Monika Mrozowska: 1/4 kupionej żywności ląduje na śmietniku, bo kupujemy zbyt dużo [WYWIAD]

2017-10-16 19:30:04(ost. akt: 2017-10-16 12:08:11)

Autor zdjęcia: materiały prasowe

Jako aktorkę poznaliśmy ją między innymi dzięki telewizyjnemu serialowi komediowemu „Rodzina zastępcza”. Dziś jest znaną propagatorką zdrowej i smacznej kuchni. Założyła się sama ze sobą, jak długo uda jej się nie jeść mięsa. Z Moniką Mrozowską, autorką książek kulinarnych rozmawia Katarzyna Janków-Mazurkiewicz.
— „Żyj pięknie i zdrowo” — to przesłanie pani książek. Jak to zrealizować?
— Zależy do jakiego piękna dążymy. Chodzi o to, byśmy dobrze się czuli. I uważali, że jesteśmy piękni, mimo że przybyło nam zmarszczek czy kolejnych siwych włosów. Moim zdaniem to dobre samopoczucie jest nierozerwalnie związane ze zdrowiem, a z drugiej strony, z gotowaniem domowych posiłków. Domowe posiłki są najprostszym sposobem na to, by o siebie zadbać. Mogą też być bronią w walce z chorobami. Dzięki temu szybciej zwalczymy infekcje. Jedzenie jest najprostszym lekarstwem.

— Co zadecydowało o tym, że przeszła pani na zdrową stronę kuchni?
— To był bardzo złożony proces, który miał początek w pewnej podróży. Otóż 17 lat temu wyjechałam z przyjaciółmi do Grecji. Tam przestawiliśmy się na dietę owocowo-warzywną. Po dwóch tygodniach urlopu wróciłam wypoczęta i bardzo dobrze się czułam. Chciałam, by to uczucie towarzyszyło mi dłużej. Więcej, chciałam tak czuć się zawsze! A samopoczucie jest uzależnione od diety i umiarkowanej aktywności fizycznej. To było proste i nie wymagało wysiłku.
W efekcie zainteresowałam się kuchnią i gotowaniem. Postanowiłam też, że przez pewien czas nie będę jeść mięsa. I byłam wtedy bardzo ciekawa, jak długo uda mi się w tym postanowieniu wytrwać. Mijały tygodnie, miesiące. Ja coraz lepiej się czułam. Zobaczyłam, że mam więcej energii. To mnie przekonało, że warto to kontynuować.

— Nie dręczyła panią czasem myśl, by jednak to mięso zjeść?
— Nie. Założyłam się sama ze sobą, jak długo wytrzymam. Nie miałam zamiaru być w tym postanowieniu restrykcyjna. Mijały dni, tygodnie. I stwierdziłam, że w ogóle mi tego mięsa nie brakuje. Eliminując jeden składnik, zyskałam co najmniej kilkanaście nowych. Przywiązuję wagę do smaku. Potrawy, które gotuję, muszą mi smakować. Na początku poruszałam się trochę jak dziecko we mgle. Były więc sałatki, ale potem zaczął się okres jesienno-zimowy. I z warzywami zaczął być problem. Trzeba było więc znaleźć pomysł na obiad.
Do wszystkiego dochodziłam metodą małych kroków. Zaczęłam jeść bardzo dużo ryb. Potem z nich zrezygnowałam, co uważałam za naturalną konsekwencję niejedzenia mięsa. A to dlatego, że w międzyczasie pojawiło się wiele innych, kolejnych składników, którymi mogłam te ryby zastąpić. Nie miałam poczucia, że z czegoś rezygnuję. I w zasadzie do tej pory tak jest.

— A jak rodzina postrzegała tę rewolucję?
— Na pewno zyskał mój brat, bo to było w czasie, kiedy nie mieszkałam już na stałe u mojej mamy, ale często tam zaglądałam. Kiedy więc byłam w domu, gotowałam również bratu. Mama nigdy nie oceniała tego, jak się odżywiam. Nie zabraniała. Zaakceptowała moją decyzję. Przyglądała się wszystkiemu z zainteresowaniem. Szybko przekonała się, że to nie jest też moją chwilowa fascynacja, a świadoma decyzja. Widzę, że dziś dzięki tej diecie łatwo utrzymać mi stałą wagę. Wiadomo, że kobiety tyją z różnych przyczyn, również hormonalnych, i nie zawsze ma się na to wpływ. Ten mój pomysł, jak widać, sprawdził się. Dobrze się czuję. Nie jestem osobą, która snuje się i narzeka, że jest wciąż zmęczona.

— Pani dzieci też nie jedzą mięsa?
— Moje córki nie jedzą mięsa. Mój syn z kolei jest niejadkiem, więc w ogóle ma ograniczone menu. Jest niewiele rzeczy, które lubi. Nie jestem też zwolenniczką wciskania dzieciom jedzenia, w związku z czym czekam na moment, w którym zacznie się do niektórych dań przekonywać. W jego przypadku nie sprawdza się więc teoria, że najmłodsi chętnie jedzą to, co znajduje się na talerzu rodzica. Mój syn ma silny charakter. Przygląda się z zainteresowaniem, ale próbowanie nowych smaków idzie mu bardzo opornie.

— Macie ze sobą dużo wspólnego?
— Widzę, że w ogóle moje dzieci odziedziczyły po mnie wiele cech charakteru. Choć czasem bywa to piekielnie uciążliwe, bo są pełni energii. Ciągle w ruchu i buzie nie zamykają im się nawet na chwilę. Moje dzieci są żywiołowe i aktywne. Chyba najspokojniejsza jest najstarsza córka. Uwielbiam prowadzić z nią długie rozmowy. I tutaj obalam kolejny mit, że z nastolatkami nie da się dogadać. My nie mamy problemu z komunikacją.

— Dzieci były pierwszymi recenzentami pani najnowszej książki „Ekonomiczna Ekologiczna kuchnia”?
— Oczywiście, że oni pierwsi testują nowe potrawy. Nie wszystko przypada im do gustu. Tak się składa, że większość przepisów powstaje u mnie na wsi — wiosną i latem. Wtedy goszczą u nas znajomi i próbują. I z reguły recenzje są bardzo pochlebne.

— Na wsi uchodzi pani za autorytet kulinarny?
— Nie, choć zdarzyło się, że kiedy w ubiegłym roku powstawała książka poświęcona słodkościom, to piekłam mnóstwo ciast. Nie daliśmy rady ich jeść, więc rozdawaliśmy je sąsiadom. To był bardzo przyjemny element integracji z sąsiadami.

— Na wsi ładuje pani baterie?
— Nie tylko tam. Uwielbiam wyjazdy za miasto, do lasu. W góry, na Mazury. W ten weekend właśnie z moją córką, jej przyjaciółką z klasy i jej mamą jadę na Mazury, w okolice Pisza.

— Przywozi pani z Mazur kulinarne inspiracje?
— Mazury kojarzą mi się z rybami, a ja jadam ich bardzo mało. Często jeżdżę do siebie na wieś, w okolice Pułtuska, gdzie lubię kupować produkty od osób, które na przykład mają kury i sprzedają jajka. Takie, których smaku nie da się podrobić. Mają wyborny smak. Inny sąsiad ma z kolei swoje miody. Staram się też, by udało mi się namówić dzieci, choć raz w sezonie, na rodzinne zbieranie jagód. Nie jest to łatwe i wspólna wyprawa na jagody jest wyczynem. Zbieramy ich tyle, by starczyło na kilka najbliższych dni. Wtedy powstają naleśniki ze świeżymi jagodami, babeczki i inne dania. Chcę pokazać, że własnoręcznie zebrane jagody naprawdę zupełnie inaczej smakują.

— A czego nauczyła się pani od swoich sąsiadów mieszkających na wsi?
— Dziś wieś bardzo się zmieniła. Lubię ją, bo tam zupełnie inaczej płynie czas. W dużych miastach dużo żywności marnujemy. Na wsi wszystkie rzeczy można wykorzystać. Na przykład resztki warzyw mogą trafić na kompostownik. W dodatku w małych społecznościach ludzie są bardziej otwarci, pomagają sobie. Wszyscy mówią sobie „Dzień dobry”, choć nie wszyscy się znamy.

— Jest pani rozpoznawalna?
— Tak, ale nikt się nie narzuca. Zresztą tam jestem po prostu sobą. Sadzę, czasem nieudolnie, rośliny. Gotuję. Chodzę z dziećmi na spacer. Zbieram grzyby, jagody. Staram się dostosować do tej niespieszności, która tam panuje. Korzystamy z uroków wsi. Tutaj jest czas na spotkania. Rozmowę z drugim człowiekiem.

— Dziś jest pani bardziej aktorką czy autorką książek kulinarnych?
— W tej chwili nawet nie autorką, a kucharką po prostu. Moje życie jest w tej chwili głównie związane z gotowaniem. Wciąż udzielam się aktorsko, ale ta aktywność jest dużo mniejsza niż 10 lat temu. Cieszę się, że moje życie ułożyło się w ten sposób, że mogę robić coś, co daje mi ogromną przyjemność. I pojawiła się zupełnie odrębna grupa ludzi, którzy znają mnie z innej strony. Część osób w dalszym ciągu kojarzy mnie z telewizją i serialami. Inni ze zdrową kuchnią, przepisami i zdrowymi stylem życia. I to uważam za sukces, że udało mi się pokazać, że nie jestem gotującą aktorką, a osobą z pasją, która chce się nią dzielić z innymi. Wiele osób to docenia. I ludzie piszą do mnie, radzą się, komentują przepisy.

— Teraz komentarzy będzie więcej, bo premierę ma pani kolejna książka, czyli „Ekonomiczna Ekologiczna kuchnia”. Zadam pytanie z książki: czy można jeść ekologicznie, a jednocześnie ekonomicznie?
— Pokazuję, że można jeść zdrowo, niekoniecznie kupując produkty w sklepach ekologicznych. Producenci i przetwórcy żywności ekologicznej mają obowiązek oznaczania swoich produktów certyfikatami. I tu niestety pojawia się problem. Często wysokie ceny żywności ekologicznej tłumaczy się wysokimi kosztami produkcji. Tymczasem kosztowne jest zdobycie takiego certyfikatu, dlatego wiele średnich i małych firm, które mają dobry asortyment, nie decyduje się na ten krok. Radzę co kupować, jak przyrządzać posiłki, by były zdrowe, a przy okazji nie rujnowały naszego budżetu domowego. Udowadniam, że jeść zdrowo może każdy. I takie jedzenie jest na każdą kieszeń.

— W książce znalazły się ciekawe przepisy, jak sałatka z resztek czy kotlety z sałatki...
— W Polsce statystycznie marnuje się mniej więcej 1/4 kupionej żywności. Aż tyle ląduje na śmietniku, bo kupujemy zbyt dużo. Nie musimy mieć ochoty na odgrzewanie tego samego dania w nieskończoność, ale z drugiej strony szkoda wyrzucić pół blachy upieczonych warzyw. A co zrobić z włoszczyzną, na której gotujemy wywar warzywny? Na ogół ląduje na śmietniku, a można z niej zrobić przecież pyszny pasztet. Przede wszystkim gotujmy mniej, a nie jak dla pułku wojska. Mniejsze zakupy, mniej gotowania i mniejsze wydatki. Jest taki dostęp do produktów, że nie musimy kupować na zapas.
Żyjąc bardziej świadomie dbamy o nasze środowisko. Wiem, że może to trochę idealistyczne, ale kiedy więcej osób zmieni myślenie, wyjdzie to tylko na korzyść. Starannie planuję zakupy i naprawdę jem smacznie i zdrowo. W dodatku mam pewność, że połowa mojego budżetu nie ląduje na śmietniku. A zaoszczędzone w ten sposób pieniądze przeznaczam na wyjazdy z rodziną.


Przepis Moniki Mrozowskiej na zupę z gwoździa
4 porcje — koszt około 8 złotych

Składniki:
4 średnie młode cukinie
8 płaskich łyżek sosu sojowego
8 płaskich łyżek oliwy w oliwek
2 szklanki wody
200 g ryżu basmati
sól do smaku

Przygotowanie:
Ryż gotujemy w lekko osolonej wodzie ok. 10 minut. Cukinię kroimy w plastry, zalewamy wodą i dodajemy oliwę oraz sos sojowy. Gotujemy wszystko ok. 8 minut, następnie miksujemy. Do miseczek nakładamy ugotowany ryż i wlewamy zupę cukiniową.


Komentarze (10) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. Belinda #2352328 | 178.36.*.* 16 paź 2017 23:54

    Na śmietnik trafiają przeważnie te produkty, których jakość jest zła. Selery gniją, marchew pokrywa się pleśnią po paru dniach, kiełbasa ślimaczy się a z wędlin leje się słona woda. Gdy się mieszka z dala od miasta, to trudno kupić produkty na kilka dni.

    Ocena komentarza: warty uwagi (12) odpowiedz na ten komentarz

  2. Kobieta #2357221 | 89.228.*.* 23 paź 2017 17:06

    Ależ farmazony z tym wyrzucaniem 1/4 żywności na śmietnik.No chyba ,że dotyczy to tylko bogaczy takich jak ta paniusia,a nie emerytów ledwo wiążących koniec z końcem

    Ocena komentarza: warty uwagi (5) odpowiedz na ten komentarz

  3. Gruzin #2352527 | 31.0.*.* 17 paź 2017 10:52

    A kim ona w ogóle jest? Co to za instytucja opiniotwórcza?

    Ocena komentarza: warty uwagi (5) odpowiedz na ten komentarz

  4. *** #2352487 | 188.146.*.* 17 paź 2017 09:48

    My jedzenia nie marnujemy. Sporadycznie zdarzy się jakiś nadpsuty owoc czy warzywo. Kupujemy wg. listy, nie rzucamy się jak wściekli na promocje, wolimy kupić mniej, ale dobrze, dużo produktów mrozimy (mięso, warzywa, owoce, pieczywo). Jak ktoś trochę się postara to nie wyrzuca żywności. Najłatwiej szukać usprawiedliwienia, a bo kiepska jakość, a bo mieszkam daleko. Też mieszkamy poza miastem i ogarniamy temat bez marnotrawstwa. A co do szczurów, przyjdzie bieda i głód to i szczury się zje. Nie raz tak było w historii ludzkości.

    Ocena komentarza: warty uwagi (5) odpowiedz na ten komentarz pokaż odpowiedzi (1)

    1. To niech #2352572 | 94.254.*.* 17 paź 2017 11:25

      Monika kupuje mniej jak jej sie marnuje

      Ocena komentarza: warty uwagi (4) odpowiedz na ten komentarz

    Pokaż wszystkie komentarze (10)