Zuzanna Łapicka nie żyje. Córka Andrzeja Łapickiego i była żona Daniela Olbrychskiego miała 64 lata

2018-12-21 21:00:00(ost. akt: 2018-12-21 21:15:27)
Zuzanna Łapicka

Zuzanna Łapicka

Autor zdjęcia: Maciej Zienkiewicz

Zuzanna Łapicka była kierownikiem Redakcji Publicystyki Kulturalnej TVP1 oraz dziennikarką. Wiosną 2018 roku ukazała się jej książka "Dodaj do znajomych". Motywacją do jej wydania była choroba nowotworowa, która ostatecznie ją pokonała. Wtedy rozmawiała z nią Ewa Mazgal. Teraz przypominamy tę rozmowę.
Do dzisiaj boję się ocen i tego, co ludzie o mnie powiedzą

— Dlaczego nie została pani aktorką? To pierwsza myśl, jak przyszła mi do głowy podczas lektury „Dodaj do znajomych”. Bo praca nawet za kamerą czy w produkcji filmowej to nie to samo. Bohaterami masowej wyobraźni są aktorzy.

— Artystów obserwowałam od dziecka. Poznałam wszystkie wielkie polskie aktorki: od Beaty Tyszkiewicz przez Elżbietę Czyżewską do Aleksandry Śląskiej i Zofii Mrozowskiej. Kazimierz Rudzki, wuj Janusza Głowackiego, był moim ojcem chrzestnym. Wszyscy oni spotykali się u nas w 50-metrowym mieszkaniu w komunistycznym bloku. Mimo że byli ludźmi spełnionymi, widziałam, jak są sfrustrowani i jak meczą ich krytyczne oceny ich pracy. Wtedy recenzje były czytane przez wszystkich i zła ocena roli była prawie jak wyrok śmierci. Mój ojciec to szalenie przeżywał.

Pamiętam, że mama dzień po premierze kupowała gazety o 7 rano i jak recenzja była zła, chowała je przed ojcem. I przez to aktorstwo kojarzyło mi się z czymś bardzo przykrym. Bo widziałam, że nawet gdy osiągnie tak wiele, jak było to w przypadku ojca i jego przyjaciół, dalej nerwy są ogromne. To po co się w to pakować?! Do dzisiaj boję się ocen i tego, co ludzie powiedzą.
Poza tym konkurowanie z ojcem byłaby nie do zniesienia. I tak musiałam wysłuchiwać komentarzy: „Ty jesteś córką Łapickiego?! To niemożliwe! On jest taki przystojny!”. I jeszcze miałabym czytać, że córka jako aktorka nie dorasta do ojca?! 


— Wybrała więc pani romanistykę. 

— Francuski był w rodzinie obecny od pokoleń. Babka ze strony ojca — Froment
— była białą Rosjanką o francuskich korzeniach. Z kolei przodkowie mamy w swoich majątkach mówili po francusku. I mama, kiedy chciała, żebym jako dziecko nie rozumiała, o czym rozmawia z ojcem, mówiła: „Andrzej, l'enfent ecoute!”. Więc strasznie chciałam nauczyć się tego języka, żeby zrozumieć, o czym rodzice mówią. 


— I francuski przydał się pani w życiu, między innymi na emigracji w Paryżu. 

— O, tak. Daniel też znał francuski, bo jego mama uczyła tego języka w szkole w Drohiczynie. A w Paryżu, choć kontekst naszego pobytu był przykry, bo w Polsce obowiązywał stan wojenny, byliśmy w centrum takiego zainteresowania, co nie zdarzyło się nigdy przedtem ani potem. Polska była na ustach świata!
Andrzej Wajda dostał w Cannes Złotą Palmę za „Człowieka z żelaza”. Nagroda była artystyczno-polityczna, ale Polacy dla Francuzów byli ciekawi. Zapraszano nas różne na przyjęcia i kolacje.


— A przy tej okazji miało miejsce wiele zabawnych wydarzeń i sytuacji, które pani opisuje w anegdotyczny sposób. 

— Dlatego nie chciałam pisać klasycznej autobiografii, o tym, że „skończyłam studia, wyjechałam, spotkałam...”, tylko opowiedzieć o swoim życiu poprzez anegdoty. Zauważyłam, że kiedy ktoś odchodzi z tego świata, wszyscy przypominają sobie dwie lub trzy anegdoty, które pozostają po człowieku. Postanowiłam je spisać, bo nie chcę, żeby ktoś w przyszłości je przekręcał.


— To zapytam, czy ta przypisywana Januszowi Głowackiemu jest prawdziwa. Podobno mówił: „Podchodzę do baru, zamawiam martini, a tu 80 lat minęło...”.

— Ja tego akurat nie pamiętam. Wzorem dla Głowackiego był Janusz Minkiewicz, satyryk jeszcze z czasów skamandrytów. Potem w powojennej Warszawie miał stolik w SPATIF-ie. I tam Głowacki przyszedł z korespondentem „New York Times'a”. Zapytał, czy Amerykanin może się przysiąść. Minkiewicz, podobnie jak Tadeusz Konwicki, pilnował składu gości przy stoliku. I wtedy powiedział: „Jak ten Amerykanin nie przyszedł w 1945 roku, to teraz niech spier.”. 


— I to właśnie Głowacki namawiał panią do pisania. Mnie — na pani miejscu — przytłoczyłby nadmiar osób, historii i zdarzeń wartych przypomnienia. 

— Mnie też przytłoczył, ale postanowiłam o tym wszystkim napisać. Dotychczas tylko opowiadałam przy stole i zauważyłam, że za każdym razem nowe pokolenie odkrywa na nowo tamte czasy. A na spotkaniach autorskich czytelnicy mówią: „Pani pokazała ich wszystkich jako zwyczajnych ludzi.”.
Jeżeli rzeczywiście udało mi się tych wybitnych artystów tak przybliżyć, to dobrze, bo starałam się ich odbrązowić. Bałam się tylko, czy ktoś się nie obrazi. Ale ja w odróżnieniu od plotkarskich portali opisałam prawdziwe zdarzenia. 


— I przedstawia pani całą galerię artystów. To pani tata, potem mąż, ale też przyjaciółki Krystyna Janda i Maga Umer oraz Agnieszka Osiecka, potem długa lista znajomych, na której jest m.in. Adam Hanuszkiewicz, Janusz Morgenstern, Jerzy Skolimowski oraz ich żony pierwsze, drugie, trzecie i czwarte. 

— Pierwsza dogaduje się z trzecią, a druga z czwartą, bo nie są o siebie zazdrosne.


— Czym pani tłumaczy ówczesną — w latach 60., 70. i 80. XX wieku — wyjątkową mnogość talentów i wybitnych dzieł w każdej dziedzinie? Warunki były bardzo trudne. 

— Twórców paradoksalnie inspiruje cezura, bo wtedy muszą używać metafory. Nie chwalę tamtych czasów, ale były motywujące artystycznie. W telewizji była kultura. Jeżeli wychodziła nowa książka Konwickiego, wszyscy się rzucali, żeby ją przeczytać. A potem, pamiętam, jak wielu pisarzy cierpiało, gdy nagle okazało się, że książki nie idą, że kupuje je najwyżej kilka tysięcy osób, a nie jak poprzednio kilkadziesiąt tysięcy albo że po prostu leżą i nikt ich nie chce. To było, myślę, bardziej przykre niż cenzura. Lepiej być zakazanym niż niechcianym.
Więc pod pewnymi względami tamte czasy nie były złe. A poza tym grupa artystyczna, do której należał mój ojciec, była bardzo zintegrowana. Spędzaliśmy razem wakacje w Chałupach nad morzem, Wielkanoc w Kazimierzu, zimę w Zakopanem. 


— I wasza rodzina, i wasi wybitni znajomi, co mnie zdziwiło, żyliście stosunkowo skromnie. Dobre samochody mieli ci, którzy, jak Skolimowski, pracowali za granicą.

— Daniel wymarzone bmw kupił sobie dopiero po „Blaszanym bębenku”, a jak grał Kmicica, to jeździł trabantem.


— Ale za to był kochany przez publiczność! 

— Pod zdjęciem, na którym jestem z Danielem i Andrzejem Żuławskim (zm. 2016) napisałam o szczęściu, które miałam, obcując z nimi w ich najlepszych latach. Byli młodzi, przystojni i mieli niezwykle mocne uderzenie sukcesu. Teraz ze smutkiem patrzę na to, jak mija czas i portale naśmiewają się ze starzejących się aktorów. 


— Pisze pani o żonach wielkich artystów, między innymi o Neli Rubinstein. I ona, i pani mama należały do pokolenia żon absolutnie oddanych. 

— Żon XIX-wiecznych. W ogóle do głowy im nie przyszło, żeby pracować, tylko żyły przy mężu. Mama miała nawet taki wpis w dowodzie w rubryce „zawód”.
One też szły na wielkie kompromisy, znosząc niewierność mężów. Mama mnie tak nawet wychowała i ja przez pewien czas próbowałam być żoną taką jak ona. Nie wyszło mi, bo czasy były inne i rozwiodłam się za prababkę, babkę i za mamę. One cierpliwie trwały w swoich małżeństwach, uważając, że mężczyźnie wszystko wolno. Ale mój ojciec wiedział, że mama jest jego największym przyjacielem i do głowy nie przychodził mu rozwód ani nawet to, żeby nie wrócić na noc do domu. Wszystko było dyskretne, bo nie było „pudelków”. Znani byli aktorzy, a nie ich żony. 


— W swojej książce zadaje pani pytanie, czy wybitnemu artyście wolno się żenić i czy wolno mieć dzieci. Wolno?

— Artyście potrzebne są oddane muzy. A dzieci cierpią. Opisuję to przy okazji Gerarda Depardieu, kiedy jego synek Guillaume był ślicznym blondynkiem i pamiętam, jak patrzył przez łzy na pijanego ojca. A potem sam wpadł w narkotyki, stracił nogę po wypadku motocyklowym i zmarł w wieku zaledwie 37 lat. Gerard był zrozpaczony. 


— Bo czy wielcy artyści nie są sami jak dzieci? Mają wielką wyobraźnię, są emocjonalni, radośni i wrażliwi, ale odpowiedzialni to nie są.

— I dlatego potrzebują kobiet-opiekunek. Obserwuję takie pary — żona artystę ubiera, mówi mu, co ma powiedzieć w trakcie wywiadu. Daniel ma obecnie taką żonę. Udało mu się. Ale dzieci w takich układach nie powinno być. 


— A z drugiej strony Juliette Binoche napisała pani córce Weronice dedykację-przesłanie: „W życiu liczy się tylko praca.”. Bardzo surowo.

— Bardzo. Ja się przestraszyłam, a Weronika wzięła te słowa do serca i — mając 19 lat — wyjechała po maturze do Nowego Jorku. Jest teraz szefem produkcji w firmie modowej Proenza Schouler. Żyje po swojemu. Jest zatwardziałą singielką. Może nie miała dobrego wzoru w domu. 


— Ale pani małżeństwo trwało 20 lat! Co pani może o nim powiedzieć? 

— Przez tę książeczkę chciałam pokazać, jakie było kolorowe. Nie wiem, co na to Daniel, ale chyba powinien być zadowolony ze sposobu, w jaki go przedstawiłam. Dzięki niemu poznałam naprawdę ciekawych ludzi: od Rubisteinów po Grace Kelly.
Kiedy ojciec przyjechał na nasz ślub do Paryża, był nikomu nieznanym aktorem z Polski, a Daniel zaprosił na świadka Marinę Vlady. Ale potem, kiedy wskutek jego romansu pojawiło się dziecko, uznałam, że starczy. I rozwiedliśmy się. Jednak Daniel zabiegał o to, żeby z nami być i zeszliśmy na kolejne 10 lat. Były to niezłe lata. Ale bardzo przeszkadzało mi jego popijanie. Bardziej niż kobiety. Teraz zachowuję tylko dobre wspomnienia.


— Kogo dzisiaj lubi pani oglądać, słuchać i czytać?

— Reżyser nam się objawił! Paweł Pawlikowski, który łączy inteligencję filozofa z reżyserią, co ceniłam w Krzysztofie Kieślowskim. Podoba mi się to, co robi Małgorzata Szumowska, i świetna jest Jagoda Szelc, reżyserka nagradzanego filmu „Wieża. Jasny dzień”. Do teatru chodzę na Warlikowskiego i Jarzynę. Z aktorów lubię Andrzeja Chyrę, Magdę Cielecką i Maję Ostaszewską. To są następczynie moich idolek z dawnych lat, takich jak Aleksandra Śląska. Właśnie ona, Krysia Janda i Cielecka to podobny typ zimnej blondynki z żarem w środku.

Absolwentką romanistyki Uniwersytetu Warszawskiego; w latach 1982-1986 na emigracji we Francji. W 1989 roku została kierownikiem Redakcji Publicystyki Kulturalnej TVP1. Pisała dla „Filmu”, „Elle” i „Urody” oraz polskiego wydania miesięcznika „Vogue”. W latach 1978-1988 była zoną Daniela Olbrychskiego.
Autorka wydanej w 2018 książki Dodaj do znajomych

Zuzanna Łapicka ( 18 marca 1954 - 20 grudnia 2018:





Komentarze (3) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. chociaz jedna do wiadomosc #2648294 | 66.160.*.* 22 gru 2018 06:56

    na swieta

    Ocena komentarza: warty uwagi (3) odpowiedz na ten komentarz

  2. do poniżej #2648328 | 87.205.*.* 22 gru 2018 08:38

    dobra wiadomość na święta , kolejka w sklepie będzie mniejsza

    Ocena komentarza: warty uwagi (2) odpowiedz na ten komentarz

  3. wodasodowa #2650348 | 213.76.*.* 28 gru 2018 10:01

    Daniel też znał francuski, bo jego mama uczyła się tego języka w szkole :)

    odpowiedz na ten komentarz pokaż odpowiedzi (1)