Byłem pierwszym, który otworzył warmińską gębę

2014-06-06 11:41:39(ost. akt: 2014-06-06 18:52:00)

Autor zdjęcia: Adam Bartnikowski

Rozmowa z Edwardem Cyfusem, Warmiakiem, autorem m.in. autobiograficznej książki „…a życie toczy się dalej” oraz elementarza gwary warmińskiej. E. Cyfus jest jednym z bohaterów film dokumentalnego „…bo jesteśmy stąd”, którego premiera odbyła się w tym tygodniu w Olsztynie.
— Oglądałeś film „… bo jesteśmy stąd” ze sobą w roli głównej?
— Tak, byłem na premierze, mam też płytę z tym filmem. To film dokumentalny, nie fabularny, więc trudno mówić o głównych rolach. Uważam, że jest dobrze zrobiony i był bardzo potrzebny. Prawda zawarta w wypowiedziach tych ludzi dosłownie aż boli. Jestem pewny, że wielu oglądających zmieni zdanie o rdzennych Warmiakach.

— Urodziłeś się w Dorotowie na Warmii, potem mieszkałeś jeszcze w kilku miejscach, jako dorosły w Barczewie i Olsztynie – to wciąż Warmia. Potem kilkanaście lat w Niemczech, teraz znów na Warmii. Czujesz się Polakiem, Niemcem, a może właśnie Warmiakiem?
— To pytanie dotyka najgłębszych zakamarków wnętrza człowieka. Sam sobie często je zadawałem, zarówno przebywając tu, na Warmii, jak i w Niemczech.

— No i znalazłeś odpowiedź?
— Mam dość pokręcony życiorys. Urodziłem się i mieszkałem w Dorotowie, ale już w wieku dwóch lat rodzice wyjechali do Olsztyna, gdzie ojciec dostał pracę w straży pożarnej. Straż mieściła się tam, gdzie teraz – przy ul. Niepodległości. Tam też mieszkaliśmy, tam spędziłem dwa lata, bawiąc się z rówieśnikami na podwórzu. Najpierw mówiłem po niemiecku, później po warmińsku, a dopiero potem po polsku. Wkrótce potem wyjechaliśmy do Barczewa. Tu ukończyłem podstawówkę, potem zacząłem naukę w szkole łączności w Olsztynie, której zresztą nie ukończyłem.

— Skąd ta szkoła? Chciałeś pracować na poczcie?
— Skąd, w żadnej innej mnie nie chcieli. Wtedy składając podanie do szkoły, trzeba było wypełnić formularz, gdzie były pytania m.in. o narodowość i obywatelstwo. Pisałem uczciwie: narodowość niemiecka, obywatelstwo polskie. No i drzwi szkoły natychmiast się zamykały. Tylko ta szkoła łączności mi została…

— Nie myśleliście już wtedy o wyjeździe do Niemiec?
— Ojciec cały czas o tym mówił. On był Mazurem, protestantem, pochodził ze wsi Grom pod Szczytnem. Żeby się ożenić z moją mamą, przechrzcił się na wiarę katolicką. No i kiedy te szykany coraz bardziej narastały, kiedy zaczęły się masowe wyjazdy „tutejszych” do RFN, ojciec zaczął mamę namawiać. Mama nie chciała, ale już wtedy była bardzo chora; odzywały się echa pobytu w sowieckim łagrze. Ojciec też chronicznie chorował — bo on z kolei przesiedział ponad rok w polskim więzieniu za rzekomą aferę łapówkarską, w którą wrobili go wściekli petenci, którym – jako urzędnik – odmówił wydania jakiejś ważnej decyzji. No więc te choroby zdecydowały. W Polsce opieka zdrowotna stała na bardzo kiepskim poziomie, mama była właściwie już prawie skazana. Ostatecznie wyjechali; najpierw siostra (1977 rok), rok później rodzice i druga siostra. Ja i brat z rodzinami zostaliśmy w Polsce. Ta decyzja przedłużyła rodzicom życie — w przypadku mamy o 27 lat!

— Jednak w końcu też się zdecydowaliście.
— Papiery na wyjazd złożyłem dopiero w 1981 roku. W kraju naprawdę działo się źle, życie było ciężkie. Chciałem po prostu poprawić byt swojej rodzinie. Wkrótce przyszło pozwolenie na wyjazd. Wyjechałem z żoną dokładnie 4 grudnia 1981 roku własnym maluchem.

— Od czego tam zacząłeś?
— Od muzyki. W Polsce dość dużo muzykowałem, byłem perkusistą, jeździliśmy z zespołem po weselach, zarabialiśmy sporo grosza. Tu też znalazłem zespół, który akurat szukał perkusisty, a w dodatku znalazłem pracę w niewielkiej firmie, wytwarzającej instrumenty perkusyjne. Ta firma niestety wkrótce upadła, zacząłem się rozglądać za czymś nowym, a jednocześnie ze zdwojoną siłą odezwała się tęsknota.

— Za czym?
— Za Warmią, za Polską. Ja wciąż szukałem własnej tożsamości. Często rozmawiałem sam ze sobą o tym, czy czuję się Polakiem, Niemcem czy Warmiakiem. Pamiętam taką bardzo poważną rozmowę tuż przed przysięgą wojskową. Chłopaki chrapali w najlepsze, a ja wyszedłem na zewnątrz i sam siebie pytam: czy z tą płynącą w żyłach niemiecką krwią, z tym niemieckim językiem jako pierwszym poznanym w życiu, czy ja mogę uczciwie złożyć przysięgę na służbę Polsce, na polski sztandar? I odpowiedziałem sobie: tu żyjesz, ta ziemia cię wychowała i wykarmiła, mieszkasz wśród tego narodu i dobrze ci z nim. Nazajutrz złożyłem przysięgę z pełnym przekonaniem.

— To znaczy że wyjeżdżając do Niemiec wyjeżdżałeś nie do, ale z ojczyzny?
— Tak, tak, ta Polska, ale ta warmińska Polska, ciągle we mnie tkwiła, ciągle do niej tęskniłem. W Niemczech mieszkałem w pięknej okolicy, nad Renem, ale krajobrazy Warmii wspominałem niemal jak raj utracony. Zacząłem wówczas pracować w firmie zajmującej się kopiowaniem muzyki na kasety magnetofonowe. To już był początek przemian w Polsce, a ja wciąż szukałem pretekstu na dłuższe wyjazdy do Polski. Namówiłem swojego szefa na zorganizowanie spółki joint-venture. To było wtedy modne w Polsce, spółka z udziałem kapitału zagranicznego. Podjąłem się prowadzenia interesów w Polsce.

— Udało się?
— Tak, rozkręciłem ten biznes w Olsztynie. Produkowaliśmy nagrania całej czołówki olsztyńskich muzyków: Czerwonego Tulipana, Waleriana Ostrowskiego, Zespołu Pieśni i Tańca Warmia, pierwsze utwory Norbiego… Byliśmy jedynym wytwórcą kaset z nagraniami koncertów w Łańcucie, Warszawskiej Jesieni, festiwalu Vratislavia Cantans. Szło nam doskonale, ale do czasu. Pojawiły się płyty kompaktowe i szybko wyparły kasety z rynku. Na wytwórnię płyt już nie było nas stać, więc interes zaczął upadać.

— Wróciłeś do Niemiec?
— Nie miałem najmniejszego zamiaru. Tu było i jest moje miejsce. Znalazł mnie Paweł Abramski, dawny kolegę od muzykowania, który był dyrektorem powstającego właśnie w Olsztynie Polsko-Niemieckiego Centrum Młodzieży. Zaproponował mi pracę w charakterze kierownika administracyjnego. Miałem to wszystko zorganizować, doprowadzić do końca budowę i uruchomić działalność.

— Już wtedy zasłynąłeś jako znawca i mistrz posługiwania się gwarą warmińską. Jak wpadłeś na pomysł mówionych i pisanych gadek z cyklu „Po naszamu”?
— Przez przypadek. Siedzieliśmy kiedyś z kolegami z radia przy jakimś piwie i przerzucaliśmy się żartami. W pewnej chwili opowiedziałem anegdotę o moim dziadku, który był Warmiakiem i mówił piękną gwarą. Opowiedziałem to wszystko właśnie gwarą. Chłopaki oniemieli. Kiedy się tego nauczyłeś? Nic się nie uczyłem, ja tak mogę gadać, kiedy chcę. No to już mnie nie wypuścili. Przez rok robili podchody, żeby nagrywać audycje w gwarze warmińskiej, aż któregoś dnia podstępem zwabili mnie do rozgłośni, posadzili przed mikrofonem i na żywo zapowiedzieli mnie jako mistrza gwary warmińskiej, który będzie robił audycje po warmińsku.

— A ja z kolei namawiałem cię do pisania tych gadek do „Gazety Olsztyńskiej”. To kto w końcu był pierwszy?
— To szło równolegle. Gazeta miała umowę z radiem: w piątek rano gadałem w radiu, a prowadzący namawiał do przeczytania gadki w „Gazecie Olsztyńskiej”. Z kolei Gazeta namawiała do wysłuchania gadki na żywo w Radiu Olsztyn. I tak działało to przez cztery lata.

— A potem zająłeś się pisaniem książek i elementarzy?
— Coraz bardziej ta warmińskość ze mnie wychodziła, ale to nie było tak, że od razu zabrałem się za pisanie książek. Najpierw spisałem te swoje gadki i wydałem w formie książki z załączoną kasetą. Potem ówczesny prezydent Olsztyna Czesław Małkowski namówił mnie do napisania książki o moim życiu, mojej Warmii. Próbowałem się wymówić: przecież nie jestem pisarzem, dlaczego akurat ja? Jak nie pan, to kto? – odpowiedział prezydent. Strasznie to we mnie utkwiło. Chyba ze trzy, cztery dni to pytanie „jak nie pan, to kto?” nie dawało mi spokoju. W końcu się podjąłem. Tak powstała książka „…a życie toczy się dalej”, oparta w dużej części na wspomnieniach mamy. Zdążyłem mamie pokazać pierwszą część, chociaż bałem się jej oceny. To było bardzo osobiste. Mama jednak zaakceptowała. Dalszych części nie zdążyła obejrzeć – zmarła w 2005 roku po chyba jedenastym nawrocie choroby nowotworowej. Później różni ludzie namawiali, żeby jakoś tę gwarę uporządkować i przekazać ludziom w takiej formie, żeby mogli się jej nauczyć – tak powstał „Elementarz gwary warmińskiej. Rodzina, dom i zagroda” we współpracy z Izabelą Lewandowską. W tym roku ukażą się kolejne dwa tomy tego naszego wspólnego dzieła.

— Wierzysz w to, że gwara warmińska wróci pod strzechy?
— Nie. Życie toczy się dalej, gwary odchodzą do skansenu historii języka, ale to nie znaczy, że mamy o nich zapominać. Widzę zainteresowanie Warmią, gwarą, mam mnóstwo spotkań z młodzieżą, pytają mnie na przykład tak: proszę pana, urodziłem się w Barczewie, czy to znaczy, że jestem Warmiakiem.

— I co odpowiadasz?
— Bycie Warmiakiem to oczywiście miejsce urodzenia, ale też rodzina, z której pochodzimy. W naszym regionie mamy ludność napływową z różnych stron Polski, więc nowe pokolenia, które się tu rodzą, nie są tak do końca Warmiakami czy Mazurami, bo przecież pochodzą z rodzin, wywodzących się z Mazowsza, Śląska czy Wileńszczyzny. Ale ich dzieci, potem dzieci ich dzieci podejmą tę przerwaną ciągłość kulturową tych ziem. Warmia była, jest i będzie — więc i warmińskość przetrwa. Może w jakiejś tam części także dzięki mnie, bo byłem chyba pierwszym, który odważył się otworzyć tę swoją warmińska gębę.

Adam Bartnikowski




Komentarze (14) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. stasienka z kazachstanu #1423057 | 81.190.*.* 22 cze 2014 17:26

    bożesz tyy muuj cos ty narobil naklepszego jeremiaszku????????????????? jak raz

    Ocena komentarza: warty uwagi (31) odpowiedz na ten komentarz

  2. katechetka #1422501 | 81.190.*.* 21 cze 2014 19:12

    nie lubie tego seplenienia

    Ocena komentarza: warty uwagi (29) odpowiedz na ten komentarz

  3. profos #1422440 | 83.9.*.* 21 cze 2014 16:22

    Komentarz nisko oceniony. Kliknij aby przeczytać. jakiś baran zadał sobie sporo trudu, żeby równo zminusować wszystkie komentarze. To co gimbusie, nic ci się nie podoba? To może spojrzyj w lustro?

    1. userka #1419298 | 91.2.*.* 16 cze 2014 16:25

      Komentarz nisko oceniony. Kliknij aby przeczytać. Jawohl !

    2. borozin z Warniji #1413970 | 83.9.*.* 9 cze 2014 17:39

      Robić coś - źle, nic nie robić - niedobrze. Kto i kiedy tym wiecznym malkontentom dogodzi? Edziu rób swoje, bo masz dar i talenty wszelakie ku temu, a zawistnikami się nie przejmuj. Szkoda zdrowia. Psianknie Cia pozdroziom i coby Ci Pon Bóg doł ciepło w nogi :)

      Ocena komentarza: poniżej poziomu (-10) odpowiedz na ten komentarz pokaż odpowiedzi (1)

      Pokaż wszystkie komentarze (14)