Z korporacji do internetu [ROZMOWA]

2019-09-01 14:01:26(ost. akt: 2019-08-30 15:07:18)

Autor zdjęcia: pixabay.com

Marta Milewska jest blogerką. Postanowiła rzucić pracę w korporacji i zająć się pisaniem bloga. Efekty okazały się warte ryzyka i przerosły jej oczekiwania. Warto walczyć o swoje marzenia.
— Minął rok jak postanowiłaś zmienić życie. Czy była to trudna decyzja?
— Moja historia jest dosyć nietypowa, lubiłam swoją poprzednią pracę. Ludzie podejmują takie decyzję, gdy brakuje im perspektyw lub towarzyszą temu małe pieniądze czy też beznadziejny szef. U mnie było to o tyle trudne, że ja pracowałam w naprawdę świetnej firmie, która daje duże możliwości rozwoju w naszym mieście. Jednak w pewnym momencie poczułam, że zrobiłam już wszystko. Mój szef to dostrzegał i wprowadzał różne zmiany bym nie czuła wypalenia i gdzieś w tym wszystkim staraliśmy się do siebie dopasować. Ale nadszedł czas podsumowań i zaczęłam się zastanawiać nad tym: Co ja chcę w życiu robić, co sobą reprezentować. Czy to, co potrafię i to, co umiem, mogę wykorzystać w rozwijaniu własnej marki, na którą już wtedy miałam pomysł. Postanowiłam zrobić sobie listę za i przeciw.

— Na rynku mamy wielu blogerów. Konkurencja jest spora. Nie bałaś się porażki?
— Podeszłam do tego typowo biznesowo. W poprzedniej firmie zajmowałam się sprzedażą usług. Uznałam, że moje kompetencje są na tyle duże, że sama jestem w stanie stworzyć produkt czy też usługę, którą będę sprzedawać. Użyłam do tego całej swojej dotychczasowej wiedzy marketingowej, wiedzy związanej z pracą z ludźmi i z całym moim doświadczeniem zawodowym. Postanowiłam wejść na rynek z czymś, co będzie odpowiadać na potrzeby innych ludzi. Miałam oczywiście spore obawy dotyczące pisania. W sieci jest wiele hejtu. Zastanawiałam się, czy będę w stanie się przed nim obronić, czy poradzę sobie z krytyką. Ale zaryzykowałam i okazało się, że to do kogoś trafia i spotyka się z pozytywnym odbiorem. To jest też kwestia dużej autonomiczności. Jeżeli już o czymś piszę, to w to wierzę. Więc jeżeli nie mam się czego bać i merytorycznie się obronię przed czyjąś opinią, to to jest coś, co przyciąga ludzi - autentyczna wiedza.

— Jak wpadłaś na pomysł własnego produktu? Czy jest to zgodne z twoją filozofią życiową czy szukałaś czegoś, co wpasuje się w potrzeby innych ludzi?
— Zaczęło się to od bardziej twórczego momentu w moim życiu, kiedy zaczęłam więcej pisać. Były to różne felietony, ale głównie do szuflady. Cały mój blog i nazwa „Pani Jesień” jest też związana z tym momentem zbioru plonów z całego roku oraz podsumowań. Początkowo pisałam artykuły o planowaniu swojego czasu. W pewnej chwili to wszystko poukładało mi się w głowie na tyle, że przerodziło się w pomysł pisania bloga. Rok temu byłam gdzieś na rozstaju, więc podjęłam to ryzyko. Obecnie mam 70 wpisów, więc była to bardzo płodna twórczość.

— Piszesz o filozofi „Zero waste”. Powiedz mi na czym to polega?
— Chodzi przede wszystkim o świadomość konsumencką. O ekologiczne podejście do wyborów zakupowych. O to byśmy podejmowali odpowiedzialne decyzje przy wyborze reklamówki, słomki i to jaki może mieć wpływ na naszą planetę. Daleka jestem tutaj od ekstremizmu ekologicznego, natomiast stawiam na świadomość jednostki. Bo przecież wszystkie zmiany zaczynają się w pojedynczym człowieku.

— Ile czasu poświęcasz na bloga? Zajmuje to więcej czasu niż praca na etacie?
— Trudno to obliczyć. Czasami mam takie dni, że nie odklejam się od seriali, a czasami takie - łącznie z weekendami, że jestem zapraszana na różne konferencje, warsztaty. Jest to też inwestycja w mój rozwój osobisty, ale też w moją markę. Mam określone plany i staram się go realizować krok po kroku, by osiągnąć zamierzone efekty. Nawet jak zamykam komputer to cały czas w głowie analizuję, czy kroki które podjęłam były słuszne, czy nie należałoby coś zmodyfikować i ulepszyć. Czasami myślę, że jestem w pracy 24/7. Zawsze mi się wydaje, że mogłabym zrobić coś więcej albo lepiej. Gdy odpoczywam, często dopadają mnie wyrzuty sumienia, że przecież w tym czasie mogłabym napisać kolejny artykuł albo wykonać jakieś zdjęcia do kolejnego posta. To oczywiście przynosi efekty. Jak już mówiłam wcześniej, rok był bardzo płodny i plan zrealizowałam z nawiązką, co daje mi perspektywy na duży rozwój.

— Czy wdrożyłaś zatem jakieś sprawdzone metody?
— Przeczytałam masę e-booków. Przewertowałam cały internet w poszukiwaniu najlepszych rozwiązań i wdrażałam je krok po kroku, obserwując jak reagują na to moi odbiorcy. Uczę się cały czas. Swojego bloga postawiłam sama od początku, po kolei, jak prawdziwy informatyk, momentami tracąc cierpliwość i wyrzucając komputer. Cały czas go ulepszam, jest kilka rzeczy, które chciałabym wdrożyć w najbliższym czasie. Natomiast jestem już w takim miejscu, że pewne rzeczy powierzę profesjonalistom, a sama zajmę się tym, w czym czuję się najlepiej. Każdy w pewnym momencie musi oddelegować część zadań.

— Inwestowanie w bloga to też inwestowanie w siebie, udział w różnych szkoleniach, kursach. Czy czujesz się na tyle mocna w tym temacie, aby dzielić się swoją wiedzą z innymi?
— Nie jestem alfą i omegą, by móc w tym temacie powiedzieć coś więcej niż eksperci. Pochodzę z rodziny nauczycielskiej. Ta potrzeba dzielenia się wiedzą jest we mnie zakorzeniona i chętnie każdemu pomogę na miarę moich możliwości. To o czym piszę jest odbierane jako coś wartościowego i przydatnego, więc jest to dla mnie wystarczające.

Karolina Rogóz-Namiotko

Fot. Archiwum prywatne/ Lidia Dzwolak