Język wyprzedza naszą mentalność

2019-12-01 19:58:21(ost. akt: 2019-11-29 15:02:03)

Autor zdjęcia: Pixabay

Dlaczego kobiety wolą być prezesami niż prezeskami? Dlaczego mężczyźni boją się posłanek i socjolożek? I dlaczego są tacy, którzy bronią tych form jak niepodległości? Feminatywy, czyli rzeczowniki nazywające kobiece zawody i funkcje, to ostatnio sprawa wagi niemal państwowej.
Ostatnio temat feminatywów powrócił przy okazji przygotowań do otwarcia nowej kadencji prac Sejmu. Posłanki-elektki Lewicy wystosowały pismo, w którym poprosiły o uwzględnienie ich płci w sejmowych dokumentach. Zwróciły uwagę także na to, żeby poprzedzać ich nazwiska słowem „posłanka” a nie „poseł” np. na tabliczkach umieszczonych przy ich miejscach na sali parlamentarnej. I chociaż pismo swoje odleżało, to jest szansa, by życzenie parlamentarzystek się spełniło, bo, jak poinformowała niedawno Monika Falej, wniosek ten będzie rozpatrywany na najbliższym Prezydium Sejmu.

Robert Biedroń, który poparł postulat posłanek, chcących, żeby używać wobec nich żeńskiej formy gramatycznej, przypomniał, że „każda zmiana zaczyna się od języka”. To oczywiście rozważania z cyklu, co było pierwsze: jajko czy kura, bo nie wiemy, czy język odzwierciedla rzeczywistość, czy ją kreuje. Najprawdopodobniej robi jedno i drugie. Z całą pewnością jednak to, jak mówimy, jest blisko związane z tym, jak myślimy. I jeśli nie chcemy o sobie myśleć jak o nauczycielkach, dziennikarkach, lekarkach czy socjolożkach, to być może dlatego, że wmówiono nam, że jako kobiety wykonujące te zawody mamy do zaoferowania mniej niż mężczyźni.

Tych, którym wydaje się, że żeńskie nazwy zawodów to wymysł współczesnych feministek, należałoby tymczasem odesłać do słowników z XIX i początku XX wieku. Zarówno w tzw. „Słowniku warszawskim”, jak i tzw. „Słowniku wileńskim” nie brakuje feminatywów. Więcej nawet: także w najstarszym jednojęzycznym słowniku polszczyzny, czyli słowniku Lindego, znajdziemy wiele nazw żeńskich.

Kiedy więc się te nazwy ze słowników „wyprowadziły” i co było tego powodem? Wiele wskazuje na to, że wygaszenie żeńskich nazw, to kolejny dowód na to, że dobrymi chęciami jest piekło wybrukowane... Poszło bowiem o źle rozumiane „równouprawnienie”.

— Okres PRL to czas unifikacji i paradoksów w każdej sferze życia. Ujednoliceniu ulegały też nazwy zawodów, nazwy żeńskie zaczęto zastępować nazwami męskimi. Kierowniczki i dyrektorki zaczęto zastępować paniami kierownikami i dyrektorami — tłumaczy dr Iza Matusiak-Kempa z Instytutu Polonistyki i Logopedii UWM. I dodaje: — Przed wojną nazwy żeńskie były stosowane powszechnie w tych sferach życia, w których kobiety pełniły funkcje. Nie było kobiet premierów, marszałków, więc też nie było potrzeb nominacyjnych. Samo życie regulowało, jakie nazwy były potrzebne, a jakie nie... Co ciekawe, gdy kobiety zaczęły pracować na traktorach, to nie mówiono, że są traktorzystami, tylko traktorzystkami.

I chyba można widzieć w tym spostrzeżeniu językoznawczyni przejaw trendu, który utrzymuje się do dzisiaj. O wiele łatwiej przyzwyczailiśmy się bowiem do żeńskich form zawodów, które nie są kojarzone z dużym prestiżem. Bez trudu mówimy o sprzątaczkach i kucharkach, ale w gardle grzęźnie nam już prezeska czy chirurżka. I nie chodzi tylko o trudności w wymowie. Trudno też na poważnie brać tłumaczenie, że nie może być „pilotki”, bo to określenie czapki, bo takich dwuznaczności mamy więcej, a przecież ratuje nas... kontekst.

— To, że dzisiaj czujemy się bezpieczniej, gdy panią nazywamy panią dyrektor, minister/kierownik/doktor/ profesor/magister/licenjat ma, moim zdaniem, podłoże wyłącznie mentalne. Ciągle tkwimy w kulturze patriarchalnej, a i zmiany w naszej świadomości po spuściźnie PRL jeszcze nie zaszły dość daleko, by nie czuć, że doktorka, profesorka nie są deprecjonujące. Coraz częściej słyszy się o nazwach takich jak psycholożka, laryngolożka, logopedka na wzór słowa nauczycielka i dla takich nazw jest miejsce w języku. Słyszy się też o naukowczyniach i językoznawczyniach, literaturoznawczyniach, ale one utworzone są za pomocą sufiksu, w którym nie ma głoski k, wnoszącej zabarwienie zdrabniające, więc i niejako umniejszające — tłumaczy dr Matusiak-Kempa. — Zgadzam się też z tymi opiniami, według których kobiety zajmujące wyższe i uznawane za prestiżowe stanowiska same wolą być nazywane formami męskoosobowymi. Dopóki same kobiety nie uwierzą, że formy licencjatka, ministerka, premierka nie deprecjonują — będą opory przed ich używaniem. W języku czeskim takie struktury są normą i nikt się nie zastanawia, czy nie obrazi kobiety, tak ją nazywając.

Póki co, korzystanie z żeńskich odpowiedników nazw zawodów, jest odbierane niemal jako manifestacja światopoglądu. Kiedy mówimy o sobie „psycholożka”, zdradzamy więcej niż tylko to, czym się zajmujemy. — Kiedy słyszymy, że kobieta mówi, że jest prezeską, to podejrzewamy, że jest feministką. Może w ten sposób manifestować, że te funkcje, które niegdyś nie były kojarzone z paniami, są dziś przez nie pełnione w sposób pełnoprawny — mówiła w rozmowie z Gazetą dr Jolanta Piwowar z Instytutu Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej UWM.

Wśród przeciwników feminatywów nie brakuje osób, którzy uważają, że bronią w ten sposób poprawności języka. I chętnie widzieliby w roli swoich orędowników językoznawców. Oni jednak w żeńskich końcówkach nie dość, że problemu nie widzą, to na dodatek... wręcz zachęcają do tego, by korzystać z niezwykłej wręcz „produktywności” i elastyczności polszczyzny.

— Język jest naszą własnością, ma nam służyć, a uzus jest jednym z ważniejszych kryteriów oceny poprawności językowej — przypomina tymczasem dr Iza Matusiak-Kempa. — Ze strony normatywistów jest nie tylko przyzwolenie, ale nawet zachęta do stosowania form żeńskich. Nikt nam nie zabrania używania form, które mają już tradycję w naszym języku. Sami się wzbraniamy. Daleka jestem od tego, żeby coś komuś narzucać. Język tylko czeka, by reagować, ma gotowy repertuar środków wyrazu, by oddać stan naszej świadomości. Tym razem on jest szybszy niż nasza mentalność zbiorowa.

Daria Bruszewska-Przytuła




Komentarze (14) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. Walery #2829487 | 46.212.*.* 4 gru 2019 09:05

    Ależ się pani musiała spocić przy płodzeniu nieniejszego arta. Żal mi pani.

    odpowiedz na ten komentarz

  2. Mario #2829220 | 176.221.*.* 3 gru 2019 17:58

    Mam nadzieję że również walczą o zwiększenie dopuszczalnego ciężaru, który mogą podnosić w pracy :)

    Ocena komentarza: warty uwagi (1) odpowiedz na ten komentarz

  3. Feministki nienawidzą mężczyzn #2829135 | 176.221.*.* 3 gru 2019 15:47

    bez których żyć nie mogą ...

    Ocena komentarza: warty uwagi (3) odpowiedz na ten komentarz

  4. Robert z Kętrzyna #2829036 | 89.228.*.* 3 gru 2019 12:19

    Feminatywy wymyślone przez feministki, są wręcz groteskowe, a nawet obraźliwe w stosunku do kobiet.Forma grzecznościowa"Pani" przed rzeczownikiem rodzaju męskiego, jest wyrazem głębokiego szacunku wobec kobiet, a mówienie "doktorka", magisterka", "socjolożka" czy tym podobne, kojarzy się raczej z pogardliwą formą językową.

    Ocena komentarza: warty uwagi (1) odpowiedz na ten komentarz

  5. roz purek #2829030 | 89.228.*.* 3 gru 2019 12:08

    A to ci herstoria.

    Ocena komentarza: warty uwagi (1) odpowiedz na ten komentarz

Pokaż wszystkie komentarze (14)