Władysław Katarzyński "Mój Olsztyn": Niezapomniany czar starych samochodów

2019-12-08 18:00:00(ost. akt: 2019-12-10 14:09:17)
zabytkowy samochód

zabytkowy samochód

Autor zdjęcia: archiwum Rajmunda Żuka

Kiedyś jeden z moich kolegów kupił na talon malucha, cudowne dziecko polskiej motoryzacji. Stał dumnie na podwórku, a właściciel, który jeszcze nie miał garażu, budził się rano i pędził go pucować. Kiedyś podszedł i zdębiał: wóz stał na cegłach.
Nie miałem nigdy samochodu i zapewne mieć go nie będę, co czyni ze mnie człowieka wolnego, nieuzależnionego od kaprysów pojazdu, który w każdej chwili może nawalić i wtedy trzeba wyjmować ostatnie zaskórniaki na części i naprawę. W razie czego w dalsze trasy jeżdżę okejką lub ktoś mnie podwozi. Bywa, że załapię się też na stopa.

Olsztyn, jakiś czas po wojnie. Samochodów jest jak na lekarstwo, niektóre z nich to przedwojenne, poniemieckie wozy. Najsłynniejszym z nich był w Olsztynie hanomag doktora Edwarda Mroza. Miał zieloną budę (niektórzy twierdzą, że czarną), podwójne drzwiczki, a z tyłu przyczepione koło zapasowe. Doktor, wybitny pediatra i histopatolog, był osobą bardzo znaną ze względu na swoje umiejętności zawodowe, ale również i samochód. Ubierał się elegancko, w garnitur. Jadąc, odkłaniał się melonikiem pozdrawiającym go przechodniom. Kiedyś samochód mu skradziono, ale po apelu w prasie złodziej go zwrócił. Po śmierci doktora hanomag trafił ponoć poprzez krewnych do Muzeum Techniki. Zaś w Olsztynie istnieje ulica, której patronuje właśnie doktor Mróz.

Zaraz po wojnie na ulicach miasta królowały jednak rowery. Znaczną ich liczbę przywłaszczyli sobie szabrownicy. Były też przedmiotem pożądania stacjonujących jeszcze w mieście Rosjan, którzy bezceremonialnie odbierali je właścicielom. Opowiadał mi kiedyś jeden z byłych w tym czasie urzędników magistratu, że dostał przydział na rower, żeby mógł punktualnie stawiać się do pracy. Jednak aby po drodze nie zarekwirowali go radzieccy sojusznicy, wystawiono mu stosowny papierek, że jest ważnym urzędnikiem. Była też pewna ilość skuterów — pierwsze marki, OSA, M50, pojawiły się w sklepach latem 1959 roku.

Mój kolega Andrzej, który był posiadaczem skutera, cieszył się niewspółmiernie większa popularnością wśród dziewcząt niż ja, właściciel rosyjskiej gitary. O kilka stopni wyżej niż rowerzyści, posiadacze skuterów i motocykliści stali właściciele samochodów. Dzisiaj o klienta walczą producenci, dawniej klient o produkt. Każdy samochód, który opuszczał linię produkcyjną, na rynku stawiał się kilkakrotnie droższy od pierwotnej ceny. Zakupienie nowego samochodu przez zwykłego śmiertelnika graniczyło z cudem, potrzebny był talon. Nie można go było wylosować, talon trzeba było sobie „załatwić”. Żeby jednak kupić wóz poza kolejką, trzeba było napisać podanie do Rady Narodowej. Ta w uzasadnionych przypadkach ów talon wydawała. Na przykład ktoś był partyjnym bonzą, inny miał znajomości (pamiętacie scenkę z „Misia” Barei, kiedy towarzysz Winnicki potrzebował na gwałt mieszkania, więc wręczył prezesowi spółdzielni talon na samochód lub nawet dwa, bo i dla syna.)

Inną formą zdobycia upragnionego wozu było zakup go przez PKO. Najpierw musiałeś założyć książeczkę oszczędnościową, zgromadzić potrzebny wkład (kosztowało to w sumie 4 lata pracy) i poczekać na wyniki losowania. Na tysiąc książeczek losowano zaledwie jeden samochód. Były też samochody za dewizy, kupowane poprzez Pewex, bez stania w kolejkach. Jeden z naszych handlujących bursztynem sąsiadów, który kupował go na czarnym rynku w Trójmieście od zbieraczy, zamieniał złotówki u cinkciarzy na Końskim Rynku na bony albo dolary. W ten sposób wszedł w posiadanie upragnionego samochodu. Do tych, którzy byli uprzywilejowani i mogli kupić samochód na talon, należeli też artyści. Rzeźbiarz Bolesław Marschall otrzymał talon na samochód dzięki wstawiennictwu kombatantów po tym, jak postawił na zamówienie w miejscu niemieckiego pomnika plebiscytowego w Jakubowie Pomnik Bojowników o Wyzwolenie Narodowe i Społeczne Warmii i Mazur. Talon wręczono mu po uroczystości odsłonięcia na bankiecie w Domu Środowisk Twórczych. Koledzy z branży zielenieli z zazdrości.

Na początku lat 60. XX wieku w Polsce można było kupić trabanty, syreny 104, zastawy, warszawy, wartburgi, moskwicze. Wcześniej, zaraz po wojnie dla niektórych posiadaczy samochodów wóz był dodatkowym źródłem zarobku. Podwozili, na przykład mieszkańców „na łebka”. Był taki właściciel czajki, bodaj ośmioosobowej, który codziennie krążył na trasie Olsztyn — Dobre Miasto. Proceder przerwał wysoki mandat. Taksówek było niewiele. Jak utrzymuje Irek Kępski, z numerem 1 kursowała po Olsztynie warszawa.

Nie wystarczyło mieć samochód, trzeba było jeszcze postarać się o paliwo. Sprzedawano je najpierw dwa, trzy razy w tygodniu, ewentualnie w dni parzyste albo nieparzyste. W ostateczności kupowano je na czarnym rynku, np. od kierowców ważnych instytucji lub na Zatorzu od złodziei. Miałem kolegę, który wyspecjalizował się w tym procederze.

Samochodem nie jeździło się jak dzisiaj głównie do pracy czy na zakupy, ale całą rodziną na grilla lub na majówki. Młodzi na randki poza miasto. Bo interes był za drogi.

Tych, którzy łamali przepisy drogowe, ścigał na Zatorzu milicjant drogówki, zwany ze względu na grube szkła okularów „Kobrą”. Był to niesłychany służbista, wystawał w sąsiedztwie mostu. Jak wieść głosi, wlepił kiedyś mandat własnemu teściowi.

Do samochodu wypadało mieć garaż. Wyrastały w Olsztynie jak grzyby po deszczu. Dla niektórych właścicieli stanowiły miejsce, gdzie człowiek mógł się schronić np. po kłótni z żoną. Olsztyński fotoreporter Stanisław Moroz zaprosił mnie kiedyś do swojego garażu. Czego tam nie było! Na ścianie suszące się kiełbaski, serek owczy, w zakamarku nalewki albo piwo. Inny mój kolega Zbyszek Nowakowski od kilku lat tapetuje swój garaż kapslami od butelek. Jest ich tam z 15 tysięcy. Czas zgłosić mozaiki do Księgi Guinnessa.

W roku 1973 na podstawie licencji z włoską firmą Fiat z taśmy produkcyjnej zszedł fiat 126p, popularny maluch. I Polska przesiadła się do malucha. Cena tego wozu była niebotyczna. Nowy kosztował 69 tysięcy złotych, 20 średnich pensji. W głosowaniu na najbardziej kultowy samochód PRL, wygrał właśnie maluch. Miał go i mój wspomniany kolega, który od tego czasu zmienił już kilkanaście samochodów.

Byłem niedawno na moim starym podwórku na Zatorzu. Tam, gdzie istniała wolna przestrzeń, nasz azyl, stoją samochody. A ja poruszam się po Olsztynie tramwajem albo autobusem, spełniając życzenie pana prezydenta, żeby jak najczęściej korzystać z komunikacji miejskiej.

Władysław Katarzyński



Czytaj e-wydanie
Gazeta Olsztyńska zawsze pod ręką w Twoim smartfonie, tablecie i komputerze. Roczna prenumerata e-wydania tylko 199 zł.

Kliknij w załączony PDF lub wejdź na stronę >>>kupgazete.pl



Komentarze (18) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. cde #2831899 | 88.156.*.* 8 gru 2019 18:44

    Taksówką Nr 1 jeździł pan Wojciech Barcz. Był artykuł redaktor Zofii Dudzińskiej w Głosie Olsztyńskim "Taksówka Nr 1 ". Co do niebotycznej ceny Malucha. Dziś nowe auto też kosztuje 20 średnich poborów. Na Zachodzie też zaczynali od niższej klasy aut i też na nie czekali.

    Ocena komentarza: warty uwagi (13) odpowiedz na ten komentarz pokaż odpowiedzi (2)

    1. oj władek #2831925 | 185.138.*.* 8 gru 2019 20:05

      Ależ się napociłeś,zmyślając połowe,może i więcej-Akcja z tow.Winnickim -mieszkanie za samochód-TO NIE W MISIU!!!!! TYLKO w Alternatywy 4. Kłamstwo ma krótkie nogi,a i znajomość Polskich komedii też by się przydała "bajkopisarzu" Ludzie NIE pelikany,inie połkną takiego kitu-jaki ty tu wstawiasz

      Ocena komentarza: warty uwagi (17) odpowiedz na ten komentarz

    2. twój podpis #2831937 | 81.190.*.* 8 gru 2019 20:51

      Samochód ogranicza wolność? Panie Władysławie, jest dokładnie na odwrót. Jadę gdzie chcę i kiedy chcę, mogę dojechać w miejsca, gdzie żadna komunikacja publiczna nie dociera. Nie jestem ograniczony sztywnymi ramami czasowymi rozkładów jazdy, ani narażony na kaprysy prywatnych przewoźników, którzy często jeżdżą jak chcą. I nie mówię tu o codziennym poruszaniu się po Olsztynie, ale też o rekreacji. Choćby jednodniowy wypad z Olsztyna pod Węgorzewo czy Gołdap, albo dalej, gdzieś na Podlasie. Bez samochodu nierealne. A że samochody mają kaprysy? No, czasem mają, jak każda maszyna. Ale nowoczesne auta, to nie te z czasów PRL. Odpowiednio serwisowane i zadbane potrafią długo służyć bez awarii.

      Ocena komentarza: warty uwagi (26) odpowiedz na ten komentarz pokaż odpowiedzi (1)

      1. hgghh #2831992 | 155.136.*.* 9 gru 2019 07:38

        Chlopie, nie w "Misiu: a w "Alternatywy 4". Slabo sie przygotowales...............

        Ocena komentarza: warty uwagi (10) odpowiedz na ten komentarz

      2. Wiesiek #2832137 | 88.156.*.* 9 gru 2019 13:10

        Władysław, daj jakiś odpór tej nieśmiałej i "delikatnej" krytyce Twoich recenzentów

        Ocena komentarza: poniżej poziomu (-3) odpowiedz na ten komentarz

      Pokaż wszystkie komentarze (18)