Pasja rekonstrukcji historycznej [ROZMOWA]

2020-01-05 12:00:00(ost. akt: 2020-01-07 16:05:07)
Błazen Jajosz w akcji

Błazen Jajosz w akcji

Autor zdjęcia: Anna Panas

Dr hab. Michał Wróbel pracuje na co dzień w Instytucie Rozrodu Zwierząt i Badań Żywności Polskiej Akademii Nauk w Olsztynie. Czas wolny od pracy naukowej poświęca swojej wielkiej pasji, zwanej fachowo „rekonstrukcją historyczną”. Przez wiele lat był w drużynie rycerskiej i walczył mieczem odziany w stalową zbroję.
—Jest Pan profesjonalnym naukowcem prowadzącym poważne badania naukowe, a jednocześnie profesjonalnym błaznem. Błazen to bardzo ważna postać na średniowiecznym dworze. Pełnił rolę swego rodzaju „zaworu bezpieczeństwa” i z tego tytułu mógł powiedzieć królowi prawie wszystko…
— Teraz ta rola trochę się zmieniła. Nie ma już władców i ich dworów, a ja, konferansjer w stroju błazna, wprowadzam ludzi w świat rekonstrukcji historycznej, w którym sam żyję.

— Zanim został Pan błaznem był wszak pasowany na rycerza.
— I blisko 10 lat walczyłem w pełnej zbroi, biorąc udział w różnego rodzaju pokazach potyczek rycerskich oraz bitew.

— Taki miecz też swoje waży…
— Używałem raczej topora oraz buzdyganu – to jest taka ciężka broń obuchowa, metalowa głowica osadzona na trzonku.

— To jeszcze większe wyzwanie, kiedy nie można przecież naprawdę użyć tej ciężkiej broni i trzeba zatrzymać cios, zanim dotrze do celu.
— Nie, to nieprawda. To nie jest teatr i po to mamy a sobie pełną zbroję, żeby być w stanie przyjąć cios mieczem, toporem czy buzdyganem jeżeli nie potrafiliśmy się przed nim osłonić tarczą.

— Przecież ta zbroja to jest kawał ciężkiego złomu. Jak się w to przywali toporem czy mieczem, to aż echo idzie. To wygląda dosyć niebezpiecznie.
— Trzeba więc mieć dobrą zbroję. Ona jest naprawdę znacznie lżejsza, kiedy ma się ją na sobie, niż kiedy się ją dźwiga w plecaku. Lepiej ją więc założyć i spędzić w niej cały dzień. Zdarzało się już, że od rana do nocy paradowało się w zbroi podczas pokazów.

Michał Wróbel jako rycerz na olsztyńskim zamku
Michał Wróbel jako rycerz na olsztyńskim zamku
fot. Wojciech Zdunek

— A gdzie kupujecie całe to wyposażenie rycerskie?
— Ja jestem z tego pokolenia, które samo wytwarzało swoje uzbrojenie. Nauczyłem się więc wycinać jego elementy z arkusza blachy przy pomocy flexy, a potem koledzy wykuwali mi to jeszcze w kuźni.

— Czyli te pojedynki nie są udawane?
— W naszym przypadku nie. Są grupy, które robią pokazy bardziej teatralnie, jednak nasza zajmowała się zawsze tak zwaną walką pełnokontaktową. I dzięki tym doświadczeniom „wychowaliśmy” nowe pokolenie rycerskie, które święci triumfy na arenie międzynarodowej. Rycerska reprezentacja Warmii i Mazur tworzy, w połączeniu z przyjaciółmi z Pomorza, jeden z czołowych w Polsce klubów rycerskich „Legenda północy”. Są w tej chwili na drugim miejscu w lidze krajowej...

— Czy to jest taka liga, jak w piłce nożnej?
— Mniej więcej podobnie.

— I też macie takie ligowe spotkania, jak w futbolu?
— Jest w ciągu roku pięć, sześć turniejów drużynowych. A do drużyn zaczęły wstępować także dziewczyny. A w Malborku odbyły się w 2015 roku – pierwszy i na razie jedyny raz u nas – mistrzostwa świata w walkach rycerskich.

— I tam walczył Pan jeszcze jako rycerz, czy już jako błazen-konferansjer?
— Przez cztery dni współprowadziłem tę imprezę, chodząc z mikrofonem po polu bitwy. Było nas trzech prezenterów w polu i jeszcze dodatkowych dwóch w w studio na Eurosporcie...

— A jak poszło naszym?
— We wszystkich kategoriach zdobyli złoto, również panie. Mamy się więc czym szczycić. Polska jest liderem światowej czołówki, chociaż Rosja i Ukraina są na razie poza zasięgiem.

— Są tak dobrzy, że im nie podskoczymy?
— Zdarza nam się urwać czasem trochę punktów, ale w ogólnym rozrachunku oni są wciąż zdecydowanie lepsi. Kiedy jeszcze walczyłem w bohurtach, czyli potyczkach zdarzało się, że leżąc już na ziemi, taki wojownik ze wschodu potrafił jeszcze rzucić na przykład we mnie toporem. Kiedyś mieliśmy takie starcie stu na stu i postanowiłem związać walką czterech napotkanych rycerzy ze wschodu. Odciążałem w ten sposób jedno ze skrzydeł naszego wojska. Robię więc młyny toporem i tarczą, blokując ich skutecznie, aż wreszcie piąty zaszedł mnie od tyłu i zadał cios bronią dwuręczną. W tej potyczce więc „poległem”, nie dzieje się jednak przecież wtedy nic poważnego. Jesteśmy dobrze osłonięci. Ale to musi być zawsze porządne uderzenie, żeby odniosło swój skutek i wyeliminowało zawodnika w zbroi z gry.

— Ale potem dalej jesteście kolegami?
— Spotykamy się po bitwie i nikt do nikogo nie chowa nienawiści w sercu. I kiedy podczas bitwy walczy rycerstwo ukraińskie z rosyjskim, to obecne zatargi pomiędzy ich krajami nie przenoszą się na pole rycerskiej potyczki.

— Czy rycerstwo to sport, czy droga życia?
— Jedno i drugie. Chociaż w naszej grupie nie ma jakiejś takiej niezdrowej hierarchii, że ja to jestem ten lepszy rycerz, a ty ten gorszy giermek. Wszyscy jesteśmy kolegami i uczymy się i wspieramy nawzajem.

— Kiedy został Pan pełnoprawnym rycerzem?
— Dostąpiłem tego zaszczytu na zjeździe bractw zakonnych w roku 2007 we Wrocławiu. Zostałem pasowany przez kolegów z Zakonu św. Łazarza.

— Wiemy z literatury, że kiedy wojska stanęły naprzeciwko siebie pod Grunwaldem, to mądry król Jagiełło celowo zwlekał z sygnałem do ataku, pozwalając zakutemu w zbroje zachodniemu rycerstwu prażyć się w tych blachach w pełnym słońcu.
— Ten fakt jest powszechnie znany, niewiele osób ma jednak świadomość, że obrazek z filmu Forda, w którym dziesiątki rycerzy w zbrojach i białych płaszczach z czarnym krzyżem atakowały wojska polsko-litewskie to absolutna fikcja historyczna. Wszystkich krzyżaków w całym ich państwie było w tym czasie około 700, z czego pod Grunwaldem stanęła może połowa. A reszta z 20-tysięcznego wojska krzyżackiego to byli goście z zachodu oraz żołnierze zaciężni. Ta ściana rycerzy w białych płaszczach to był pewien symbol w tym filmie. A tak naprawdę to były dwie armie wyglądające tak samo. Dlatego Polacy wymyślili, aby przepasać się, dla odróżnienia, słomą. I oczywiście rozpoznawali się w zgiełku bitewnym przy pomocy haseł.

— Zostawmy jednak Grunwald. Każdego roku w połowie lipca każdy może obejrzeć rekonstrukcję tych wydarzeń sprzed pięciuset lat.
— Wydarzenia historyczne, które prowadzę w stroju z epoki, dzieją się właśnie najczęściej w wakacje. Moją misją jest wtedy, żeby przekazać trochę wiedzy o historii danego regionu w taki sposób, aby młodzież chciała to zapamiętać. Staram się więc opowiadać o tym, co z czego wynikło, dlaczego wydarzyło się tak, a nie inaczej i tak dalej. Próbuję zainspirować tych, którzy słuchają, i podpowiadam im, gdzie mają szukać informacji, jeśli zechcą. Mają wyjść z tego wydarzenia zadowoleni, że coś zrozumieli i może będą chcieli potem dowiedzieć się jeszcze czegoś więcej.

— Czy Pańska działalność ogranicza się jedynie do Warmii i Mazur?
— Bywam także na Mazowszu, na Pomorzu, na Kujawach a najdalsze wyjazdy to na Dolny Śląsk, aż za Wrocław. Prowadziłem na przykład w świętokrzyskiem turnieje szermierki współczesnej. Tu już nie wojownicy w pełnych zbrojach średniowiecznych, ale współcześni eksperci miecza i szabli. Ich zbroja jest już nowoczesnym ochraniaczem ciała, lekkim i o wiele bardziej poręcznym, niż kilogramy stali noszone w średniowieczu. Taka współczesna szermierka, nawiązująca do dawnego stylu walki, jest teraz w Polsce dosyć popularna.

— Wygląda na to, że jest Pan wprost urodzonym wojownikiem. No bo najpierw judo, potem walki rycerskie.
— Walczyłem naprawdę, wiem zatem o czym mówię, kiedy wprowadzam ludzi w historię w roli błazna-konferansjera. Znam to od podszewki. Sam doświadczyłem smaku walki i związanych z nią urazów, ale także ogromnej radości poznawania ludzi, poznawania historii i swojej tożsamości nie przed ekranem komputera, ale właśnie w samym centrum wydarzeń.

— Wybrał Pan imię błazeńskie Jajosz...
— To od opowiadania żartów, czynienia psikusów... dość powiedzieć kolokwialnie: robienia sobie jaj.

— Będąc tak mocno zaangażowanym w odtwórstwo historyczne, zdążył Pan jeszcze zrobić doktorat i habilitację na UWM.
— Te dwie wielkie pasje: historia i biologia, walczą o prymat w moim sercu już od szkoły podstawowej. Był taki błazen Henne, którego Krzyżacy wysłali na Litwę. Okazał tam taką sprawność wojenną, że Litwini pasowali go na rycerza. Inspiracją jest dla mnie także każdy z 17 błaznów Jagiellonów. I moja dewizą jest: „Czerpać z życia, co się da, w czasie, który się dostało”. Jak się lubi to, co się robi, to wszystko jakoś samo idzie.

Łukasz Czarnecki-Pacyński
l.czarnecki@gazetaolsztynska.pl



Czytaj e-wydanie
Gazeta Olsztyńska zawsze pod ręką w Twoim smartfonie, tablecie i komputerze. Roczna prenumerata e-wydania tylko 199 zł.

Kliknij w załączony PDF lub wejdź na stronę >>>kupgazete.pl


Komentarze (2) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. Paweł #2845494 | 37.47.*.* 7 sty 2020 21:48

    Może ligowe spotkania organizować na Podzamczu.

    Ocena komentarza: warty uwagi (1) odpowiedz na ten komentarz

  2. Mazur #2849586 | 217.138.*.* 15 sty 2020 00:10

    Jak się można jakimś Jagiełłą zachwycać? Bitwa miała miejsce u nas co znaczy że to Polacy z Litwinami i Tatarami do nas przyszli nas atakować. My się broniliśmy. W 1914 roku było pod Grunwaldem 1:1

    Ocena komentarza: warty uwagi (1) odpowiedz na ten komentarz