Krystyna Wrzosek-Raźniak o spotkaniu z Janem Pawłem II: "To był dzień, w którym słońce zaczęło świecić jaśniej"

2018-04-02 10:01:54(ost. akt: 2018-04-02 13:58:56)
z papieżem

z papieżem

Autor zdjęcia: Arturo Mari/archiwum Krystyny Wrzosek

Miała 13 lat i duże pretensje do Pana Boga, dlaczego to właśnie ona zachorowała. Z Krystyną Wrzosek-Raźniak, która w 1991 roku była pacjentką w szpitalu dziecięcym w Olsztynie i spotkała się z Janem Pawłem II, rozmawia Beata Brokowska
— Miała pani trzynaście lat, lubiła lekkoatletykę i dyskoteki...
— Tak! Mama zaplatała mi warkocze, miałam piękne, długie włosy. Wieczorem 16 stycznia 1989 roku mama mówi nagle: ”Nie podobają mi się twoje uszy”. To była sobota, a w poniedziałek pojechała ze mną do lekarza w Mrągowie. I potem 21 stycznia do szpitala w Olsztynie. 

— Mama była pielęgniarką?
— Nie, ekspedientką. Ma przeczucia. Zawsze dzwoni do nas, do mnie i rodzeństwa, jak jej się przyśnimy. Sprawdza, czy wszystko w porządku. Kiedyś powiedziałam: „Mamo, dałaś mi jedno życie, gdy mnie urodziłaś, teraz dałaś mi drugie”. 

— Jak brzmiała diagnoza?
— Ostra białaczka. Lekarz powiedział, że jeszcze dzień, dwa i potknęłabym się, upadła, zakręciłoby mi się w głowie, bo w tak szybkim tempie traciłam czerwone ciałka krwi. Gdyby nie mama i te nieszczęsne uszy, to kto wie, jak mogłoby się to skończyć. 

— Co lekarze powiedzieli rodzicom?
— Zapytali, czy mają więcej dzieci. Powiedzieli, że muszą spodziewać się najgorszego. Moi rodzice przeżyli wiele ciężkich chwil.

— Ile czasu spędziła pani w szpitalu?
— Dwa lata. Tylko raz dostałam przepustkę na wyjście do domu. Organizm był osłabiony, lekarze bali się bakterii, każdy kontakt z przeziębioną osobą był dla mnie niebezpieczny. Jeździłam na badania do szpitali w Warszawie. Na naświetlania kobaltem do Warszawy poleciałam z mamą helikopterem. Byłam przygotowywana do przeszczepu. Wielokrotnie przetaczano mi krew. Przeszłam zapalenie opon mózgowo-rdzeniowych, co w moim stanie zagrażało życiu.

— Rodzice odwiedzali panią?
— Wtedy w szpitalu dziecięcym w Olsztynie odwiedziny były tylko w czwartki i niedziele. Nie tak jak teraz, gdy rodzice mogą być z dzieckiem cały czas, spać z nim i opiekować się.
Rodzice przyjeżdżali na zmianę, czasami z moją młodszą siostrą, siostra mogła być ze mną tylko chwilę. Spędzali ze mną kilka godzin i musieli niestety wracać do domu. Odwiedzał mnie również starszy brat, który wtedy studiował w Olsztynie. Czasami czułam się samotna, bo nawet w czasie świąt nie mogłam opuścić szpitala.

— Była pani nastolatką, która oglądała świat ze szpitalnego łóżka.


— Jest 6 czerwca 1991 roku. Kolejny rok pani leczenia w szpitalu.
— Miałam 16 lat. Pacjenci z chorobami onkologicznymi na oddziale wewnętrznym pierwszym, na którym leżałam, wiedzieli, że w szpitalu pojawi się z pielgrzymką papież. Ksiądz Michał Tunkiewicz powiedział, że możemy obserwować przez okno nabożeństwo, które było odprawiane na dziedzińcu.


W naszej sali nr 5, jednej z większych na oddziale, było chyba 5 łóżek. Dużo dzieciaków wtedy chorowało. Jak Ojciec Święty wyszedł, patrzyliśmy dalej, zaglądaliśmy przez te szyby, co dzieje się w kolejnych salach. Czuliśmy, że to ważny dzień, ale do końca — tak dziś to widzę — nie rozumieliśmy tego. Gdy opuścił nasz oddział, pani ordynator i dwie panie doktor zabrały nas do świetlicy, rozmawiały z nami. Mamy wspólne zdjęcie z tego spotkania. 
Pytały, czy wiemy, kto to był. Powiedziały nam, że papież podjął decyzję, że chciałby odwiedzić najbardziej chore dzieci w szpitalu. Dziś to rozumiem i doceniam. Teraz pracuję w szkole, mam do czynienia z dziećmi i wiem, jak dużo ciepła i dobra potrzebują. Gdy po latach wracam myślami do tego spotkania, zagłębiam się w nie, widzę, jak bardzo było budujące. 

— Wyzdrowiała pani? 
— Obeszło się bez przeszczepu szpiku, ale nadal kontroluję swój stan zdrowia. Wyszłam za mąż i kiedy dowiedziałam się, że jestem w ciąży, byłam szczęśliwa, ale pojawiły się też obawy, czy wszystko potoczy się dobrze. Całą ciążę byłam pod opieką lekarzy. Moja mama mówi, że Szymek to cud. Trzeba żyć i żyję z dnia na dzień. Skończyłam studia, uczę dzieci w klasach I-III w szkole podstawowej w Warszawie. 

— Mówi pani swoim uczniom o spotkaniu? 
— Tak. „Widać Pan Bóg tak pokierował, żebym mogła was uczyć” — mówię o tym dzieciom, gdy mamy lekcję o Ojcu Świętym. Pokazywałam im zdjęcia ze spotkania. Mam nagrania, wywiady, wycinki z gazet. Jestem dumna z całego życia. Z powodu chemioterapii i naświetlań straciłam włosy, rzęsy, brwi, jakbym drugi raz stała się niemowlakiem. Włosy odrosły, może nie są już takie mocne jak kiedyś, ale dziś jest to mało ważne. Jestem dla ludzi, a oni są dla mnie i to jest piękne.

— Widziała pani papieża później?
— Bardzo chciałam, ale nie udało się. Widziałam go jedynie z daleka — na pielgrzymkach. Myślałam, że gdy będę wychodziła za mąż, poproszę Ojca Świętego w liście o błogosławieństwo. Zmarł w 2005 roku, a ja wzięłam ślub rok później.  

— I znów wróciła pani do szpitala dziecięcego w Olsztynie.
— Pielęgniarki mi mówią: „Ty tu wracasz, a przecież nie masz miłych wspomnień związanych z tym miejscem”. Wspomnienia są różne, wiele czasu spędziłam ze wspaniałym personelem medycznym, który wiele mi pomógł. Dlaczego miałabym tam nie wracać?!
Spędziłam w szpitalu dużo czasu i od dawna miałam postanowienie. Poprosiłam gości na moim ślubie, by zamiast kwiatów przynieśli maskotki, gry planszowe, zabawki. Zebraliśmy ich bardzo dużo. Pojechaliśmy z mężem na oddział i rozdawaliśmy dzieciom prezenty. Dla mnie to był ludzki odruch i miło było patrzeć, jak mali pacjenci się z tego cieszą.

— Jak potoczyło się życie pani koleżanek, kolegów ze szpitala?
— Miałam kontakt z kilkoma osobami z tamtego czasu. Niestety wiele osób miało nawrót choroby i odeszły do domu Pana. Łączyło mnie z niektórymi bardzo wiele, bo długo byliśmy ze sobą. Ale są też osoby, które żyją i założyły rodziny. Życie jest jedną wielką niewiadomą, dlatego trzeba żyć każdą chwilą.

— Pani syn, czwartoklasista, zna tę historię?
— Tak, wie, że był to ktoś wielki i sympatyczny. Zdjęcie ze spotkania z papieżem stoi w moim magicznym miejscu w domu. Każdy, kto zapyta o nie, może usłyszeć moją historię. Pewnego dnia usiadłam, przypomniałam sobie ten piękny, słoneczny, bez jednej chmurki dzień i napisałam wspomnienie o tym wydarzeniu. Zatytułowałam je „Dzień, w którym słońce zaczęło jaśniej świecić”. Zostawiłam to dla siebie, ale może kiedyś przekażę je dalej.

— Przesłała nam pani swoje zdjęcie z synem zrobione w Wadowicach. Jeździ pani śladami papieża?
— Uwielbiam podróżować, odkrywać nowe miejsca, nowe ścieżki. Każdy ślad, którym wędrował Ojciec Święty, jest dla mnie nowym odkryciem. Podobnie jak Jan Paweł II, kocham góry i w czasie wakacji spędzam tam dużo czasu. Odwiedziłam wiele miejsc na świecie, gdzie pielgrzymował Ojciec Święty, a do Wadowic często wracam, będąc na południu Polski. Cieszę się, że są takie miejsca jak Kraków, Wadowice, które mogę pokazać synowi. Może kiedyś zabiorę go dalej. 

— W poniedziałek 2 kwietnia przypada rocznica śmierci papieża.


— Co pani powiedział papież, gdy się nachylił nad panią w szpitalu? 
— „Nie lękaj się, Pan Bóg jest z Tobą”. Na pewno nie od razu odczytałam sens tych słów. Dopiero, gdy wyszłam ze szpitala, zrozumiałam, że im mniej strachu jest w człowieku, tym więcej wiary. 

— Święta spędzi pani w Warszawie czy w Olsztynie?
— U rodziców. Często wracam w swoje rodzinne strony, ale nie pochodzę z Olsztyna, lecz z Machar, miejscowości położonej 18 kilometrów od Mrągowa. I tam spędzę te piękne święta.

Komentarze (11) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. Jaśniepan #2476648 | 213.76.*.* 2 kwi 2018 22:16

    Zamiatał pedofilię kleru pod dywan, niewybaczalne !!!

    Ocena komentarza: warty uwagi (14) odpowiedz na ten komentarz pokaż odpowiedzi (2)

    1. alekss #2476503 | 83.9.*.* 2 kwi 2018 15:35

      niestety pan JP2 nie dorasta do poziomu Papieża Franciszka w każdym względzie

      Ocena komentarza: warty uwagi (10) odpowiedz na ten komentarz pokaż odpowiedzi (4)

      1. ja #2476568 | 213.76.*.* 2 kwi 2018 18:57

        moja siostra zmarla, nikt jej nie mowil nie lekaj sie. lekala sie, bo byla sama dlugie mce w szpitalu w roznych miastach, bo nie bylo innej mozliwosci. nie wiem czy bog tak chcial. wiem, ze my nie chcielismy zeby umarla, ale tak sie stalo. papieza widzialam przed szpitalem dzieciecym, stalismy i zkealismy kilka godzin, zeby byc w pierwszym rzedzie przy ulicy. nie natchnal mnie, nie uleczyl. nie wiem czemu i nie wnikam. wiem, ze nie ma sprawiedliwosci na swiecie, ciezko byc uduchowionych.

        Ocena komentarza: warty uwagi (7) odpowiedz na ten komentarz

      2. ????????? #2476527 | 83.24.*.* 2 kwi 2018 16:42

        Wyzdrowiała , bo Bóg tak chciał , a kilkoro dzieci z tej sali , poszło do domu pana . To jak to jest ? jednemu Bóg przedłuża życie a drugiemu nie .

        Ocena komentarza: warty uwagi (6) odpowiedz na ten komentarz pokaż odpowiedzi (1)

        1. q #2476839 | 88.199.*.* 3 kwi 2018 12:22

          Wiara czyni cuda, zagrajcie w LOTTO. Będą pieniądze na remont kościołów i na nowe bryki.

          Ocena komentarza: warty uwagi (4) odpowiedz na ten komentarz

        Pokaż wszystkie komentarze (11)