Mały, ale wariat na wakacjach, czyli marzenie Kowalskiego

2019-08-25 09:01:00(ost. akt: 2019-08-25 21:40:32)
Od lewej: Wiesława Wybierek, Stanisław Janiszek, Marzena Wybierek-Ziółkowska, Arkadiusz Ziółkowski z dziećmi

Od lewej: Wiesława Wybierek, Stanisław Janiszek, Marzena Wybierek-Ziółkowska, Arkadiusz Ziółkowski z dziećmi

Autor zdjęcia: Zbigniew Woźniak

Podróżować jest bosko — zwłaszcza maluchem. I choć kiedyś fiata 126p nazywaliśmy „kaszlakiem”, "toczydełkiem" i „fiacikiem”, to tak naprawdę zmienił w naszym życiu bardzo wiele. Dziś jest legendą. I legendarne są też wspomnienia z nim związane.
Kiedyś naprawdę życie biegło wolniej. Samochody tak nie pędziły. Pracowaliśmy po osiem godzin i marzyliśmy o zwiedzaniu świata, który znaliśmy z pocztówek. A już na pewno chcieliśmy jeździć po Polsce — najczęściej maluchem. W latach osiemdziesiątych fiat 126p był przecież marzeniem każdej rodziny.

Był to najdłużej produkowany samochód w Polsce. W PRL-u kosztował krocie. Nowy można było mieć za 69 tys. zł, ale to było dużo. Wtedy średnia wypłata wynosiła bowiem ok. 3,5 tys. zł.

Maluch kosztował więc mniej więcej tyle, co równowartość 20 średnich pensji. Natomiast jazda nim była pełna wrażeń. I dziś te wspomnienia są bezcenne.

— A jak ktoś miał malucha na talon, to w ogóle czuł się królem świata! Każdy chciał mieć malucha, a dzięki talonowi można było kupić samochód bez kolejki i to po urzędowej cenie. Pamiętam, że taki talon dostałam od wujka. Mieliśmy więc swój wymarzony samochód — wspomina Wiesława Wybierek, która wypoczywa w Olsztynie.

— Kawał Polski nim przejechaliśmy. Najpierw mieliśmy czerwonego, a potem był żółty. Jeździliśmy nim na Mazury i w góry. I zawsze w cztery osoby. Na górze mieliśmy bagażnik, więc nie miałam problemów, żeby wszystko pomieścić. Bagaże specjalnie mocowaliśmy, aby nie pospadały i jechaliśmy przed siebie.

— Ja do tej pory jestem pod wrażeniem, że w maluchu wszystko mieściło się bez problemu. To był chyba samochód z Ikei, a już na pewno Szwedzi mogliby uczyć się takiej aranżacji przestrzeni, jaką mieliśmy w PRL-u w tym samochodzie — dodaje Marzena Wybierek-Ziółkowska, córka pani Wiesławy.

— Pamiętam, że rodzice jeździli z przodu, a ja z bratem z tyłu. Mieliśmy tyle luzu, że mogliśmy spać wygodnie. W sumie nie wiem, jak my to robiliśmy, ale było nam wygodnie. Teraz samochody są o wiele większe, ale takiej wygody już się w nich nie zazna. Klimatyzacja kiedyś też była — wystarczyło odkręcić szybkę. A jak coś się zepsuło, wystarczyło mieć przy sobie pończochy. Dziś bez serwisanta się nie obędzie.

A kiedyś każdy był mechanikiem. Nawet jeśli za bardzo nie znał się na samochodach, dawał sobie radę. Tak, to były czasy...

— Zanim jeszcze jeździłem maluchem, miałem zieloną skodę 1000mb. To był duży i wygodny samochód. Później zamieniłem ją właśnie na malucha, którego zresztą mi ukradli. Miałem go tylko trzy lata. Ale to był bardzo dobry samochód. Nie psuł się wcale, więc to był chyba jakiś wyjątkowy egzemplarz — podkreśla Stanisław Janiszek, partner pani Wiesławy.

— Wyciągałem nim dziewięćdziesiąt na godzinę, czasami setkę. Jechał więc jak szalony. Nie bez powodu mówiło się na niego: mały, ale wariat. A teraz, gdy mam dobrą drogę, jadę sto sześćdziesiąt i nawet tego nie czuć. Ale kiedyś drogi były inne. Wąskie, czasami dziurawe, nierówne. Ale jedno mi zostało z tamtych czasów. Do dzisiaj używam papierowej mapy. Tylko taka jest niezawodna! Jestem wzrokowcem. W domu mam książki, encyklopedie… Nie używam w ogóle internetu. Również w samochodzie rezygnuję z technologii. Przecież taki GPS nieraz wywiózł kogoś pole. Taka technologia zwalnia trochę z myślenia. Ja cały czas praktykuję starą szkołę jazdy. Dziś zresztą dużo się zmieniło. Nie widzę chociażby turystów na rowerach. A kiedyś sam tak podróżowałem. Jak byłem młody, z dwoma kolegami objechałem rowerem całą Polskę. Można powiedzieć, że zrobiliśmy kółko po Polsce. Przejechaliśmy wtedy około tysiąca kilometrów. Nigdzie się wtedy nie spieszyliśmy. Mieliśmy po prostu czas. Dziś brakuje go nam nawet na wakacjach.

— Chciałbym wrócić do tamtych czasów. Kiedyś nie mieliśmy telefonów w kieszeni, ale był za to większy kontakt z ludźmi — podkreśla Arkadiusz Ziółkowski, mąż pani Marzeny.

— Umawialiśmy się o danej porze przy kamieniu czy trzepaku i była zabawa. Dziś szukamy atrakcji, które kiedyś były na wyciągnięcie ręki. Maluchem kiedyś jeździł każdy. Dziś to wspomnienia. Ale jakie!

— Dlatego wcale się nie dziwię, że nawet Tom Hanks zakochał się w maluchu — zauważa pani Wiesława. —  Ten samochód to takie nasze muzeum emocji.

To prawda, aktor Tom Hanks natrafił kiedyś na zlot fiacików. Był akurat w Budapeszcie, zrobił zdjęcia i zamieścił je na Twitterze. te z kolei zobaczyła Monika Jaskólska, która mieszka w rodzinnym mieście malucha, w Bielsko-Białej.

Wpadła na pomysł, żeby podarować aktorowi samochód. Najlepiej, żeby był biały — jak na Bielsko-Białą przystało. Zorganizowała zbiórkę w internecie. Za zebrane pieniądze miała kupić samochód, wyremontować i zawieźć do USA. Tam planowała wręczyć go Hanksowi. Najpierw jednak wysłała aktorowi maila. Ten zaś przyznał, że na Twitterze nieco żartował z samochodu, ale dodał, że bardzo mu się on podoba. A gdy już zobaczył go na żywo, oszalał z zachwytu.

— To piękny samochód — mówił Tom Hanks, gdy odbierał kluczyki.

— Nie wiem, ile mil wytrzyma na kalifornijskich drogach, ale pocieszono mnie, że będą mógł go naprawić śrubokrętem i damskim paskiem od spodni. Jestem zachwycony, zszokowany i zaskoczony!

Aktor kilka razy dodał gazu, tak że silnik fiacika wydał charakterystyczny, doskonale znany wszystkim jego użytkownikom dźwięk. Później żartobliwie zakaszlał — jakby krztusił się od wydobywających się spalin.

Cała Polska śledziła wtedy ten zachwyt. I wspominała swoje emocje sprzed lat. I te wszystkie kilometry nim przebyte.

— Ale bywało, że jeździliśmy też pociągiem. Na korytarzu były miejsca siedzące i leżące — podkreśla Wiesława Wybierek.

— W tej chwili mamy zupełnie inną kulturę jazdy. Klimatyzacja, wyznaczone miejsca, kawa, herbata…

Kiedyś nawet do głowy nam nie przychodziło, że przyjdą takie czasy. Kawę zabierało się w termosie. Chociaż wspominam tamte chwile z sentymentem, nie chciałabym, że wróciły. Dobrze by było, żeby wróciło jedno — kiedyś czas wolniej płynął. Dzisiaj wszyscy są zabiegani.

— Podróżowałam pociągami, które były pełne. Zawsze pełne. Wchodziło się przez okna, bo nie było innego sposobu. Taki był ścisk — mówi Teresa Sawinicz, która mieszka w Olsztynie, a pochodzi z Istebnej.

— Gdy mój syn miał pół roczku, jechał po raz pierwszy pociągiem. Siedzieliśmy wtedy w korytarzu na walizce. Dzisiaj, gdyby ktoś mnie zobaczył, że z takim maleństwem jadę w taki sposób, złapałby się za głowę. A kiedyś to było normalne. Samochodem natomiast nie jeździłam, bo nie mam prawa jazdy. Ale za to brat przyjechał do Olsztyna z moją mamą. Jechali tu na komunię. Mówili, że strasznie im się jechało. A moja mama była w zszokowana, bo wyjechała pierwszy raz poza swoje rejony. Najdalej była w Cieszynie. A wtedy przejechała 646 kilometrów za jednym zamachem. Cały dzień jechała maluchem i oglądała świat przez okno.

Nie każdy jednak wspomina malucha z sentymentem. Chociażby muzyk Wojciech Karolak: — Tylko raz w życiu prowadziłem malucha i myślę, że to mi w zupełności wystarczyło. Czułem się jak samobójca, który wsiada do katapulty — wspomina.

— Przerażający dyskomfort jazdy nie był aż tak uciążliwy, jak świadomość, że kraksa w tym samochodzie oznacza śmierć. Samochód powinien mieć rozmiar samochodu, a nie mydelniczki.

Maluchy zachowały swój kształt do końca produkcji, ale to nie znaczy, że nie przeprowadzano w nich pewnych zmian kosmetycznych. Dwukrotnie, w połowie lat 80. i dziesięć lat później, zlikwidowano wszystkie ostre krawędzie, nadając autom kształt bardziej opływowy. Nie wynikało to jednak z kwestii estetycznych, lecz zaostrzenia przepisów drogowych w całej Europie.

Poza tym maluch starał się nadążać za duchem czasu. Nieustannie wprowadzano nowe rozwiązania techniczne, powodujące spore zmniejszenie zużycia benzyny i — choć to było najtrudniejsze przy tych rozmiarach — zwiększenie komfortu jazdy. Tylko czy to się udało?

W ciągu całego okresu produkcji w Polsce, czyli w latach 1973-2000, powstały 3 318 674 egzemplarze malucha.

To dużo i mało. Jak na trzydziestomilionowy kraj było to wielokrotnie za mało, aby zapewnić obywatelom możliwość swobodnego przemieszczania się. Wystarczająco jednak wiele, żeby zmienić ich myślenie o podróżowaniu.

To turystyka miała wówczas odwrócić uwagę od polityki. Nie przypadkiem zapewne niemal równolegle z powstaniem pierwszych maluchów Polacy otrzymali wolne soboty, a także, po raz pierwszy, znaczne ułatwienia w uzyskiwaniu paszportów i podróżowaniu za granicę.

Ada Romanowska



Komentarze (2) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. docho #2781725 | 83.9.*.* 25 sie 2019 19:22

    Rdza jadła malucha jak kornik drukarz puszczę białowieską.

    odpowiedz na ten komentarz

  2. docho #2781774 | 83.9.*.* 25 sie 2019 22:54

    Rodzice nie mieli malucha, jeździli skodą 1000mb. W porównaniu z fiacikiem była to limuzyna! Wielka, obła i przyjemnie warcząca. Chociaż pewnego razu na skrzyżowaniu obluzował się silnik. Siedziałam wtedy na tylnej kanapie i początkowo myślałam, że koło się oberwało. BO SIĘ KOŁO OBERWAŁO /Kto miał Skodę i mu się nie oberwało koło tzn że nie miał Skody. Jak sie koło urwało to silnik leżał na asfalcie.

    odpowiedz na ten komentarz pokaż odpowiedzi (1)