Władysław Katarzyński "Mój Olsztyn": Jakoś tak smutno w tej mojej dzielnicy...

2020-08-08 20:10:23(ost. akt: 2020-08-07 12:42:56)
Ja na łące za blokami przy ul. Jagiellońskiej. Druga połowa lat 60.

Ja na łące za blokami przy ul. Jagiellońskiej. Druga połowa lat 60.

Autor zdjęcia: Władysław Katarzyński

„Jakoś tak jest smutno w tej naszej dzielnicy, gdzie snują się cienie tych, którzy odeszli, wybite w piwnicy pustką okno krzyczy, dawno pozbawione swojej szklanej treści. Jakoś tak jest smutno w tej naszej dzielnicy, a ty gdzieś za siódmą, za górą, za wodą, dawno z nią zerwane łączące cię nici, już nie doda skrzydeł durna, chmurna młodość”.
Taki sobie ostatnio wiersz napisałem, znajdzie się w najnowszym tomiku poezji, piosenek i satyr „Pociąg do Vera Cruz”. Miasta z naszych młodzieńczych marzeń, pod wpływem filmu „Vera Cruz”. Dzisiaj felieton o obiektach i miejscach na Zatorzu, które już nie istnieją albo zmieniły swoją funkcje, a które pozostały w pamięci każdego starszego zatorzaka.

Zacznijmy od Domu „Pod lwem”. Stał, dopóki go nie rozebrano, o rzut beretem od mojego miejsca zamieszkania, kamienicy przy ulicy Jagiellońskiej 39, dzisiaj 31. Mieszkał tu między innymi Tomek Śrutkowski, mój kolega z podwórka i ławki szkolnej.

Podobno dom wybudowano wówczas, kiedy w latach 1912-1913 wznoszono kościół świętego Józefa, a trzeba było gdzieś pomieścić majstrów i inżynierów. Zamieszkali właśnie w Domu „Pod lwem”. Piękna budowla w stylu secesyjnym charakteryzowała się rzeźbą lwa nad wejściem. Po majstrach i inżynierach zamieszkali w niej oficerowie niemieckiego wojska, olsztyńscy kupcy, rzemieślnicy. Po wojnie zaś przyjezdni z różnych stron Polski, repatrianci z Kresów. Trzymali się razem, ponieważ po Zatorzu wałęsali się rosyjscy sołdaci i polscy szabrownicy. Pamiętam, że Dom „Pod lwem” dwa razy się palił. Za drugim razem woda wylana przez strażaków zniszczyła go tak, że podjęto decyzję o wyburzeniu kamienicy. Dzisiaj są tutaj duże sklepy.

A teraz o miejscu za naszą kamienica, już nieistniejącym. Była tu rozległa łąka, w części zabagniona, w części ze stawem, po którym pływaliśmy tratwami zrobionymi z bali i desek skradzionych na okolicznych budowach. Z tyłu była też jakaś stolarnia oraz hala, gdzie składowano palety. Kiedyś rozpaliliśmy w pobliżu z bratem ognisko i ta hala zajęła się od ognia. Obserwujący zza siatki naszego ogródka akcję gaśniczą mieszkańcy zdeptali nam go do ostatniego warzywa.

Tam, gdzie leżały te łąki, jest od lat ulica Małeckiego i przedłużenie ulicy Puszkina. Pamiętam, jak je budowano. Jeden z mieszkańców kamienicy obok naszej zamierzał wylać cementowy wjazd do swojego garażu, ale nie miał betoniarki. Ale od czego byli chłopcy z Zatorza! Sprowadziliśmy mu ją za drobną zapłatą z budowy na Małeckiego. Blokowiska wciąż tam stoją, natomiast nie ma już drewnianych baraków mieszkalnych na podwórku, gdzie graliśmy w nogę. Kiedy zmęczyliśmy się futbolem, właziliśmy na dachy tych baraków i leżąc dumaliśmy o niebieskich migdałach, popalaliśmy sobie papierosy ze słomki i rozmawialiśmy o naszych szkolnych koleżankach.

Kiedyś podczas takiej sjesty zawołał mnie przez okno ojciec i poinformował, że Jerzy Kulej zdobył właśnie w Meksyku złoty medal w boksie. Tak się ucieszyłem, że zeskoczyłem w pośpiechu z dachu baraku i— upadając — rozerwałem sobie spodnie na gwoździu tkwiącym w leżącej pod barakiem desce. Nie ma już dużej piekarni po drugiej stronie ulicy, naprzeciwko naszej kamienicy, która zaopatrywała w pieczywo pół miasta. Pracował tam wówczas pewien piekarz, zapalony wędkarz, któremu w zamian za świeże bułki znosiliśmy zamknięte w słoiku rosówki. I nie ma też drugiej, prywatnej piekarenki przy ulicy Żeromskiego.

Nie ma już strychu w kamienicy przy ulicy Jagiellońskiej, w której mieszkałem. Służył oczywiście do wieszania upranej bielizny i pościeli, ale dla nas był prawdziwym sezamem. Otwierało się go wielkim mosiężnym kluczem, a w środku znajdowaliśmy przeróżne skarby, jak rzeźbione poniemieckie meble, książki, aparaty fotograficzne, rolki klisz, skrzynkę z tytoniem, jakieś stare obrazy. Po jakimś czasie na strychu urządzono mieszkanie i wtedy stracił tę swoją tajemniczość.

Nie ma już gołębników na podwórkach za domami przy ulicy Niedziałkowskiego i w innych miejscach, których właścicielami byli kolejarze. Spotykaliśmy ich potem na rynku, kiedy handlowali gołębiami i opowiadali kupującym o ich zaletach. Nie ma baru „Zgoda” przy Jagiellońskiej. Pamiętam, jak podając sobie rękę, mówiliśmy: „Zgoda!”. I dodawaliśmy: „Na Jagiellońskiej!” Nie ma też baru „Zatorze” na Kolejowej ani „Słodowej” przy Jagiellońskiej, którą bywalcy nazywali „Stodołą”. Nie ma też sklepu „Elegant” u zbiegu ulic Niedziałkowskiego i Limanowskiego, który zaprojektował architekt Edward Michalski. Budynek owszem stoi, tyle że na parterze jest ciucholand. Nie ma wielu zakładów rzemieślniczych i usługowych na Zatorzu, padły, odkąd jest konkurencyjny wolny rynek.

I nie ma również letniego kina „Zatorze” na placu otoczonym siatką, które oblegaliśmy, aby obejrzeć „Gwiazdę szeryfa” lub „Rio Bravo”. Nie ma też już kina „Grunwald”, gdzie wchodziło się na filmy w określonej grupie wiekowej, chyba że jak my, na legitymacje szkolne z podrobioną datą, żeby być starszymi niż w rzeczywistości. Nie ma już księgarni u zbiegu ulicy Jagiellońskiej i Żeromskiego. To była księgarnia z prawdziwego zdarzenia, z nowościami, w tym z serii powieści o przygodach Tomk Alfreda Szklarskiego. Tu kupowaliśmy mazaki, żeby malować na ławkach serca o kochanych przez nas Ewach.

O Stadionie Leśnym pisałem już kilka razy, on też już nie istnieje i nie zanosi się na to, żeby miał być odbudowany.

Nie istnieje też cmentarz ewangelicki przy alei Wojska Polskiego, pozostał tylko głaz pamiątkowy z informacją, że kiedyś tam był. Nieczynne od lat są dwa inne cmentarze: św. Józefa i św. Jakuba, na renowację których zbieraliśmy przez lata pieniądze. Na tym pierwszym spoczywa mój brat Zbigniew Katarzyński. Nie funkcjonują już od dawna koszary przy Jagiellońskiej i Gietkowskiej.

Wielu obiektów i miejsc już na Zatorzu nie ma. Ale zachowały się za to restauracja „Kolorowa” oraz bar „Rodzynek” przy i Wojska Polskiego. Teraz buduje się Nowe Zatorze. Może patach zamieszka tam ktoś, kto podejmie się roli kronikarza dziejów tego kompleksu mieszkaniowo-handlowo-usługowego no i Zatorza.

Władysław Katarzyński


Czytaj e-wydanie
Gazeta Olsztyńska zawsze pod ręką w Twoim smartfonie, tablecie i komputerze. Codzienne e-wydanie Gazety Olsztyńskiej, a w piątek z tygodnikiem lokalnym tylko 2,46 zł.

Kliknij w załączony PDF lub wejdź na stronę >>>kupgazete.pl

Komentarze (19) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. anatol #2958990 | 88.156.*.* 12 sie 2020 10:05

    chyba sam pod garnkiem obcinałeś włosy

    Ocena komentarza: warty uwagi (3) odpowiedz na ten komentarz

  2. A pamiętacie pogrzeby i czarny karawan i czar #2958472 | 88.156.*.* 11 sie 2020 09:33

    z czarnymi pióropuszami na łbach !!!!! i kondukty żałobne, co szły dostojnie przez cale miasto, na cmentarz przy kościele św. Józefa .

    Ocena komentarza: warty uwagi (1) odpowiedz na ten komentarz

  3. A kto pamieta kużnię na ul. Limanowskiego #2958471 | 88.156.*.* 11 sie 2020 09:28

    idąc z mostu, po lewej stronie, w połowie drogi do "Eleganta" , w cieniu kasztanów stała duża kuźnia. Tam sie działo. Wracając ze szkoły, nie sposób było nie zajrzeć do kuźni , popatrzeć na pracujący miech kowalski i tryskające iskry, jak kowal wykuwał podkowy, czyśclił kopyto konia, a potem rozgrzaną podkowę przykładał do tegoż kopyta aż leciał dym o charakterystycznym zapachu. No i te męskie rozmowy. Wtedy wulgaryzmów nikt nie używał ! Największym przekleństwem to było "psia krew"

    Ocena komentarza: warty uwagi (3) odpowiedz na ten komentarz

  4. Joanna #2958283 | 195.136.*.* 10 sie 2020 21:10

    A kto jeździl na łyżwach na sztucznym lodowisku pod Browarem na Aleji Wojska Polskiego? Paliły się lampki kolorowe wieczorem i grała muzyka. Można oczywiście było też chodzić na staw w parku koło WDK-u ale to ten Browar miał swój romantyczny klimat wieczorem... Dzwoneczki mi w uszach dzwonią i gwiazdki lśnią w oczach jak myślę o tym miejscu... Już pisać nie będę, ze deweloper zmienił to miejsce...

    Ocena komentarza: warty uwagi (26) odpowiedz na ten komentarz pokaż odpowiedzi (1)

    1. Pamietm zapach i urok rynku końskiego. #2958270 | 88.156.*.* 10 sie 2020 20:14

      na ul. Sienkiewicza/Okrzei. Mieszkałam na ul. Żeromskiego w domu z czerwonej cegły. Za domami był chlewiki. Wszyscy coś hodowali. Krowy, kozy, świnie kury, króliki. Potrzebne było zboże, śruta, otręby, siano, sieczka i słoma. To wszystko było na rynku do kupienia. Woźnice najczęściej Warmiacy ubrani byli zimą w ogromne kożuchy i przjeżdżali saniami z dzwoneczkami, a my czepialiśmy się tych sanek i jechaliśmy po jezdni na butach. Na rynku roznosił sie zapach kup końskich i siana. Konie miały na głowach worki z obrokiem. Ten rynek to moje dzieciństwo i mój swoisty " Uniwersytet". Tam zdobywało się wiedzę - jak sprawdzić czy jako jest świeże, a śmietana nie jest podrobiona mąką ...... Nasze dzieciństwo było bardzo ciekawe i przepiękne !!! I ten biały śnieg przez całą zimęi te wiosenne długie roztopy i te sople, które lizaliśmy jak lody , z brudnej wody ściekającej z dachów tych chlewików. Czuć je było papą smołą ale ..nikt nie umarł z tego powodu ........ Na rogu ul. romskiego i Limanowskiego był ogromne gruzy,chdzilśmy tam szukac skarbów po pienicach

      Ocena komentarza: warty uwagi (11) odpowiedz na ten komentarz

    Pokaż wszystkie komentarze (19)