Popkultura Bez Gorsetu: Księżniczki odzyskują głos

2019-08-17 20:00:00(ost. akt: 2019-08-16 16:26:54)
Księżniczki w bajkach zawsze były i będą

Księżniczki w bajkach zawsze były i będą

Autor zdjęcia: Mat. prasowe/ Disney

Królewna Śnieżka, Śpiąca Królewna, Kopciuszek. Co łączy te księżniczki Disneya? Oprócz tego, oczywiście, że ich animowane wersje nie mają paznokci (tak, tak – sprawdźcie!)? Wszystkie polegają na mężczyznach. Na szczęście świat się zmienia i księżniczki też.
„Pełnometrażowa” Śnieżka to leciwa już pani. Na ekranach pojawiła się w 1937 roku. Niewiele później świat poznał też Kopciuszka (1950) i Śpiącą Królewnę (1959). Opowieści o nich nie są oryginalnymi historiami Disneya – każda z nich ma swoje źródło w klasycznych (i właściwie nieco przerażających) baśniach. Jednak to zespół Walta Disneya, charyzmatycznego wizjonera, nadał im wygląd, który na wiele lat zdefiniował nasze postrzeganie tego, kim jest (i jaka jest) „księżniczka z bajki”. Czyli?

Księżniczki w wersji retro


Gdyby formułować listę zarzutów wobec niefeministycznych wzorców zachowań, jakich uczą klasyczne księżniczki Disneya, zacząć byłoby trzeba chyba od pasywności. Tradycyjna księżniczka nie ma w sobie ambicji, by wziąć odpowiedzialność za siebie we własne ręce. Każda z nich czeka na to, by pojawił się ten „cały na biało”. A kiedy już się pojawia, gotowe są porzucić wszystko to, co dotąd było dla nich ważne.

W świecie księżniczek ważne są dobro i piękno. Główne bohaterki są urodziwe i sprawiają wrażenie eterycznych. Jeśli już coś jedzą, to raczej dorodne jabłuszko (w którym delikatnie zatapiają ząbki) niż konkretnego kotleta. I pewnie dlatego nie mają problemu z zachowaniem idealnej figury. Księżniczki mają też szczere, kochające serca. Ich dobroć idzie, niestety, w parze z naiwnością, za którą czasem bywają karane, ale odbiorca wie doskonale, że powinien im wyłącznie współczuć. Złościć się na taką bohaterkę po prostu nie wypada.

Można łudzić się, że mężczyzna, który zakochuje się w bohaterce od pierwszego wrażenia, kieruje się wiarą w starożytny ideał kalos kagathos, czyli zakłada, że skoro kobieta jest piękna, to musi być i dobra. Odrzucając na chwilę tę ewentualność, możemy mieć wątpliwości, czy naprawdę interesuje go cokolwiek poza urodą kobiety. Kiedy „żyli długo i szczęśliwie” kończy każdą z historii, nie pozostaje nam nic innego, jak pozostać głuchymi na podszepty rozsądku, który przypomina, że pewnie nikt nie chciałby, żeby jego córka poślubiła kogoś po kilku wspólnych tańcach czy jednym (choćby i magicznym) pocałunku. Może warto się poznać i polubić? Sprawdzić, czy mamy ze sobą coś wspólnego? Znów ten przeklęty racjonalizm.

O ile mężczyźni w bajkach są po to, by wzbudzać przyspieszone bicie serce i wyzwalać, o tyle relacje księżniczek z innymi kobietami są raczej toksyczne. Za większość nieszczęść naszych bohaterek odpowiadają inne panie. I, co w tym chyba najgorsze, powodowane są one zazdrością albo chęcią rywalizacji. Śnieżka cierpi, bo jest piękniejsza od macochy, Kopciuszek, ofiara przemocy domowej, konkuruje (nie z własnej woli) z przybranymi siostrami, Śpiąca Królewna pada ofiarą zawistnej złej wróżki. Z odsieczą w kłopotach czasem przybywają inne kobiety (matka chrzestna, dobre wróżki itd.), ale interwencja mężczyzny jest niezbędna, by księżniczka odnalazła spokój ducha i szczęście.

Czego nas to uczy?


Kilka lat temu Sarah Coyne z Uniwersytet Brighama Younga przeprowadziła badania na grupie prawie 200 dzieci z przedszkoli i pierwszych klas szkół podstawowych. Chciała sprawdzić, jaki wpływ na najmłodszych mają księżniczki Disneya. Okazało się, że pozytywny... w przypadku chłopców, którzy w ten sposób zyskują przeciwwagę dla historii przygotowanych z myślą o nich, które są często przesiąknięte agresją.

Gorzej sytuacja wygląda w przypadku dziewczynek. Z ustaleń badaczki wynika, że kilkulatki, które miały okazję na dobre zaznajomić się z „kulturą księżniczek”, zmieniły sposób poruszania się czy gestykulacji. W konsekwencji zaczęły realizować stereotypowy wzorzec kobiecości, który zaobserwowały w animacjach. Małe fanki księżniczek, choć oglądały na ekranach postaci, które gloryfikują m.in. wrażliwość, nie stawały się np. bardziej empatyczne od swoich koleżanek, które nie uległy czarowi Śnieżki i spółki.

Co ciekawe jednak, choć od lat mówi się o tym, że nierealistyczny wizerunek księżniczek może negatywnie wpływać na samoakceptację młodych dziewcząt, Coyne nie znalazła na to dowodów. Warto jednak brać poprawkę na to, że kilkuletnie dzieci na ogół nie mają jeszcze kompleksów na punkcie wyglądu. Być może więc wyniki badania byłyby inne, gdyby pod uwagę wzięto nieco starsze osoby.

Nowe czasy, nowe księżniczki


Jesteśmy skazani na kolejne pokolenia dziewczynek czekających na wybawicieli na białych koniach? Niekoniecznie. Im bliżej XXI wieku, tym więcej ciekawych dziewczyn w filmach Disneya.

Najpierw była Ariel z „Małej Syrenki” (1989). Daleko jej do feministki z krwi i kości, ale zarzewie buntu w niej widać. Choć w imię miłości (a jakże!) gotowa jest stracić i rodzinę, i głos, to jednak jako jedna z pierwszych bohaterek podejmuje decyzje i bywa aktywna.

Bella z „Pięknej i Bestii” (1991) zdaje się z kolei cierpieć na syndrom sztokholmski (zakochuje się przecież w swoim oprawcy), ale może być dowodem na to, że w wytwórni Disneya ktoś w końcu spojrzał na kalendarz i przypomniał sobie, że oto mamy za sobą i ruch sufrażystek, i rewolucję seksualną. Bella zamiast przyglądać się kwiatkom i podśpiewywać pod nosem, często też czyta. Spora w tym zasługa scenarzystki, która zabiegała o to, by dziewczyna była przedstawiona jako inteligentna. Mamy tu, oczywiście, trochę z naiwnej (i szkodliwej!) wiary w to, że dzięki miłości ludzie się zmieniają (powiedzcie to ofiarom przemocy domowej, mądrale!), ale Bella ma w sobie już jakieś zarysy osobowości i jest jedną z pierwszych iskierek nadziei na nieco bardziej feministyczne wątki w produkcjach Disneya.

Później była też Pocahontas (1992). To z nią dzisiejsze trzydziestolatki pytały „Dlaczego, powiedz mi, tak mało wiesz?” (tak, tak — nie tylko Jon Snow nic nie wie, John Smith był tak samo nieogarnięty). Może właśnie indiańskiej księżniczce zawdzięczamy naszą niechęć wobec mansplainingu (tłumaczeniu czegoś kobiecie przez mężczyznę w protekcjonalnym tonie)?

Mulan pojawiła się na ekranach w 1998 roku i była chyba pierwszą naprawdę aktywną (i pozytywną) bohaterką w świecie Disneya. Choć nie odrzuca tradycyjnych wartości (rodzina zawsze jest najważniejsza), pokazuje, że kobiety w niczym nie ustępują mężczyznom. O ile, oczywiście, nikt nie wie, że pod męskim strojem skrywa się dziewczęce ciało.

Przełom nastąpił jednak w XXI wieku, gdy odbyła się premiera „Meridy Walecznej” (2012). Kiedy rodzice postanawiają ją wydać za mąż, wyraźnie się temu sprzeciwia. I choć można zastanawiać się, czy Merida nie bywa nieco infantylna i egoistyczna, na pewno opowieść o niej jest jedną z tych, w których widać, że twórcy zrozumieli, że przepis na historię o księżniczce nie musi zawsze wyglądać tak samo. I pewnie dlatego w „Meridzie” ważna jest też relacja, która łączy główną bohaterkę z matką. Relacja niełatwa, ale ewoluująca.

Na relacje między kobietami postawili też twórcy „Krainy lodu” (2013). I choć tutaj, w przeciwieństwie do „Meridy”, wątki romantyczne się już pojawiają, sednem historii jest więź łącząca siostry: Annę i Elsę. Elsa jest obdarzona magiczną mocą (tak, tą „mooocą”, o której śpiewały niedawno wszystkie kilkulatki), nad którą nie panuje, więc z obawy przed tym, że mogłaby zranić bliską jej osobę, postanawia zamknąć się na świat. Jeśli Elsa jest rozsądna, to Anna jest tą „romantyczną”. I właśnie jej doświadczenia pokazują, że ślepa wiara w miłość od pierwszego wejrzenia i inne baśniowe cuda, może być niebezpieczna.

Druga odsłona opowieści o siostrach już w listopadzie. Kto wie, może wtedy studio Disneya udowodni, że zaczyna tworzyć historie na miarę współczesnych potrzeb?

Daria Bruszewska-Przytuła