Nasz najważniejszy projekt to rodzina [ROZMOWA]

2020-02-15 21:06:34(ost. akt: 2020-02-14 15:40:40)

Autor zdjęcia: Emilia Zaniewska

Dla mnie, od wieków zafascynowanej budowaniem, projektowaniem i adaptowaniem wnętrz do nowych funkcji zgrana ekipa budowlana to jest zawsze obiekt najwyższego pożądania. Jednak ekipa, niechby największych fachowców, blednie — gdy spotykam małżeństwo, które z takim rozmachem projektuje wnętrza i przeprowadza ich metamorfozy… To już jest coś naprawdę niesamowitego!
— Jak to się stało, że pracujecie wspólnie, w jednej firmie od ponad 15 lat? Czyj to był pomysł? Czy nikt z Was nie miał oporów?
— Ta firma, w której pracujemy od ponad 15 lat, nazywa się rodzina — i to akurat nasz wspólny pomysł i najważniejszy projekt. Pracujemy ze sobą krócej. Nie mieliśmy specjalnego planu. Zrządzenie losu, zbieg kilku szczęśliwych i kilku nieszczęśliwych wypadków sprawiły, że nasze życie tak właśnie się potoczyło. Najważniejszy do podjęcia ostatecznej decyzji o wspólnej pracy jest fakt, że my lubimy spędzać ze sobą czas. Nie mamy siebie dosyć, odczuwamy brak drugiej osoby, źle znosimy dłuższą niż kilka dni rozłąkę. Nie chcemy powiedzieć, że jesteśmy tacy świetni czy idealni. Wręcz przeciwnie, ale dopiero razem stanowimy w pełni sprawny organizm zawodowy i rodzinny — mówi Marcin Kępczyński.
Mirella od początku swojej kariery zawodowej projektowała wnętrza. Oczywiście bywały przerwy na rodzenie dzieci, ale nie trwały zbyt długo. Marcin wychował się w rodzinie, w której branża projektowa i jej problemy były codziennością. Tata był szefem jednego z najstarszych biur projektowych na Warmii i Mazurach — BPBW w Olsztynie. Marcin też miał zaszczyt prowadzić to biuro przez kilka lat, a rodzina ciągle ma w nim udziały.

— Czy tajemnica Waszego sukcesu to zasada, że przeciwieństwa się przyciągają? Co łączy, a co dzieli? Jakie cechy charakteru macie wspólne — a jakie wręcz przeciwnie?
— Hmm… Nie mamy żadnej tajemnicy. Może to zabrzmi górnolotnie, ale my jesteśmy jednym ciałem, jednym organizmem. Czasem jedno z nas ma gorszy czas, czasem drugie, czasem jedno jest liderem, czasem drugie, czasem jedno o czymś pamięta, czasem drugie. Kiedy jesteśmy razem, czujemy się kompletni i działamy sprawnie, rozłąka źle na nas działa. Cechy wspólne — dystans do siebie, myślenie o potrzebach drugiej osoby, zapominanie o sobie, duża wyobraźnia.

— Jakie mamy cechy przeciwne? Ja bym tego nie nazywał cechami przeciwnymi, ale powiedziałbym, że mamy w różnych kwestiach niedobory i one się wyrównują, kiedy jesteśmy razem — mówi Marcin. — Mirella bardziej fruwa w chmurach…

— Marcin jest lepiej zorganizowany, choć oboje mamy dusze artystyczne i czasem to może być męczące dla innych — mówi Mirella.

Tu zaskoczymy wszystkich, ale Mirella jest bardziej duszą techniczną i inżynierską, Marcin jest bardziej marketingowy i humanistyczny. Marcin bardziej zwraca uwagę na porządek, a Mirella na czystość — to ciekawe przy sprzątaniu w domu. Dla nas definicja „posprzątania” jest zupełnie inna. Mirella wytrze wszystkie kurze, ale bajzel będzie dalej, Marcin nie dotknie ścierki, ale bałagan zniknie. To chyba najlepiej oddaje, jak funkcjonujemy ze sobą zarówno zawodowo, jak i rodzinnie.

— Skąd czerpiecie inspiracje do swoich projektów?
— Z życia… My naprawdę dużo przeszliśmy, wiele razy się przeprowadzaliśmy, wiele razy od początku urządzaliśmy nasze gniazdka. Szukamy inspiracji wokół nas, sięgamy pamięcią do tego, co przeżyliśmy, do tego, co widzieliśmy na targach, w restauracjach, na spacerach, na wakacjach. Świat wokół nas jest piękny, łączymy kropki, które widzieliśmy, i staramy się stworzyć z nich piękne obrazy. Oczywiście śledzimy też nowinki w świecie architektury. Poznajemy świetnych projektantów, zaglądamy do zagranicznych portali internetowych i czasopism związanych z wnętrzami. Już kilka lat z rzędu odwiedzamy targi w Mediolanie, co daje nam nowy powiew stylu, ale też możliwość spotkania się z kolegami z branży, z którymi nie mamy czasu spotkać się w Polsce — śmieje się Marcin.

— Oboje pochodzicie z Olsztyna, ale mieszkaliście też w Warszawie, Poznaniu… Czego tam się nauczyliście o architekturze i wnętrzach i stosujecie w swoich projektach, a co „sprzedaliście” z Olsztyna gdzieś w świat?
— Poznań jest troszeczkę podobny do Olsztyna. Po przeprowadzce byliśmy bardzo zdziwieni, że nie tylko Olsztyn ma jeziora i lasy. W Poznaniu mieszkaliśmy w okolicach ulicy Browarnej, blisko zoo i Malty — naprawdę są tam miejsca identyczne jak w Olsztynie. Z kolei poznański rynek jest bardzo ciekawy i bardzo lubiliśmy spędzać tam czas. Nasza Warszawa to z kolei Mokotów. Zawsze mieszkaliśmy na Starym Mokotowie, z daleka od wielkich betonowych osiedli na Ursynowie czy Tarchominie, tam jechaliśmy zawsze jak do innej miejscowości. Taką Warszawę wypieramy ze świadomości i współczujemy tym, którzy są skazani na mieszkanie w tych dzielnicach. Mieszkaliśmy na Mokotowie w starej kamienicy, do szkoły jeździliśmy rowerami, pod nosem mieliśmy tramwaj, rzut beretem od nas było metro. Nasyciliśmy się Warszawą, przyznajemy, że trochę nam tego brakuje, ale tylko trochę i nie na tyle, żebyśmy szukali okazji, żeby wracać. Jesteśmy tam bardzo często, wtedy kiedy trzeba, ale coraz częściej dochodzimy do wniosku, że to Warmia jest naszym przeznaczeniem i miejscem docelowym. Kiedy jesteśmy za długo w Warszawie, to zaczynają nas drażnić korki, wszechobecny huk. A Poznań to taki wielki Mokotów. Dużo starych budynków, proste układy ulic, historia na każdym kroku. Natomiast kwintesencją Olsztyna jest dla nas to Stare Miasto, Park Centralny z przyległymi uliczkami, w stronę katedry, ale też w stronę ulicy Kościuszki, a kiedy jest ciepło, to oczywiście plaża miejska. To nasza definicja Olsztyna.

— Czy sięgacie czasem do historii regionu?
— Coraz częściej sięgamy do historii regionu, może niekoniecznie dla celów projektowych, ale jesteśmy pod wrażeniem dawnej koncepcji urbanistycznej Olsztyna. Czytaliśmy kiedyś o historii tramwajów — jedna linia łączyła dwie główne atrakcje: Plażę Miejską ze Stadionem Leśnym, a druga dwa osiedla, na których mieszkali olsztynianie. Całość miała kształt krzyża i w ten sposób nie trzeba było się zastanawiać, gdzie co jest i jak gdzie dojechać. Teraz to wygląda zupełnie inaczej, nie chcemy krytykować, ale brakuje tego niemiecko-warmińskiego porządku w układzie miasta.

— A jak to jest z gustem olsztynian, Warmiaków? Idziemy w projekty i wnętrzarstwo utartymi ścieżkami — czy szukamy rozwiązań nietuzinkowych, innych niż wszystkie?
— Według nas nie ma czegoś takiego jak gust olsztynian czy Warmiaków. Niestety, Olsztyn i Warmia to zbieranina ludzi z różnych części Polski, zatarł się typowy gust warmiński — można go najwyżej zobaczyć w skansenie w Olsztynku. To, co według nas da się zobaczyć, obserwując wnętrza, ale też utrzymanie domów dookoła — to korzenie mieszkańców. Dotyczy to nie tylko Olsztyna, ale też całego regionu. Są domy, w których widać przepych w kolorach i w sprzętach w domu. Wszystkiego jest dużo. Spotykamy się też z domami, w których wszystko jest stonowane, rzeczy jest mniej, za to wyższej jakości. Niektóre regiony dbają o swoje podwórka, domy i maszyny bardziej, w innych wyłania się zbieractwo, bałagan i chaos. Można sobie dorabiać historię i snuć przypuszczenia skąd kto pochodzi i czemu zawdzięczamy takie krajobrazy, ale często będzie to krzywdzące. Patrząc na wnętrza, zauważam, że duży wpływ na ich wygląd mają ciekawe dostępne portale wnętrzarskie, prasa oraz programy telewizyjne. Coraz częściej widać dopracowane szczegóły i starannie dobrane dodatki. Ale czy tak jest wszędzie? Ciężko powiedzieć. Mamy wielu znajomych, u których gościmy w domach, ale oczywiście to nie jest nawet promil mieszkańców Olsztyna i Warmii — śmieją się Mirella i Marcin równocześnie. Czyli dokładnie tak, jak mówią…!

— Jak odpoczywacie, jak ładujecie baterie — wspólnie, na łonie rodziny, dzieci? Czy może każde z Was ma swoją pasję i tak łapie oddech?
— Baterie ładujemy, robiąc coś przeciwnego niż na co dzień. Kiedy czujemy przesyt miasta, odpoczywamy w lesie, na łące, nad rzeką. Kiedy czujemy, że mamy za dużo natury i wkrótce zaczniemy chodzić w skórach jak ludzie pierwotni, to jedziemy na Stare Miasto, idziemy na lody do Kroczków, jedziemy się wykąpać na Plażę Miejską czy na spacer nad Jezioro Długie. To jest piękne w Olsztynie i na Warmii: wszystko jest w promieniu kilku kilometrów. Miasto i las, jezioro, rzeki, dzika przyroda i ścieżki rowerowe — wszystko w jednym miejscu, nie można sobie wyobrazić lepszych warunków do życia i wypoczynku. Poza zmianami otoczenia, mamy też oczywiście swoje pasje, które dają nam oddech od życia codziennego. Ja lubię spędzać czas w saunie, po której mogę wskoczyć do jeziora, żeby się schłodzić, a Mirella potrzebuje dobrego towarzystwa i artystycznych uniesień, więc śpiewa w chórze Collegium Musicum — mówi Marcin.

— Jak mamy do dyspozycji więcej czasu, to chętnie wybieramy się gdzieś dalej, żeby ponurkować. Oboje mamy licencje płetwonurków, ale niestety ostatnio rzadko mamy tyle wolnego, żeby takie wypady planować — dodaje Mirella.

— Skąd pomysł na własny kanał video?
— Kanał na YouTube to znowu reakcja na sytuację, która powstała niezależnie od nas. Jak na razie przestaliśmy nagrywać program „Para w remont”, ale rozpoznawalność w branży została, szkoda tego nie wykorzystać. Zwłaszcza że mamy ku temu możliwości, choćby spory dom z dużą piwnicą — tam zorganizowaliśmy studio nagrań, w tej chwili kończymy remont kolejnego pomieszczenia, które pozwoli na opowiadanie, jak powstają projekty i jak przeprowadzamy metamorfozy u naszych klientów. Ciągle obsługujemy klientów i zapewniamy kompleksową obsługę od etapu projektowania wnętrza, przez cały remont, aż po pościelenie łóżek. Wielu z naszych klientów godzi się na pokazanie procesu remontu, to właśnie będzie można zobaczyć na naszym kanale „Mirella i Marcin” — z jednej strony tutoriale, czyli jak zrobić proste ozdoby, dekoracje do domu, jak coś odnowić, dać drugie życie różnym meblom, z drugiej strony będziemy nagrywać „tryptyki” — trzyodcinkowe projekty, w których będziemy pokazywać wszystkie etapy naszej pracy.

— To, kto konkretnie jest tymi emenemsami?
— Nasze konkretne emenemsy to Mirella i Marcin oczywiście + trójka dzieci: Marcelina, Maurycy i Maksym, mamy też psa — Malajkę i ostatnio przypałętał się do nas kot, który złamał zasadę i córka nazwała go Lucy… U weterynarza pani doktor nie zgodziła się wpisać Lucy, bo nie pasuje do nas, więc w drodze kompromisu wpisała Musi — śmieje się Mirella. — Najlepszy był ostatnio najmłodszy Maksym, który powiedział, że on jest najbardziej “M”, bo jego imię zaczyna się i kończy na “M”. Musimy to trochę złagodzić przy okazji kota, bo znacznie zawęża się grono przyszłych mężów i żon naszych dzieci. Maksym powiedział, że podoba mu się w jego grupie Natalka, ale nie może być jego żoną, bo nie jest na “M”…!

Magdalena Maria Bukowiecka



Czytaj e-wydanie
Gazeta Olsztyńska zawsze pod ręką w Twoim smartfonie, tablecie i komputerze. Roczna prenumerata e-wydania Gazety Olsztyńskiej i tygodnika lokalnego tylko 199 zł.

Kliknij w załączony PDF lub wejdź na stronę >>>kupgazete.pl