Władysław Katarzyński, "Mój Olsztyn": Od bobslejów do kandaharów

2020-01-12 10:00:00(ost. akt: 2020-01-10 20:28:34)
Brat Władysława Katarzyńskiego, Zbyszek, na nartach za WDK. Rok 1959

Brat Władysława Katarzyńskiego, Zbyszek, na nartach za WDK. Rok 1959

Autor zdjęcia: Władysław Katarzyński

Minęły święta, jest nowy rok, a tu śniegu za grosz! Przed laty było to nie do pomyślenia. Śnieg zaczynał padać około Zaduszek, potem topniał, ale w połowie grudnia mogliśmy już wyciągać łyżwy, narty i sanki. I inne pojazdy.
Moje pierwsze łyżwy. Wyrąbane siekierką z drewna dwie płozy, z otworami po bokach na rzemyki. Można było na nich jeździć głównie prosto, bo na zakrętach groziło to zwichnięciem kostki. Potem dostałem pod choinkę łyżwy metalowe, tzw. saneczki, z dwiema płozami, klamrami i zaciskami każda, które mocowało się do butów również za pomocą skórzanych pasków. Zygzakowaty ślad, jaki pozostawiały te płozy na lodzie, sprawiał wrażenie, że ich właściciel był pod dobrą datą.

Naszym miejscem do uprawiania łyżwiarstwa niekoniecznie figurowego, były lodowiska przy szkołach - dzieło strażaków, przede wszystkim zamarznięte rozlewisko pomiędzy dzisiejszą ulicą Puszkina a Małeckiego na Zatorzu, w miejscu, gdzie bloków jeszcze nie było. Szybko toto zamarzało. W najgłębszym miejscu lód miał tam może z metr głębokości, więc nawet kiedy się załamał ( naszą wagę utrzymywało zaledwie osiem- dziesięć centymetrów grubości lodu), w takim przypadku kończyło się najwyżej na zimnej kąpieli. Na tym prowizorycznym lodowisku nie tylko jeździliśmy na łyżwach, ale graliśmy również w hokeja. Kijem hokejowym była wycięta w lesie gruba, zakrzywiona na końcu gałąź, a krążkiem wypełnione kamyczkami i zmarzniętą ziemią pudełko od pasty do butów.
Uderzenie kijem w piszczel dotkliwie bolało, ale kto by się tam tym przejmował!

Zdarzały się ponadto przypadki otwarcia się pod uderzeniem kijem puszki i wtedy kamyczki rozpryskiwały się wokoło jak odłamki pocisku, trafiając grających boleśnie w kończyny, ale to też było wkalkulowane w ryzyko. Przewagę w szybkości i zwrotności mieli koledzy wyposażeni w prawdziwe łyżwy przykręcane do butów za pomocą płastinek, metalowych blaszek, z otworami na śrubki. Aby taką blaszkę umocować, trzeba było wyciąć w podeszwie buta pasujący do niej otwór. Wymagało to wprawy, aby butów, które wtedy były dość drogie, nie zniszczyć. Kiedyś jeden z kolegów nam zaimponował, pojawiając się na lodowisku z „nożami”, albo panczenami, łyżwami do jazdy szybkiej, które kupowało się razem z butami. Wymagały fachowego ostrzenia. Specjalizował się w tym gość, którego nazywaliśmy „ostrzynożem”, na co dzień ostrzący na osiedlu noże i nożyczki. Natomiast szczytem marzeń wśród dziewcząt były białe figurówki. Jeździły na nich nieco na uboczu, żeby nam nie przeszkadzać. Na tychże rozlewiskach graliśmy przez całą zimę w piłkę, wcześniej odgarniając szuflami śnieg. Ileż to wtedy piłek zniszczyliśmy, a ile butów poszło do śmietnika!
Łyżwy, jak wspomina były mieszkaniec Zatorza Ireneusz Kępski, można było też naostrzyć w warsztacie pana Jana, właściciela gospodarstwa nad Górką Jasia ( stąd i jej nazwa). Był to głęboki, istniejący do dzisiaj wąwóz po żwirowni przy ulicy Poprzecznej. Najwięcej na Górce Jasia było małoletnich saneczkarzy. Na sankach zjeżdżało się z górki na siedząco albo leżąc. A także w parach czy na „śledzia”.

Aby uatrakcyjnić zjazd, na trasie usypywaliśmy niewielkie skocznie z wyciętego lodu z rozlewiska poniżej. Budowaliśmy także stoki slalomowe, wbijając leszczynowe kijki i oblewając je wodą, aż zamarzła. Na sankach zjeżdżaliśmy także z ulicy Jagiellońskiej w dół, od skrzyżowania z ulicą Żeromskiego. Kiedyś przyczepiłem sanki do ciężarówki i w połowie trasy musiałem salwować się ucieczką, tak mną bujało. W tej samej chwili ciężarówkę zatrzymał dzielnicowy. Po odczepieniu sanek musiałem zameldować się z nimi pod nadzorem dzielnicowego w domu. Tata wysłuchał relacji spokojnie, po czym pasek był w robocie.

Naszą wyobraźnię rozpalały książki o dalekiej, mroźnej północy, gdzie używa się psich zaprzęgów. Niestety, nasze psy były zbyt leniwe ( a może my pozbawiani umiejętności tresury), więc próby ich zaprzęgnięcia do sanek kończyły się niepowodzeniem i nie pomagały tu różne smakołyki, które podsuwaliśmy im na kiju. Zrywały uprząż i w nogi!

Posiadający zmysł konstruktora koledzy budowali bobsleje, pojazdy z dwóch desek ( za pomocą jednej, z przodu, kierowało się takim „bobem”), z przymocowanymi do nich łyżwami. Były bardzo zwrotne. Niektórzy próbowali konstruować bojery, z żaglem z płaszcza ortalionowego, ale szybko to zarzucono, bo bojer wymaga dużej przestrzeni i silnego wiatru. Nieliczni mieli narty. Ja swoje otrzymałem na 10-lecie urodzin. Wycięte z jesionu, z rowkami pod spodem, były zaopatrzone w wiązania zwane kandaharami. Smarowaliśmy spody czarnym mydłem lub smarowidłem, którego składu już nie pamiętam.

Po latach, jako dziennikarz, przeczytałem, jak to zimą 1942 roku na trasie w sąsiedztwie Wzgórz Dylewskich pod Ostródą wykoleił się niemiecki skład kolejowy, wiozący na front wschodni sprzęt wojskowy w postaci nart i kandaharów. Miejscowi, którzy zimą robili sobie narty, wyginając jesionowe czuby nad parnikiem, przywiązywali wcześniej deski do butów paskami. Kiedy nadarzyła się taka okazja, kandaharów nie zabrakło im na kilkanaście lat. Jak wyglądały takie narty, można było się przekonać kilka lat temu, kiedy podczas oczyszczania rzeki Dymer wydobyto niemieckie narty wojskowe, później umieszczone jako eksponat w miejskim muzeum.


Tereny za Stadionem Leśnym. A poniżej był nasz Wilczy Wąwóz

A wracając do Górki Jasia, zjeżdżało się z niej na byle czym, na przykład na workach po nawozach wypełnionych trawą, a w ostateczności na tornistrach. Początkujący korzystali z górki za kościołem świętego Józefa, ci którzy szukali mocniejszych wrażeń, szli na Wilczy Wąwóz, strome urwisko poza Wojewódzkim Domem Kultury w miejscu, gdzie obecnie jest park rozrywki, albo nad jezioro Podkówka. Na „Podkówce” robiliśmy narciarskie skocznie, usypując w tym miejscu śnieg, pokrywając go gałązkami świerku i oblewając wodą z jeziora, aż zamarzła. Na takiej skoczni skakało się po 8-10 metrów. Miłośnicy sportów zimowych mieli w tym rejonie zresztą wiele tras, gdzie można było sobie pojeździć na nartach. Mnie i mojego brata Zbigniewa uczył jazdy na nartach tata Jan. Robiliśmy wielokilometrowe wycieczki, po drodze tata uczył nas odczytywania na śniegu zwierzęcych tropów. Klub „Gwardia”, właściciel stadionu i miasto organizowały niezależnie od tego zawody biegach narciarskich, w tym dla najmłodszych. Z nagrodami i z wojskową grochówką. Były to czasy bez komputerów, laptopów, telefonów komórkowych, za to dużo przebywania, nas dzieci, na świeżym powietrzu. Ale i zimy, kochani, zimy były w tych czasach nad wyraz tęgie.

Władysław Katarzyński


Czytaj e-wydanie
Gazeta Olsztyńska zawsze pod ręką w Twoim smartfonie, tablecie i komputerze. Roczna prenumerata e-wydania tylko 199 zł.

Kliknij w załączony PDF lub wejdź na stronę >>>kupgazete.pl



Doceń sportowców i podziękuj im za sportowe emocje!

Trwa 59. Plebiscyt na 10 Najpopularniejszych Sportowców Województwa Warmińsko-Mazurskiego. Głosować można do 7 lutego.

Więcej informacji o plebiscycie >>>TUTAJ.


Komentarze (7) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. Jakub #2847897 | 176.221.*.* 12 sty 2020 11:12

    Odmłodził mnie Pan o prawie 60 lat. Na ten sam stawek chodziłem na łyżwy i na wąwóz na sanki. Były tam wyboje, które nie wszystkie sanki znosiły. Jak był dobrze rozjeżdżony trzeba było uważać by nie wjechać do Łyny. Bliżej mieliśmy górkę nazywaną Wiewiórczą. Są tam teraz schody do OKS. Na górkę przy kaplicy też się chodziło . To było na Alei Wojska przed tunelem. W kościele od razu było widać kto miał dobre łyżwy bo miał przykręcone do obcasów płastinki. Na narty wybierałem bardziej płaskie tereny w lesie bo nie byłem zbyt dobry w jeżdżeniu. W mojej szkole nr 11 można było je wypożyczyć. Tato miał nawet specjalne narciarskie buty, które zupełnie inaczej wyglądały niż obecne.

    Ocena komentarza: warty uwagi (11) odpowiedz na ten komentarz pokaż odpowiedzi (1)

    1. trol warmiński #2847981 | 79.185.*.* 12 sty 2020 14:19

      Łezka się w oku kręci , zimy były , i komu to przeszkadzało?

      Ocena komentarza: warty uwagi (10) odpowiedz na ten komentarz

    2. ccc #2848195 | 162.247.*.* 12 sty 2020 20:50

      I było fajnie... dzieci sie bawiły uczyły odpowiedzilaności itd a teraz wgapione w smartphone słuchaweczki na uszy itd, oderwanie od realnego świata

      Ocena komentarza: warty uwagi (9) odpowiedz na ten komentarz

    3. Apis #2847964 | 83.5.*.* 12 sty 2020 13:34

      Ja na łyżwach i nartach jeździłem na stawkach i górkach przy jeź. Skanda, było super, bo były prawdziwe zimy, i wcale nie przeszkadzał mróz poniżej -20

      Ocena komentarza: warty uwagi (6) odpowiedz na ten komentarz

    4. Taki tam #2848102 | 46.83.*.* 12 sty 2020 18:28

      To prawda.byla jeszcze szeroka i trzy pieski a na torze saneczkowym płonęło ognisko z połamanych sanek a co adwazniejsi zjeżdżali na.butach z samej góry

      Ocena komentarza: warty uwagi (5) odpowiedz na ten komentarz pokaż odpowiedzi (1)

      Pokaż wszystkie komentarze (7)