Popkultura Bez Gorsetu: Wielka czwórka polskiej muzyki

2019-07-28 08:00:00(ost. akt: 2019-07-26 17:14:56)
Od lewej: Karin Stanek, Helena Majdaniec

Od lewej: Karin Stanek, Helena Majdaniec

Autor zdjęcia: WFDiF/ Wikipedia, encyklopedia.szczecin.pl/ CC 3.0

Bitelsi powracają i to lato może należeć do nich! Nie chodzi jednak o reaktywację połączoną ze zmartwychwstaniem, ale o to, że w kinach wyświetlany jest właśnie film „Yesterday” z muzyką czwórki z Liverpoolu. To dobry pretekst, by opowiedzieć o innej wielkiej czwórce lat 60.
Zachodnia popkultura wie, co robić z legendami. Idole powracają na ekranach, a pod biograficznymi książkami uginają się księgarskie półki. A jak to wygląda u nas? Owszem, mieliśmy swoją serialową Annę German, „pamiętamy o Osieckiej” w różnych formułach, ale co z resztą naszych wybitnych kobiet, które wpływały na polską scenę muzyczną? Życiorysy wokalistek bigbitowych: Karin Stanek, Ady Rusowicz, Kasi Sobczyk czy Heleny Majdaniec to gotowe scenariusze na film.

Dziewczyna z gitarą
Kiedy w 1963 roku The Beatles wydawali swoją debiutancką płytę, u nas rodziła się legenda festiwalu w Opolu. W pierwszej edycji wystąpiła m.in. Karin Stanek, która z opolskiej sceny wyśpiewała pochwałę podróżowania autostopem i... ogłoszenie matrymonialne. Idealną parą miał być wszak dla niej „Chłopiec z gitarą”. Za dziewczyną z czarnymi warkoczami szaleli dzisiejsi 70-latkowie. Nic dziwnego. Była wyrazista.

Jej droga na opolską scenę nie była wcale tak prosta, jak moglibyśmy się spodziewać. Naukę przerwała, żeby pomagać matce w wychowywaniu młodszego rodzeństwa. Postanowiła jednak skończyć szkołę wieczorową. Kiedy jej odmówiono (bo nie była zatrudniona) i nie chciano jej przyjąć do pracy (nie miała skończonych 16 lat), podrobiła po prostu datę urodzenia.

Niewiele w niej było „lali”. Kiedy brała się za grę w piłkę nożną, to robiła to tak dobrze, żeby nikt nie mógł powiedzieć, że gra „jak baba”. Kiedy z podwórka dotarła w końcu na scenę, także nie chciała na niej wyglądać „dziewczyńsko ”— zamiast sukienek i spódnic niezmiennie wybierała spodnie. W czasie jej współpracy z Czerwono-Czarnymi, z którymi grała nie tylko w Polsce, spekulowano, że nie odsłania nóg, bo pokryte są tatuażami. Podejrzewano też, że jedną z nóg ma po prostu... krótszą.

Współpraca z Czerwono-Czarnymi nie układała się tak, jakby sobie życzyła, nie najlepiej potoczyła się także późniejsza solowa kariera, co sprawiło, że w 1976 roku Karin Stanek wyjechała z kraju. W RFN uczyła się języka, szkoliła się. I nie porzuciła muzycznej pasji, choć jej zagraniczne osiągnięcia nijak się miały do tego, co osiągnęła na początku, w Polsce.

Wspominając swoje początki i ówczesne naiwne przekonanie, że sława jest czymś pożądanym, wyznała swojej dawnej menedżerce i autorce biografii: — Dziś wiem, że sława nie oznacza szczęścia. Ludzie rozpoznawalni to też ludzie zwyczajni, normalni, obarczeni kłopotami, zmartwieniami, ponadto skazani na wieczną walkę o utrzymanie tej sławy.
Zmarła w 2011 roku w niemieckim szpitalu.

O nią się nie martw
Z Czerwono-Czarnymi związana była także inna polska wokalistka — Katarzyna Sobczyk. To ona śpiewająco deklarowała, że „sobie radę da” i przestrzegała mężczyzn przed byciem „szybkimi Billami”, a w uszach wielu fanów wciąż pobrzmiewa jej wykonanie piosenki „Mały Książę”. W zespole poznała Henryka Fabiana — miłość i ojca swojego dziecka. Dziecka, które, zaaferowani karierą, oddali na wychowanie swoim przyjaciołom.

Choć jest w tym jakaś przesada, niektórzy mówią, że nad naszymi wokalistkami bigbitowymi ciąży klątwa. Tak jak kariera Karin Stanek, tak i Kasi Sobczyk, była dość krótka. Po wyjeździe do Stanów Zjednoczonych i rozstaniu z Fabianem nie układało jej się najlepiej. Przez jakiś czas pracowała nawet jako pokojówka. Kiedy zachorowała na raka piersi, zdecydowała się wrócić do kraju. Zawalczyła także o swoją relację z synem. Zmarła w 2010 roku, ale nie dała szybko o sobie zapomnieć.

Kilka lat po śmierci jej nazwisko wróciło na łamy gazet i stało się wodą na młyn w powracającej falami dyskusji na temat aborcji. W wywiadzie, który ukazał się po uzgodnionym czasie, Kasia Sobczyk nie tylko opowiedziała o tym, że usunęła ciążę, ale i o tym, że przeżyła z tego powodu traumę.

Za daleko mieszkasz, miła...
...mogłoby w latach 60. wyśpiewać wielu olsztyniaków, kiedy Ada Rusowicz, która uczyła się w olsztyńskim kolegium nauczycielskim wyruszyła z Warmii i Mazur na podbój krajowych scen.

Bo, według internetowych źródeł, to właśnie współpraca z olsztyńskimi zespołami akademickimi zainspirowała urodzoną w Wilnie Rusowicz do zajęcia się muzyką na poważnie. Za porzucenie pomysłu wychowywania cudzych dzieci wdzięcznych jest jej wielu fanów polskiej muzyki, bo jej współpraca z Niebiesko-Czarnymi okazała się strzałem w dziesiątkę. Na początku występowała u boku Czesława Niemena i Heleny Majdaniec, a w 1967 roku została solistką. To z tego okresu pochodzi wspomniany już utwór „Za daleko mieszkasz, miły”, a także „Duży błąd” czy „Nie pukaj do moich drzwi”.

W zespole też, jak Sobczyk w Czerwono-Czarnych, poznała swojego męża Wojciecha Kordę. Po rozwiązaniu kapeli, para koncertowała jako Ada i Korda. Wielkich sukcesów nie było i, ostatecznie, Ada zdecydowała o końcu kariery. Miała, co robić — najpierw zajęła się wychowaniem syna, a później także, urodzonej w 1983 roku, córki, Ani.

Choć zrezygnowała z muzyki, żeby uważnie przypatrywać się dorastaniu swoich pociech, nie było jej to dane. Zmarła w wypadku w 1991 roku. Syna Bartka wychowywał Wojciech Korda, Ania trafiła do domu wujostwa. Ze stratą matki długo nie mogła się pogodzić. Potrzebowała wielu lat, by przepracować traumę i ostatecznie podążyć śladami mamy. Ania Rusowicz od kilku lat nie tylko nagrywa muzykę, ale wyraźnie też inspiruje się twórczością rodziców.

— W tej chwili już nie jestem wściekła na mamę, że tak po prostu umarła. Do mojej straty już się przyzwyczaiłam. Chociaż myślę, że przekażę ją też swoim dzieciom, to jest nieuniknione. Bo nosimy w sobie nasz życiorys — powiedziała w jednym z wywiadów. Z ojcem nie utrzymuje kontaktów.

Królowa twista
Muzyczne losy połączyły Adę Rusowicz i Helenę Majdaniec pod szyldem Niebiesko-Czarnych. I to właśnie Majdaniec była pierwszą artystką zza żelaznej kurtyny, która wystąpiła w kultowej paryskiej Olimpii. Została tam świetnie przyjęta. Być może urok tej wyprawy zdecydował o tym, że Helena Majdaniec zdecydowała się w końcu na stałe przenieść do Francji, gdzie stała się królową paryskich kabaretów. Tomasz Raczek, który miał możliwość widzieć ją w „Carewiczu” wspominał, że Majdaniec była „największym magnesem”.

— Śpiewała rosyjskie romanse w taki sposób, że mężczyzn doprowadzała do ekstazy, rwali się na estradę, chcieli ją nosić na rękach. A gdy na zakończenie występu zaśpiewała polskie „Jadą wozy kolorowe”, publiczność szalała — relacjonował Raczek. — Nie wiem, czy Helena kiedykolwiek była w Polsce tak kochana jak w paryskim „Carewiczu”. Tu czuła się chyba najlepiej i tu jej niezwykły temperament, barwny charakter, talent estradowy i zniewalający kobiecy urok uzyskiwały najdoskonalszą oprawę.

Kiedy popularność rosyjskich kabaretów we Francji zaczęła stopniowo słabnąć i na sile traciło też zapotrzebowanie na talent Majdaniec, artystka zaczęła częściej odwiedzać Polskę. W 2002 roku przyjechała do kraju na nagranie programu. Dwa dni później zmarła w rodzinnym domu, a dopiero po śmierci bliscy dowiedzieli się o chorobie wokalistyki.

Młode pokolenie może nie pamiętać nazwiska wykonawczyni, ale nawet nastolatkowie zapytani, jaki grzyb jest lepszy niż maślaczek, bez wahania odpowiedzą, że rudy rydz, a do kompletu zanucą o zakochanych, co to są wśród nas.

Daria Bruszewska-Przytuła




Komentarze (5) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. Cz44 #2768829 | 188.146.*.* 28 lip 2019 10:20

    Tak na marginesie, drogie GO- macie najbardziej zamuloną stronę ze wszystkich stron internetowych, jakie odwiedzam.

    Ocena komentarza: warty uwagi (12) odpowiedz na ten komentarz

  2. sA #2768802 | 83.9.*.* 28 lip 2019 09:48

    Eeech, fajne czasy to były i fajna muzyka

    Ocena komentarza: warty uwagi (7) odpowiedz na ten komentarz

  3. Super fajnie #2769046 | 81.190.*.* 29 lip 2019 00:28

    Ale jak czytam artykuł o niehandlowych i handlowych niedzielach i kobieta mówi, że pół Polski śpiewa "jak sobota..." i marketowo kojarzy to z zakupami, to mdli mnie... jak można polską piosenkę już z rodzaju klasyki, z filmu, który miał premierę 65 lat temu, "Przygoda na Mariensztacie", z wykonaniem jednej z najlepszych naszych piosenkarek, kojarzyć tylko z zakupami? Porażka...

    Ocena komentarza: warty uwagi (2) odpowiedz na ten komentarz

  4. X #2769100 | 89.228.*.* 29 lip 2019 08:10

    Prawdę mówiąc Polskie Rozgłośnie ( a raczej polsko- języczne) nadają ten szajs anglojęzyczny. Dobrego Polskiego ROCKA praktycznie nie usłyszysz. Młodzi ludzie nie mają pojęcia o zespołach rockowych z lat 70,80,90-dziesiątych. A na-wsiach króluje DISCO -POLO. Nawet w mieście ludzie którzy emigrowali ze wsi mają to we krwi i puszczają głośno ten rodzaj muzyki z kilkoma słowami kocham, miłość i nic poza tym !

    Ocena komentarza: warty uwagi (1) odpowiedz na ten komentarz

  5. Dezerter #2768930 | 89.229.*.* 28 lip 2019 15:08

    W latach 80 tych Kora z zespołem MAANAM wyszła na scenie z Opolu i zmiotła raz na zawsze z historii muzyki ten kicz oraz piosenki o poprawnych tekstach lat 60 i 70 tych !!! ...

    Ocena komentarza: poniżej poziomu (-5) odpowiedz na ten komentarz