Pożegnanie Janusza Połoma: Żegnaj artysto świata

2020-10-26 12:05:35(ost. akt: 2020-10-26 11:14:54)
Janusz Połom

Janusz Połom

Autor zdjęcia: archiwum prywatne

Świat artystyczny filmu i sztuki fotograficznej poniósł wielką stratę. W piątek 23 października zmarł w wieku 70 lat Janusz Połom, profesor doktor hab. UWM, związany od dzieciństwa z Warmią i olsztyńskim środowiskiem twórczym.
Redagował swoje biografie w katalogach wystaw i albumach jednoznacznym skrótem: „Urodzony w Toruniu (1950), młynarz, operator filmowy, fotograf, reżyser. Bywa poetą”. Uzupełniłbym to określeniami: artystycznie niepokorny, wiecznie poszukujący sensu życia i odpowiedzi na pytanie „Czym jest sztuka?”. W swoim życiu przemierzał w tym celu tysiące kilometrów. Pracował i tworzył w Meksyku, Kanadzie, wystawiał w Paryżu, zdobywał filmowe nagrody w Hiszpanii, USA, Szwajcarii, a meta zawsze była w trójkącie Unieszewo — Sząbruk — Gietrzwałd.

Jego rodzice Jan i Marta przyjechali z synami Stefanem i Januszem z Torunia na Warmię w połowie lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku. Najpierw był młyn w Pajtunach, potem Sząbruk i osiedlenie na stałe w Unieszewie. Tutaj ojciec prowadził w trudnych dla prywatnej inicjatywy czasach młyn i tartak. Starszy brat Stefan studiował na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu, Janusz — matura w III LO w Olsztynie — zdobywał papiery młynarskie. I został młynarzem. Ten młyn, kilkupiętrowy, z czerwonej cegły, wtedy stojący w Unieszewie przy torach kolejowych, był źródłem codziennego bytu dla okolicznych gospodarzy. No i tartak z poniemieckim trakiem, przecierającym wspaniałe bale drewna na budowlany użytek, w czasach gomułkowskiej betonowej płyty!

Dom Połomów w Unieszewie był miejscem spotkań i biesiad inaczej myślących ludzi, inaczej w stosunku do otaczającej rzeczywistości. Ojciec był nie tylko prywatnym przedsiębiorcą, ale też myśliwym, wędkarzem. Mama prowadziła kuchnię opartą na warzywach z własnego ogrodu i owocach z sadu, był własny drób, węgorze, dziczyzna.

Janusz w tym czasie pasjonował się już fotografią, natomiast pierwsze kroki filmowe zaczął rozwijać w Amatorskim Klubie Filmowym „Grunwald”, działającym w Wojewódzkim Domu Kultury w Olsztynie. Jeden z jego filmów „Horum memor” ideowo obracał się wokół poezji Sępa-Szarzyńskiego. To wynikało z jego filozoficznych i literackich zainteresowań. Tak więc Janusz wsiadł w Unieszewie do pociągu, który jechał do Łodzi i tam dostał się do Państwowej Wyższej Szkoły Filmowej, Telewizyjnej i Teatralnej. Ukończył ją w 1975 roku, dwa lata później obronił dyplom. Kto by przypuszczał, że w latach 1981-1984 będzie tam dziekanem Wydziału Operatorskiego i Realizacji Telewizyjnej.
— Janusz został dziekanem wybranym przez studentów na fali odnowy po 1980 roku — opowiadał mi kilka dni temu Janusz Tylman, ówczesny prodziekan wydziału. — Spieraliśmy się właściwie o wszystko, ale to były spory rzeczowe. Różnica zdań nie wpłynęła nigdy na naszą przyjaźń. Janusz był rewolucjonistą, ja natomiast byłem bardziej zachowawczy. Chodziło o jedno: mądrość działania i sztukę.

W Łodzi Janusz staje wielokrotnie za kamerą jako operator w ekipach Wytworni Filmów Oświatowych i Studia Małych Form Filmowych Semafor. Są to głównie filmy dokumentalne o sztuce, z takimi bohaterami jak Witkacy, Stanisław Zagajewski, Teodor Parnicki, Wanda Warska. Współpracuje z wybitnymi reżyserami: Andrzejem Papuzińskim, Kazimierzem Konradem, Józefem Robakowskim, Tamarą Sołoniewicz. W tamtym okresie zrealizował także jako reżyser samodzielnie cztery krótkometrażowe formy fabularne w technikach specjalnych, a przecież nie były to czasy takiej komputeryzacji w filmie jak dzisiaj. Trzeba tu także wspomnieć o Warsztacie Formy Filmowej (1971-1976), niezwykłej jak na tamte czasy wspólnocie artystycznej. Janusz był jej czynnym organizatorem i uczestnikiem. Były filmy, wystawy, wydawnictwa.

Mamy rok 1983. W Paryżu w Centrum Pompidou odbywa się Biennale de Paris. Na wystawie prace 75 artystów XX wieku z Polski w ekspozycji „Presences Polonaises”. Wśród nich fotogramy Janusza Połoma. To są wyżyny światowej stawki malarzy, rzeźbiarzy, grafików, fotografików. Wkrótce Janusz wyjeżdża do Kanady. Zostaje wykładowcą na Universite du Quebec w Montrealu. Uczy technologii filmu, dużo fotografuje, oczywiście wystawia. Opowiadał mi, jak zawinął się do operatorskiej ekipy telewizyjnego serialu. Dzisiaj u nas takich seriali typy mydlanej opery jest sporo, ale wtedy to było coś nowego. Ten codzienny plan, scenariusz pisany na gorąco, bo uwzględniano bieżące uwagi widzów, aktorzy uczący się nocami tekstu, rano zaspani, ratujący się kropelkami whisky. Prawdziwy cyrk, dzień po dniu, noc po nocy. I w tym Janusz jako operator. W Kanadzie był z żoną, tu urodziła się jego córka Klara, to była solidna odskocznia. Z tego wszystkiego jednak uciekł do Meksyku. Był to efekt jego kontaktów z Centro de Capacitacion Cinematografica, czyli meksykańską narodową wyższą szkołą filmową.

Do Meksyku wyjeżdża w 1987 roku, konkretnie do Mexico City. W stolicy mieszka 20 milionów ludzi, miasto ma przekątną osi jak z Olsztyna do Iławy. Moloch, ale jakże fotograficznie fascynujący. Wykonane wtedy przez Janusza zdjęcia podczas meksykańskich Zaduszek, to magiczne w nastroju wizje świata żywych w kontakcie z umarłymi. Styl życia, ludzkich kontaktów, obyczajowość sięgająca tradycji Inków udziela się Januszowi. Wykłada w Universidad Latina de Las Americas w Morelii. Zostaje koordynatorem utworzenia specjalizacji Fotografia filmowa w Centro de CC. Kiedy wróci do Polski, wyda swój autorski tomik poetycki „Czas w Tepoztlanie”. To miasto położone około 70 km od stolicy Meksyku, mające swoje magiczne znaczenie. Tu widuje się często UFO, tu spadają deszcze meteorytów, w pobliżu jest czynny wulkan, a w czasie rewolucji mieściła się siedziba wodza Emiliana Zapaty.

Meksyk był dla Janusza wielkim doświadczeniem artystycznym oraz zdrowotnym. Powrócił w 2001 roku do kraju, do Unieszewa. Jako wykładowca i praktyk w dziedzinie filmu oraz fotografii przyjęty został do pracy w Instytucie Sztuk Pięknych Wydziału Sztuki UWM. Jako doktor habilitował się na Wydziale Operatorskim i Realizacji Telewizyjnej Szkoły Filmowej w Łodzi. W 2019 roku został profesorem zwyczajnym. Jako członek Stowarzyszenia Filmowców Polskich (od 1975 roku) był laureatem brązowego medalu „Zasłużony Kulturze Gloria Artis” (2018). Kapituła Nagrody Prezydenta Olsztyna im. Hieronima Skurpskiego przyznała mu to wyróżnienie w dziadzinie sztuk plastycznych (2015). W tym czasie miał wernisaż w olsztyńskiej Galerii BWA „Pejzaż w zagrożeniu”, wydał albumy „Znikąd donikąd” i „Na 275. kilometrze”, zrealizował dwa krótkie filmy „Śnieżna cisza” oraz „Pejzaż z wędrowcem”. W tym ostatnim gra samego siebie, przemierza drogi, pola, leśne wąwozy w okolicach Unieszewa. Był przywiązany do rodzinnego domu, ostatnio go przez lata modernizował. Tak o tym pisał w autoreferacie niezbędnym z procedurą tytularną profesury:

„Dziś, gdy podniosę oczy znad komputera, widzę przez okno zmierzchający, ciemno ołowiowy pejzaż. Kilka klonów na granicy z zieleniejącą łąką sąsiada, drogę prowadzącą do oddalonego na horyzoncie lasu, zasnutego wilgotną mgłą. Ten pejzaż niewiele się zmienił od chwili opuszczenia domu w 1971 roku. Trwa w nieruchomej ciszy. Spoglądając to tam, to na napisany przeze mnie tekst, trudno mi uwierzyć, że minęło tyle lat. Nie wiem, ile jeszcze zrobię zdjęć, filmów, wystaw. Los zdecyduje. Grający w szachy średniowieczny mnich zapytany, co by zrobił, gdyby dowiedział się, że jutro przyjdzie po niego śmierć, odpowiedział: „Zakończyłbym rozpoczętą partię szachów”. Moim pragnieniem jest, by las za oknem wciąż przysłaniał mi horyzont”.

Tomasz Śrutkowski



Czytaj e-wydanie
Gazeta Olsztyńska zawsze pod ręką w Twoim smartfonie, tablecie i komputerze. Codzienne e-wydanie Gazety Olsztyńskiej, a w piątek z tygodnikiem lokalnym tylko 2,46 zł.

Kliknij w załączony PDF lub wejdź na stronę >>>kupgazete.pl