Niemcy terroryzowali nas na każdym kroku

2020-07-09 13:20:00(ost. akt: 2020-07-09 13:27:36)
Bogumił Linka (1865-1920) na łożu śmierci.

Bogumił Linka (1865-1920) na łożu śmierci.

Autor zdjęcia: https://www.facebook.com/milosnicyplus

Na terenach plebiscytowych Niemcy uważali się za gospodarzy, w związku z tym likwidowali wszelkie przejawy polskości: rozbijali wiece, brutalnie napadali na polskich działaczy, terroryzowali ludność opowiadającą się za Polską. Organizowali prowokacje, by mieć argumenty uzasadniające tłumienie przez nich wszelkich polskich inicjatyw. Terror bojówek niemieckich wpływał destruktywnie na wszelką aktywność podejmowaną przez polskich działaczy.
Wbrew nadziejom strony polskiej sytuacja nie zmieniła się na lepsze po przybyciu Komisji Międzysojuszniczej. Inaczej niż przewidywały to początkowe ustalenia - nie ewakuowano niemieckiej administracji państwowej – jedynie oddziały reichswehry i straży granicznej opuścić musiały okręg plebiscytowy. Z polskiej perspektywy stanowiło to raczej pogorszenie sytuacji, gdyż ich miejsce zajęły bardziej agresywne i mniej zdyscyplinowane niemieckie organizacje paramilitarne. Członków tych formacji uzbrojono nie tylko w broń ręczną, ale wyposażono też w granaty ręczne, rewolwery, a nawet karabiny.

Redaktor ukazującej się w Szczytnie polskiej gazety „Mazur" Kazimierz Jaroszyk zapisał w swych notatkach z tego czasu: „Niemcy urządzają przeciw Polakom prawie krucjatę z wyraźną sankcją koalicji".
Na porządku dziennym były napady na polskie zebrania. Działacze ruchu polskiego w czasie swojej pracy propagandowej musieli się mierzyć z fizycznymi atakami niemieckich bojówek. Dotyczyło to nie tylko działaczy plebiscytowych. Bezpiecznie nie mogli się także czuć członkowie zespołów artystycznych, czy prelegenci, którzy w okresie przedplebiscytowym przybywali na Warmię i Mazury z głębi Polski.

Terror nie kończył się na pobiciach, dochodziło także do zabójstw na tle narodowościowym. 21 stycznia 1920 roku przeszedł do historii pod nazwą „krwawa środa". Mazurska Rada Ludowa razem z działającym już Mazurskim Związkiem Ludowym zwołały na ten dzień wielkie zgromadzenie, celem podjęcia uchwał dotyczących działalności przedplebiscytowej. W Szczytnie - wśród Niemców, którzy uważali Mazury za swoją ziemię - zawrzało. Tymczasem powiat szczycieński, jeśli chodzi o wpływy i ludność deklarującą narodowość polską - w znaczny sposób różnił się od innych powiatów w okręgu. Urodziło się tu i mieszkało wielu działaczy mazurskich opowiadających się za Polską, wśród których jednym z najbardziej rozpoznawalnych był Bogumił Linka. Znany ze swych propolskich działań był znienawidzony przez ówczesne władze niemieckie.

Niemcy byli wściekli, że pod ich bokiem ma się odbyć duża manifestacja. Starosta szczycieński Wiktor von Poser postanowił wziąć sprawę w swoje ręce i pokierować przebiegiem wydarzeń. Rozjuszonych młodych niemieckich bojówkarzy namówił do pobicia Bogumiła Linki, wydając przy tym szczegółowe instrukcje: “macie go solidnie zbić, ale nie zabić!” Wcześniej zorganizował im biesiadę, która była suto zakrapiana alkoholem.

Bojówka uzbrojona w żelazne łomy, kołki z płotów, żerdzie, szpadle i sprężyny, zakończone ołowianymi kulami, wpadła na salę obrad. Niemcy nie znali osobiście Bogumiła Linki, w rozpoznaniu pomógł im jednak, za odpowiednią zapłatą, miejscowy Mazur. Bojówkarze wyłamali drzwi wejściowe na salę obrad, powyrywali też okna. Zaskoczeni ludzie szukali ratunku w ucieczce.
Tak to wydarzenie opisano w "Mazurze": „Na podwórzu ci bandyci złapali tymczasem pana Linkego z Wawroch i wciągnąwszy go w środek pomiędzy tych rozbójników... i tego starca bezbronnego człowieka bili i jeden rozbójnik z łopatą szedł na niego i mu żebra przebił temu staremu rodzonemu Mazurowi. Mężnie i dumnie, jak prawdziwy bohater, Linka zniósł te bóle i obelgi, choć krew się jemu lała z głowy i szyi. Ledwie żył, wtenczas policjant miał łaskę pomyśleć, że już dostał dość i go poprowadził precz z tego miejsca".
Ciężko pobitego Bogumiła Linkę przewieziono do Olsztyna i oddano do katolickiej lecznicy, gdzie zmarł 29 marca 1920 r. wskutek odniesionych obrażeń.

Na tym nie skończyły się jego prześladowania. Grób Bogumiła Linki, znajdujący się na cmentarzu ewangelickim przy obecnej ulicy Wojska Polskiego, został przez Niemców zbezczeszczony, zrównany z ziemią, a w jego miejscu postawiono śmietnik cmentarny.
Najpoważniejszy incydent w okresie przedplebiscytowym miał miejsce w Biskupcu Reszelskim, gdzie w 13 kwietnia 1920 r. występował polski zespół objazdowego teatru plebiscytowego pod kierunkiem Tomasza Działosza. Tuż po zakończeniu występów aktorzy zostali napadnięci i pobici przez niemiecką bojówkę. Wraz z Polakami pobity został w tym czasie także znajdujący się tam francuski kapitan Sain-Semin.

Tak pisał o tym "Dziennik Gdański": "Gdy artyści z oficerem francuskim i ks. Ludwiczakiem zaczęli opuszczać salę, schodząc po schodach z pierwszego piętra, Niemcy utworzyli szpaler, gdzie bito schodzących artystów kijami i wężami gumowymi; Jednego z artystów, St. Golczewskiego, uderzył policjant kolbą w pierś wrzeszcząc: Heraus mit Polacken. Na rynku rozbestwiony tłum z kijami, kamieniami i nożami rzucił się w pogoń za kobietami. Zdzierano pierścionki, wydzierano pasmami włosy, bito, kopano w piersi, deptano, tłuczono po głowie kolbami rewolwerowymi. Pod pretekstem szukania ukrytych tamże Polaków tłum wtargnął do lokalu, który zupełnie zdemolowano, skradziono wszelką garderobę i bieliznę, rozbito szafy, kufry, przy tej sposobności 43 tysiące marek będących własnością Warmińskiego Komitetu Plebiscytowego... przez sześć godzin rozbestwiony tłum hulał bezkarnie... o godzinie drugiej w nocy przybyło pięćdziesięciu pięciu żołnierzy angielskich".

Podobnych dramatycznych wydarzeń było więcej. Kpt. Niemierski w raporcie z 23 kwietnia 1920 r. do Wydziału Plebiscytowego Oddziału II tak oto przedstawił przebieg polskiego wiecu w Giżycku: „W dniu 17 kwietnia, na który to dzień był wiec zwołany, powrócił do Lecu (Giżycka) mjr. Mac - Way. Interpelowany przez Niemców, którzy już się dowiedzieli o przyjeździe sześćdziesięciu ludzi naszej bojówki - jakoby dla zakłócenia porządku w mieście - zwrócił się do p. Herza z żądaniem, by sprowadzonych ludzi rozpuścił. P. Herz temu zadość uczynił i polecił ludziom moim rozejść się, co też ci wobec groźnej postawy Niemców, skwapliwie uczynili, chowając się w tylnych ubikacjach "domu wiecowego". Na sali zebrali się przedstawiciele K.M. [Komitetu Mazurskiego] - jako mówcy i bojówki niemieckie, jak twierdzi p. Herz, w sile 1000 ludzi jako słuchacze. Do przemówienia w jęz. polskim nie dopuszczono, a na przemówienie p. Lejka, wygłoszone w jęz. niem. odpowiedzieli słuchacze gwizdaniem i atakiem na prezydjum. Wiec rozbito, mówców okaleczono i zelżono.”

W drodze powrotnej z Giżycka, w miejscowości Konopki Wielkie, trzech olsztyńskich działaczy na rzecz polskości Warmii - Edwarda Lengowskiego, Alberta Franka i Jana Kryksa - spotkała niemiła przygoda. Sterroryzował ich niemiecki pomocnik żandarma o nazwisku Pudwig. Wspominany policjant pobił ich, aresztował i przemocą od każdego z nich wymusił podpisy, że w czasie plebiscytu oddadzą swe głosy za Niemcami.
Komisja Międzysojusznicza, zaniepokojona powtarzającymi się aktami terroru, zagroziła, że jeżeli nie ustaną prowokacje inspirowane przez stronę niemiecką, termin plebiscytu zostanie przesunięty.
Niemcy zdawali sobie sprawę, że przesunięcie terminu plebiscytu na czas późniejszy, czyli po lipcu 1920 r., mogłoby przynieść rozstrzygnięcie dla nich nieprzychylne. Mieli świadomość, że w miarę upływającego czasu szanse Polski na wygranie plebiscytu mogły się poprawić.

Pozornie więc postanowili wstrzymać działania mające na celu terroryzowanie strony polskiej. Przykładem może być artykuł Maxa Worgitzkiego z 1920 roku, zatytułowany „O spokój i rozwagę", który wychwalał w gruncie rzeczy zasadę - stosowania wobec Polaków przemocy. Przestrzegał tylko Niemców, by stosując ją brali pod uwagę, kiedy i w jakiej formie opłaca się jej stosowanie. Opisywane wcześniej wydarzenia w Biskupcu (napad na polski zespół teatralny) i w Giżycku (napad i rozbicie polskiego wiecu) szeroko poruszyły opinię publiczną, a ich rozmiary i brutalność odbiły się echem także poza granicami Prus Wschodnich. W związku z tym w swoim artykule Worgitzki wzywał na tyle do powściągliwości i „rozwagi", o ile terror ten mógłby urazić komisję aliancką i jej mocodawców. „Zdajemy sobie dobrze sprawę - pisał Worgitzki - iż żądanie to wymaga od nas dużych wyrzeczeń i samoopanowania, lecz czy gwarancja szybkiego plebiscytu nie jest warta takiej ofiary?".

Do obrony polskich wieców i działaczy plebiscytowych powołano Lotne Oddziały Bojowe Straży Mazurskiej (LOB). Często do LOB należeli członkowie Towarzystwa Gimnastycznego „Sokół". W końcu kwietnia 1920 r. najsilniejszy oddział LOB znajdował się w Olsztynie. Liczył w tym czasie 119 ludzi.
W przededniu plebiscytu Straż Mazurska formalnie liczyła około 6 tys. członków, lecz jej faktyczna siła była nieproporcjonalnie mniejsza w stosunku do tej liczby. Tymczasem niemieckie organizacje paramilitarne skupiały w swych szeregach około 70 tys. stosunkowo dobrze uzbrojonych i doskonale zorganizowanych ludzi, a więc ponad dziesięć razy więcej aniżeli Straż Mazurska.
Terror panował do ostatniego dnia plebiscytu, mnożyły się napady bandyckie na ludzi, którzy nie bali się przyznawać do swojej polskości. Tylko w jednym dniu, 24 czerwca 1920 r., Gazeta Olsztyńska odnotowała dziewięć przypadków pobicia i terroru wobec polskich działaczy plebiscytowych przez bojówki niemieckie. Właśnie wśród takich warunków odbył się plebiscyt, który w tej sytuacji nie miał szansy stać się spokojnym wyrażaniem swojej woli przez ludność – w takim sensie, jak byśmy rozumieli to dzisiaj. W zaistniałej sytuacji, z obawy o własne zdrowie i życie, wielu mieszkańców terenów objętych plebiscytem, którzy dotychczas deklarowali publicznie sympatie dla Polski, całkowicie się wycofało.

Regulamin plebiscytowy Komisji Międzysojuszniczej dla obszaru rejencji olsztyńskiej i powiatu oleckiego był zawarty w art. 94 i 95 traktatu wersalskiego - określał termin i zasady głosowania, wyznaczał władze i komitety plebiscytowe. Jednym ustaleń było zapewnienie prawa głosu, osobom które ukończyły 20 lat od dnia wejścia w życie traktatu i były urodzone na terenach plebiscytowych, lecz w okresie głosowania zamieszkałym gdzie indziej.

Do dzisiaj utrzymuje się w obiegu propaganda Niemiec, że to sama Polska w źle pojętym interesie własnym wysunęła w Paryżu możliwość współudziału w głosowaniu elementów pozamiejscowych. Na dowód takiego ujęcia sprawy, propaganda niemiecka przytoczyła memoriał Warszawskiego Konsystorza Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego, w którym mowa jest o przedplebiscytowych prześladowaniach i ucisku Polaków na terenie Prus Wschodnich, a w szczególności protestanckich Mazurów. Memoriał ten miał objaśnić sojusznikom w Paryżu, że na skutek niemieckiego terroru szereg osób wydalonych z Prus Wschodnich oraz rzesze uchodźców urodzonych na Mazurach, czy Warmii znajduje się w danej chwili poza jej granicami i że trzeba tym, narodowo uświadomionym Polakom, umożliwić oddanie głosu swego za Polską.
Prawdą jest, że były to jedynie sugestie Kościoła Ewangelickiego, a nie oficjalne stanowisko rządu polskiego. Memorandum polskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych z roku 1920, potwierdza niezadowolenie rządu w tej sprawie: "Regulamin plebiscytu w Kwidzyńskiem i Olsztyńskiem rozstrzygnął tę kwestię wbrew brzmieniom Traktatu na naszą niekorzyść, przyznając wszystkim urodzonym na terenie plebiscytowym prawo głosu".
Faktem jednak jest, że przedstawiciele Polski, Ignacy Paderewski i Roman Dmowski podpisali te niekorzystne warunki traktatu wersalskiego.

12 marca 1920 r. w Warszawie, na połączonym spotkaniu Warmińskiego i Mazurskiego Komitetu Plebiscytowego z przedstawicielami rządu polskiego, postulowano rezygnację z przyznania prawa do głosowania osobom nie zamieszkującym na obszarze plebiscytowym oraz odroczenie terminu plebiscytu o 2 lata, w przypadku Warmii i 5 lat na Mazurach, niestety i ten postulat nie został przyjęty.
Niemiecka działalność na terenach plebiscytowych rozpoczęła się na długo przed decyzją o głosowaniu. Na terenie Niemiec, szczególnie w Westfalii i Nadrenii, gdzie od dziesięcioleci trwała silna migracja, różne organizacje niemieckie, pracowały nad rejestracją, transportem i doprowadzeniem do urny wyborczej migrantów, nad ich rozlokowaniem w terenie, ugoszczeniem, a przede wszystkim spożytkowaniem jako narzędzia propagandy w stosunku do pozostałych na miejscu Mazurów i Warmiaków. Początkowo akcję prowadzono dyskretnie, unikano płatnych ogłoszeń prasowych. Jednakże 15 października 1919 r. rząd Rzeszy zamieścił na łamach ,,Deutsche Allgemeine Zeitung" apel do urodzonych na Warmii, Mazurach i Powiślu, by brali udział w plebiscycie. Równolegle z tworzeniem niemieckiego "Związku Warmiaków i Mazurów" (Ermländer- und Masurenbund), na terenach objętych plebiscytem, niemieccy mężowie zaufania w każdej gminie podjęli się wyszukiwania ewentualnych adresów migrantów. Mężowie zaufania sporządzali ich imienne wykazy. Już w lipcu 1919 roku zebrano ponad 100 tys. adresów. Celem uchylenia się od ewentualnej] kontroli Komisji Międzysojuszniczej oraz wglądu polskich mężów zaufania cały ten materiał archiwalny gromadzono poza terenem plebiscytowym, w wsi Karolewo] koło Kętrzyna, gdzie mieściła się specjalna niemiecka centrala plebiscytowa, zatrudniająca przeszło 50 niemieckich urzędników.
Przed rozpoczęciem plebiscytu, na niemieckiej liście reemigrantow, "uprawnionych" do glosowania, zostało wpisanych 157 428 osób.

Jednakże według polskiej kalkulacji, opartej na niemieckim materiale statystycznym, emigracja wschodniopruska znajdująca się w tym okresie w Niemczech, posiadająca uprawnienia do głosowania w plebiscycie, nie przekraczała 84 500 osób. I tak liczba reemigrantów była wyższa od liczby rzeczywiście uprawnionych do głosowania: w pow. piskim o 97%; ostródzkim o 59%; olsztyńskim o 123%; a na całym obszarze o 32%.
Oznaczało to, że Niemcy wprowadzili na listy plebiscytowe 32% osób na podstawie fałszywych dokumentów.
Niemcy zażądały od rządu polskiego przepuszczania bez kontroli tranzytowej przez Polskę 7 pociągów z reemigrantami dziennie przez 14 dni, poprzedzających termin plebiscytu. Przewidując, że Polska będzie utrudniać przejazd do Prus Wschodnich przez Pomorze Niemcy przygotowali plany transportu reemigrantów na tereny plebiscytowe drogą morską. W tym celu, 29 stycznia 1920 roku, powołano specjalne stowarzyszenie ,,Seedienst Ostpreussen" (Służba Morska Prusy Wschodnie), które zajęło się stroną techniczną transportu "reemigrantów" na tereny plebiscytowe. Morska linia łączyła port w Świnoujściu z wschodniopruskim portem morskim w Piławie. Z bezpłatnego połączenia skorzystało 86 637 osób. Tylko 7 lipca w porcie w Piławie wysiadło 13,5 tys. osób przybyłych w celu wzięcia udziału w głosowaniu plebiscytowym.

Dla pozostałych 70 791 osób przygotowano transport drogą lądową, z wykorzystaniem wielu specjalnych pociągów z zachodniej części Niemiec. Pociągi kursowały od 29 czerwca do 10 lipca, oraz wykonywały kurs powrotny od 12 lipca do 21 lipca.

W plebiscycie na Warmii, Mazurach i Powiślu grupa reemigrantów z Niemiec stanowiła 27% ogółu osób, które głosowały w plebiscycie. Niemcy zdawali sobie doskonale sprawę z tego, ze reemigranci są uzależnieni od nich i mogli liczyć na 100 proc. na oddanie przez nich głosu. Chodziło tu zarówno o ilość, jak i o jakość, jeśli weźmiemy pod uwagę, że do urny wyborczej przystępuje tylko pewien procent uprawnionych, a nie komplet stuprocentowy, a więc, aby reemigranci mogli liczbowo zaważyć na szali plebiscytu.
Jako przykład, do Olsztyna na 17 084 osób glosujących, z listy nr 2 przybyło z Niemiec 2 926 osób "uprawnionych" do glosowania, z której 2 916 głosowało za Niemcami, a tylko 10 osób głosowało za Polską. Na warmińskich wioskach procent reemigrantów stanowił ponad 50% osób upoważnionych do głosowania, co przeważyło na wynikach plebiscytu w wielu z nich.

Ryszard Popławski

W tym roku przypada setna rocznica plebiscytu na Warmii, Mazurach i Powiślu. W związku z tym publikowaliśmy teksty autorstwa Ryszarda Popławskiego, który skupił się głównie na warmińskich wątkach plebiscytu. Ich autor to potomek rodziny wielce zasłużonej dla polskiej Warmii. Popławscy czynnie angażowali się w powstanie polskiej szkoły w Plusach koło Olsztyna. Otwarto ją w styczniu 1930 roku. Jej opiekunem z ramienia Polsko-Katolickiego Towarzystwa Szkolnego został August Popławski.

Patronat honorowy

Patroni merytoryczni publikacji


Kocham Pluski -Stowarzyszenie Miłośników Południowej Warmii

Miłośnicy Plusk