milionów naszych rodaków - biorących udział w tym bankowym dramatycznym spektaklu . ps. bo władza zamilkła jak "grób" i wycofała się ze swojej roli , kiedy w głównej roli wystąpił wielki "czarodziej" z BZ WBK , a i patrzajta ludziska jak ten bank z reklamami w TVP się ciska. To tylko takie obywatelskie dywagacje , skojarzenia , pewnie nie prawdziwe , urojenia. Pozdrawaim.

      odpowiedz na ten komentarz