Nie dam się zepchnąć ze sceny

2019-07-07 16:05:00(ost. akt: 2019-07-05 22:01:35)
Ewa Cichocka w Klimakterium

Ewa Cichocka w Klimakterium

Autor zdjęcia: Maciej Szymanek

Lubię przełamywać schematy. „Odwalę się” w pióra i pójdę śpiewać poezję. A jeszcze włosy pomaluję na zielono — mówi Ewa Cichocka, piosenkarka i aktorka, współzałożycielka zespołu „Czerwony Tulipan", będącego od 30 lat muzyczną wizytówką Olsztyna.
— Na wizytówkach prezentujesz się jako „osoba śmieszna". To taka prowokacja artystyczna?
— Kiedy ktoś mówi o sobie: „no, jestem osobą taką, czy inną”, brzmi to strasznie pretensjonalnie. I kiedyś Elwira Iwaszczyszyn zaproponowała: „wpisz osoba śmieszna”. I tak już zostało. W końcu jednym z zadań ludzi „robiących w sztuce” jest delikatne zadziwianie lub nawet szokowanie publiczności. Chociaż oczywiście należy zachować tu umiar i zdrowy rozsądek.

— Przy twoim talencie komediowym, który nieraz manifestujesz na scenie, powiedzenie: „osoba zabawna” jest jak najbardziej na miejscu. Miło się ogląda, jak częstujesz publiczność różnymi gagami komediowymi, ale mówienie: „śmieszna” jest jakimś, chyba jednak, dezawuowaniem twojej osoby?
— Od kiedy zajęłam się parę lat temu jogą śmiechu, zaczęłam sobie uświadamiać, że to, czego się bardzo boimy to ośmieszenie. I właściwie dlaczego chcemy być postrzegani jako tacy bardzo poważni? I coś zabawnego w naszym wykonaniu od razu klasyfikuje nas w oczach innych jako jakiś gorszy egzemplarz. A przecież każdemu z nas przydarzają się rzeczy głupie i śmieszne, nie bójmy się tego zatem. Bycie śmiesznym nie jest niczym złym w wielu momentach życia.

— Ale zaczęłaś swoją życiową karierę poważnie. W leksykonie kultury Warmii i Mazur czytamy o studiach pedagogicznych.
— To się nazywało pedagogika w zakresie pracy kulturalno-oświatowej. Zresztą w naszym zespole to ja pełnię rolę kaowca, który organizuje i decyduje, co będziemy zwiedzać podczas wyjazdu, albo gdzie zjemy obiad.

— A twoja przygoda z estradą zaczęła się w 1982 roku.
— Od 16 roku życia tańczyłam w zespole „Miraż” i wydawało mi się, że świat kończy się na tańcu. „Wsiąkłam” wtedy bardzo w kulturę studencką i wiele lat spędziłam w klubie „Niebo”. To było odkrywanie wielkich artystów, jak Jacek Kaczmarski, Stanisław Soyka czy Grzegorz Tomczak, którzy przyjeżdżali do Olsztyna i dawali koncerty w naszym klubie. Pojawił się też Trzeci oddech kaczuchy i Zbyszek Rojek. No i siedzieliśmy tam razem, śpiewaliśmy piosenki, aż pewnego dnia Zbyszek zaproponował mi współpracę. Wtedy odkryłam, że można wypowiadać się artystycznie w inny – niż przy pomocy tańca – sposób.

— Podczas waszych występów prowadzisz dialog z publicznością. Odgrywasz wręcz małe scenki kabaretowe. Wtedy pokazujesz swoje aktorskie uzdolnienia?
— Pracuję na scenie już blisko 40 lat. I, między innymi, od 10 lat współpracuję z projektem „Klimakterium”, w którym bardzo się spełniam aktorsko. Zetknęłam się tutaj i z Elżbietą Jodłowską, i z Krystyną Sienkiewicz, i z Ewą Złotowską, i z Krystyną Zielińską – to jest kwiat polskiego aktorstwa.

— Świętej pamięci Krystyna Sienkiewicz to wybitna wokalistka, wykonawczyni piosenki poetyckiej.
— To są osoby z charyzmą. Samo obcowanie z nimi jest dla mnie ogromnym zaszczytem. I przebywanie razem na scenie – to jest nauka, nauka, nauka. Widzisz, jak one budują rolę – to są dla mnie porządne studia aktorskie. Tak samo, jak w czwartek mieliśmy koncert na zamku i ja obserwowałam Grzesia Tomczaka, jak on maluje słowem. To są prawdziwi mistrzowie, od których uczysz się cały czas, dzięki wspólnemu przebywaniu z nimi.

— Trochę się jednak różni praca aktora od pracy muzyka koncertującego na scenie...
— Kiedy stoisz w światłach rampy, oddzielony od publiczności statywem mikrofonu, to jest o wiele bardziej bezpieczne dla ciebie. A tutaj znajdujesz się nagle w przestrzeni teatralnej, gdzie nie możesz wyłączyć się nawet na chwilę, musisz przestrzegać zasad ruchu scenicznego i tak dalej. Kiedyś Barbara Wrzesińska zapytała mnie: „Jak wy się nie wstydzicie na tej estradzie?”. Bo aktor jest przecież „schowany za rolą”...

— A tu, na estradzie, stoi po prostu Ewa Cichocka, taka, jaką jest, i śpiewa.
— I to jest zupełnie inna para kaloszy. Aktorom jest chyba, pod tym względem, trochę łatwiej.

— To może zamiast: „osoba śmieszna”, powiedzmy lepiej: „ekscentryczna”?
— Ale zobacz, jak to strasznie poważnie brzmi: „ekscentryczna”. Zaraz powstaje jakiś dystans. A „śmieszna” to taki „brat łata”, czy może – w tym przypadku — „siostra łata”. I dlatego bardziej mi odpowiada to sformułowanie, ponieważ ja naprawdę uwielbiam ludzi.
Mam w sobie dużo empatii i nauczyłam się wyrozumiałości dla ludzkich słabości.

— Jesteśmy przyzwyczajeni do schematów na scenie. Jak poezja, to czarny sweter i może jeszcze beret. A w kabarecie to już beret na pewno i kalosze. I tak dalej...
— Dlatego lubię przełamywać te schematy. „Odwalę się” w pióra i cekiny, i pójdę śpiewać poezję. A jeszcze włosy pomaluję na zielono. Żebyśmy nie myśleli schematycznie. Zaczynamy od małych rzeczy, a to się potem przekłada na nasze życie. Przychodzą do mnie dziewczyny i mówią: ja to się nie mogę tak ubierać, jak ty, bo rodzina, bo co ludzie powiedzą. To są takie drobiażdżki, ale na nich się właśnie uczymy.

— Bywamy czasem tacy pozamykani w sobie.
— Coś się komuś nawet podoba, ale nie pójdzie za tym z obawy o reakcję otoczenia. My, w Tulipanie, jesteśmy tak różni od siebie na scenie, choć łączy nas podobna wrażliwość. I przychodzi do mnie kobieta po koncercie i mówi: „ja jestem taka sama, jak pani, ale nie mam jak tego okazać”.

— Scena stwarza okazję do takich swobodnych manifestacji artystycznych...
— Spotykam się czasem z taką reakcją: ktoś patrzy na mnie i mówi: „ach, to ty”. Jestem tu rozpoznawalna w Olsztynie i pod tym względem bezpieczna. Bo ja już tyle lat tu działam i jestem rozpoznawalna, to mi wolno odrobinę więcej w przestrzeni publicznej. „A, to artystka” - mówią. Taka to i włosy może na czerwono zrobić. Jakąś tam swoją maluteńką ścieżeczkę przecieram i pokazuję innym, że można tak. Że nie dzieje się nic złego i ja jestem dzięki temu szczęśliwa.

— Masz taką potrzebę kreacji artystycznej towarzyszącej waszym piosenkom. A to jakiś śnieg nagle z włosów wypadnie, a to jeszcze coś innego przydarzy się nieoczekiwanie...
— Dla mnie to wszystko jest całością: i ruch, i kostium, i przekaz w słowach piosenki.

— Ale potrzebna jest także dbałość o formę człowieka zwanego artystą...
— Kiedyś myślałam, że artysta to musi trochę poużywać życia, wiesz, bohema. Aż pewnego dnia wziął mnie na stronę Boguś Sobczuk i mówi: „Nie jesteś uczciwa w stosunku do swojego widza. On zapłacił za bilet na twój występ i ty musisz być w stuprocentowej formie”.

— I wtedy fajki poszły w kąt?
— Nie tylko fajki. Także inne używki. Staram się teraz żyć higienicznie i widzę, jak mój – w przyszłym roku już sześćdziesięcioletni – organizm, odpłaca mi za to dobrą formą. Chcę mieć 60 lat, dobrze się z tym czuć i być w dobrej formie fizycznej. Chcę mieć 150 lat i też cieszyć się dobrą kondycją. Nie dam się zepchnąć ze sceny zbyt szybko. Chcę pracować jak najdłużej, bo to jest moim życiem. Uwielbiam kontakt z publicznością. Doceniam to spotkanie z drugim człowiekiem. Spotykamy się po to, żeby przeżyć razem coś wspaniałego. Chcemy nieść tę dobrą nowinę, że piękno jest w nas. My, ludzie, jesteśmy powołani do twórczości, nieważne, czy przy tworzeniu muzyki, czy przy kreatywnym wykonywaniu każdego innego zawodu.

Łukasz Czarnecki-Pacyński