Olsztyński "Budzik" nadal budzi. Dmuchamy na zimne, by nam się wirus nie przytrafił [ROZMOWA]

2020-04-26 17:30:37(ost. akt: 2020-04-24 17:33:05)
dr Łukasz Grabarczyk z ekipą olsztyńskiego Budzika

dr Łukasz Grabarczyk z ekipą olsztyńskiego Budzika

Autor zdjęcia: archiwum prywatne

Wirus zmienił optykę patrzenia na wiele rzeczy, na lekarzy i świat medycyny również — mówi dr Łukasz Grabarczyk, neurochirurg, szef olsztyńskiego „Budzika”, zastępca dyrektora ds. lecznictwa w Uniwersyteckim Szpitalu Klinicznym UWM.
— Jak się trzymasz, wszystko u ciebie w porządku?
— Na szczęście wszystko bardzo dobrze. Jestem zdrowy, cały czas pracuję z zespołem. Fakt, dziś mamy nową rzeczywistość, nowe sytuacje i wyzwania spowodowane epidemią koronawirusa przed nami, ale trzeba sobie jakoś radzić. Tym bardziej że musimy działać na wszystkich możliwych frontach, bo wirus zmusił medycynę, by wyszła poza mury szpitali, przychodni i działała o wiele szerzej niż dotychczas.

— Jak się mają pacjenci Budzika — jak miewa się personel?
— Na każdego pacjenta trzeba spojrzeć indywidualnie, bo też nasze terapie różnie u każdego z nich przebiegają. Wiele zależy choćby od tego, w jakim konkretnie stanie do nas trafili. Generalnie nic złego się nie dzieje. Pewnie, że to dalej szpital i dalej bardzo chorzy ludzie — ale to wszyscy są wspaniali ludzie. Niektórzy bardzo blisko wybudzenia.

Zasada jest taka, że pacjenta, w czasie bez pandemii, przyjmujemy do Budzika na czas do wybudzenia, maksymalnie na rok — takie są kryteria ministerialne. Ale dziś ci, którzy mimo stosowanych terapii, nie wybudzili się, a którym czas pobytu właśnie upływa — w czasie pandemii nie zostaną wypisani, bo poza Budzikiem czekałoby na nich śmiertelne niebezpieczeństwo. A niektórych, ze względów formalnych już powinniśmy wypisać, choćby jednego podopiecznego, któremu czas pobytu w Budziku kończy się w przyszłym tygodniu.

A jednak my patrzymy i chronimy przede wszystkim ich zdrowie — przed koronawirusem. Zatem ci, których wirus zastał w Budziku, zostaną aż do czasu, gdy będę miał poczucie, że ich wypis jest dla nich samych bezpieczny. Owszem, zastanawiamy się czasem, co robić, szczególnie gdy czas pandemii będzie się przedłużał, a przecież Budzik ma służyć też innym pacjentom. Gdyby rodzina takiego niewybudzonego pacjenta miała możliwości opiekowania się nim w domu albo istniało jakieś alternatywne dla Budzika miejsce — może pomyślałabym o wypisie. Ale najczęściej takich warunków w domu nie ma, alternatywy nie ma — a dla mnie zdrowie i bezpieczeństwo moich pacjentów jest najważniejsze. A zespół? Zespół pracuje jak zawsze na medal i jestem ze wszystkich bardzo dumny — nie pierwszy raz twierdzę, że to fantastyczni i bardzo zaangażowani ludzie.

— Pacjent w śpiączce to także pacjent z grupy podwyższonego ryzyka Co jeszcze w czasie takiej pandemii jest dla nich groźne?
— Rzeczywiście, pracę musieliśmy nieco przeorganizować. Jest epidemia i w szpitalach trzeba ograniczyć liczbę osób z personelu, który migruje, bo pracuje w innych placówkach, w szczególności w szpitalach jednoimiennych. A Budzik to miejsce wyjątkowe, w którym w porównaniu ze szpitalem uniwersyteckim w dobie epidemii jest najwięcej pacjentów — wszystkie 15 łóżek jest zajętych.

Musieliśmy też wprowadzić pewne dodatkowe środki ostrożności. Z tego względu zespół, który pracuje w Budziku, teraz jest dedykowany wyłącznie Budzikowi. Tak jak mówisz: ludzie w śpiączce są najbardziej narażeni na wszelkie infekcje i zakażenia. I dmuchamy na zimne, żeby nam się ten wirus nie przytrafił!
Epidemia postępuje bardzo szybko, dlatego najważniejsze zadanie dla nas na dziś, to żeby do maksimum zadbać o bezpieczeństwo naszych pacjentów w śpiączce. Pamiętajmy, że ci pacjenci leżą i ich wydolność daleka jest od tej, właściwej sportowcom. Taki leżący pacjent ma znacznie więcej zastojów w płucach, jego skóra jest wrażliwsza na dotyk, choć szczęśliwie nasi pacjenci nie cierpią z powodu odleżyn.

Do tego ich oddech nie jest pełny — część oddycha przez rurkę tracheostomijną, nie ma zatem ochrony w postaci nosa i ust. Powietrze bezpośrednio wchodzi do samych płuc. U wielu pacjentów jest obniżony, u innych w ogóle nie ma odruchu kaszlu, jednego z pierwszych objawów zakażenia koronawirusem.
Ale najważniejsze jest to, że pacjent w śpiączce nie zgłosi, że się źle czuje, że mu duszno, że „coś go bierze”. My objawy paragrypowe zaczynamy odczuwać odpowiednio wcześniej: mamy dreszcze, złe samopoczucie, wewnętrzne rozbicie — nasi pacjenci nam o tym nie opowiedzą. Dopiero w II fazie, gdy wzrasta temperatura i występują inne objawy infekcji, widzimy, że nasz pacjent zaczyna chorować, a my powinniśmy reagować.

— Jak koronawirus zmienił waszą pracę?
— Przede wszystkim cały zespół został już na początku poinstruowany, by dokładnie obserwować stan swojego zdrowia i traktować je jeszcze bardziej odpowiedzialnie. Jeśli więc ktokolwiek ma podejrzenie, że kontaktował się z kimś zarażonym albo widzi, że czuje się jakoś nieswojo, ma absolutny zakaz wstępu do Budzika. Bo musimy dbać o pacjentów.

Ku mojemu ubolewaniu musieliśmy ograniczyć pracę pielęgniarek, które pracują też w innych placówkach. Wszystko to przez małą liczbę pielęgniarek generalnie — to przecież problem całego kraju. Budzik w czasie pandemii stał się zatem zamkniętą enklawą, a to największy oddział w naszym szpitalu.

Jeszcze większe ubolewanie wywołuje fakt, że rodziny pacjentów nie mają do nich dostępu, a to był przecież zawsze i znak rozpoznawczy, i powód do dumy Budzika: że rodziny pomagają nam wybudzać pacjentów, wspierają nas…! Dziś jednak przede wszystkim chronimy chorych i odwiedzin nie ma. Na szczęście wszyscy rozumieją, że to dla dobra tych naszych najbliższych i respektują zakaz.

— Czy czas pandemii to jest czas autorytetów?
— Wirus pokazał, że do tej pory nieco bardziej żyliśmy w świecie problemów wirtualnych jakby. A tu nagle ten świat nam się bardzo brutalnie zmienił! Niedobrze, że jest wirus, ale to, że ludzie odkryli, jak kruche jest życie, że trzeba cały czas uważać, a środowisko medyków jest nam bardzo potrzebne, to dobrze. Przecież lekarze, pielęgniarki, fizjoterapeuci to jest dziś armia, która z koronawirusem walczy na pierwszej linii.

Społeczeństwo, za co my, lekarze, jesteśmy im bardzo wdzięczni, schowało się w domach. Im bowiem mniej zakażonych, tym my jesteśmy skuteczniejsi, a szpitale nie są sparaliżowane natłokiem chorych. Normalnie jesteśmy z tyłu i ludzie, którzy raz na jakiś czas przyjdą do przychodni, sporadycznie odwiedzą szpital, po prostu nie zdają sobie sprawy, jak wiele od służby zdrowia zależy i jak bardzo niebezpieczny jest ten zawód. Jak wielu z nas umrze, bo podczas gdy ludzie kontaktów z chorymi unikają, lekarze właśnie do tych chorych wychodzą. Może dlatego ostatnio, bardziej niż kiedykolwiek, odczuwam wsparcie od innych ludzi — szkoda, że w takich okolicznościach. Wirus zmienił optykę patrzenia na wiele rzeczy, na lekarzy i świat medycyny też…

— W sobotę 18 kwietnia był Dzień Pacjenta w Śpiączce. Pamiętam te święta z poprzednich lat, a w tym roku właściwie nie wiem nawet, czy było to święto, czy nie?
— Świętujemy razem, ale jednocześnie na dystans, osobno, z daleka od siebie — dla bezpieczeństwa. Życzenia przyszły wirtualnie, więc było nieco smutniej, ciszej. Nie było rodzin, przyjaciół, ale ja czuję, że wszyscy przeżywaliśmy i to święto, i ten czas osobno, sami ze sobą, ale i w poczuciu, że inni — na dystans — byli jednak gdzieś blisko, na wyciągnięcie ręki... po telefon.

— Czego brakuje ci w czasie epidemii?
— Spotkań i bliskości z drugim człowiekiem, rozmów twarzą w twarz. Wyjść do kina, teatru, restauracji. Bardzo przyziemnych rzeczy. I podróżowania, bo podróże naprawdę zawsze kształcą!

Magdalena Maria Bukowiecka



Czytaj e-wydanie


Gazeta Olsztyńska zawsze pod ręką w Twoim smartfonie, tablecie i komputerze. Codzienne e-wydanie Gazety Olsztyńskiej, a w czwartek i piątek z tygodnikiem lokalnym tylko 2,46 zł.

Kliknij w załączony PDF lub wejdź na stronę >>>kupgazete.pl


W weekendowym (25-26 kwietnia) wydaniu m.in.

Romantyzmem w wirusa... rutyny
„Magdusia… Ty już wiesz co… Kocham Cię” — billboard z takim napisem pojawił się w Olsztynie. Nie wiemy, kto jest adresatką tych słów, kto nadawcą, nie wiemy nawet, czy nie jest to element jakiejś kampanii reklamowej. Ale można to traktować jako przypomnienie, że nawet w czasie kwarantanny romantyczne gesty się liczą.

Natalia DąbkowskaZdjęcie potrafi przenieść w czasie
Fotografia to pasja, uzależnienie, ten momentu „sekundę przed” i kiedy okazuje się, że wszystko układa się, tworząc piękny kadr. Obraz staje się prawdziwy. Czysta adrenalina. — Takiego uzależnienia życzę każdemu! — mówi Natalia Dąbkowska ze Szczytna.

Adrianna TrzepiotaKażdy z nas ma swojego anioła
Pisanie książek jest jej spełnieniem marzeń i życiową misją, a ostatnia "Zimowa Jutrzenka" podczas plebiscytu Książka Roku 2019 zajęła pierwsze miejsce.
— Zaczynać od nowa jest trudno, ale jeśli się podejmuje decyzje w zgodzie z sercem, to wychodzi się na prostą — przekonuje Adrianna Trzepiota.







Komentarze (1) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. bardzo #2912088 | 88.156.*.* 26 kwi 2020 18:33

    Bardzo dzielni ludzie!!!!!!!!!!!!!

    Ocena komentarza: warty uwagi (1) odpowiedz na ten komentarz