A to kto? E, taki tam, Maradona!

2019-05-03 15:26:22(ost. akt: 2019-05-03 15:30:16)
Józef Łobocki

Józef Łobocki

Autor zdjęcia: archiwum prywatne

Było to bodajże na początku lat sześćdziesiątych, kiedy na środku ulicy Jagiellońskiej w Olsztynie zauważyłem krępego mężczyznę z radioodbiornikiem tranzystorowym przy uchu. Słuchał sprawozdania z kolejnego etapu Wyścigu Pokoju.
Tranzystor był w tamtych czasach obiektem zazdrości młodych ludzi jak my, a poza tym chodziło o wyścig, którym pasjonowała się wtedy cała Polska. Natychmiast otoczyliśmy go ciasnym wianuszkiem. To był Józef Łobocki, ikona olsztyńskiego sportu. 31 marca minęła 15 rocznica jego śmierci.

Piłka nożna była moją pasją od dzieciństwa. Zaraz po lekcjach, zamiast zabrać się za pracę domową, graliśmy aż do wieczora w nogę. Boiskiem było podwórko za naszą kamienicą. Z jednej strony za bramkę służył trzepak, z drugiej płot. Futbolówka miała wewnątrz dętkę, która nie zawsze wytrzymywała zderzenie ze sztachetą i pękała, po czym była przerwa, podczas której wymienialiśmy ją na inną.

Prawdziwą piłkę, na pompkę, zdobyłem po latach, wymieniając ją (jakże byłem wtedy naiwny!) na dwa klasery przedwojennych znaczków pocztowych znalezionych na strychu. Piłka była dla nas tak cenna, że staraliśmy się nie trafiać w szyby. Niestety, czasami komuś „zeszła” z nogi. Kiedy rozlegał się donośny dźwięk zbitego szkła, w mgnieniu oka znikaliśmy za blokiem. Po chwili w oknie pojawiał się z futbolówką w ręku i toporkiem do rąbania mięsa poszkodowany sąsiad. Po długich negocjacjach, żeby to już było ostatni raz i solennych, „pod Bogiem!” obietnicach, że szyba zostanie wstawiona, odzyskiwaliśmy nasz skarb.

Nie chwaląc się, w tych podwórkowych bojach wyróżniałem się bojowością i umiejętnościami strzeleckimi. W każdym razie nogi nie odstawiałem. Ta „bojowość” zaowocowała któregoś dnia złamaniem nogi koledze, który większe pojęcie niż o piłce miał o szachach. Wyjęliśmy wtedy z płotu sztachetę, przywiązaliśmy mu tę nogę paskami od spodni do deski i... graliśmy beztrosko dalej aż do przyjazdu karetki.

W tamtych czasach wielką miłością olsztyńskich kibiców była Warmia. W 1964 roku jako mistrz olsztyńskiej III ligi, grając w grupie z Motorem Lublin, Włókniarzem Łódź i Mazurem Ełk, zajęła pierwsze miejsce i pod wodzą trenera Aleksandra Kupcewicza awansowała do II ligi. Spędziła w niej jeden sezon, po czym spadła. Drugi awans miał miejsce w 1966 roku. W meczu ze Starem Starachowice, który decydował o wejściu do II ligi, na stadionie było 15 tysięcy widzów, którzy siedzieli nawet na bieżni i stworzyli niezapomnianą atmosferę. Warmia wygrała 3:0, a kibice przemaszerowali triumfalnie do centrum miasta przez most na Wojska Polskiego pod ratusz. I znów po jednym sezonie Warmia znalazła się wśród spadkowiczów.

A potem nastąpiła era Stomilu, który w 1994 roku pod wodzą trenera Bobo Kaczmarka awansował do ekstraklasy. Dziś gra w I lidze.

Smaku piłki w wymiarze znacznie skromniejszym zaznałem w swoim życiu i ja. Zacznę od tego, że przez wiele lat piłka nożna w szkołach była niechętnie widziana. Jednak pewnego dnia w „jedynce” pojawiła się informacja o naborze do drużyny trampkarzy OKS. Poszliśmy naszą całą podwórkową grupą, zagraliśmy mecz towarzyski z ich młodzikami i... sprawiliśmy okaesiakom lanie. Zaproszono nas na trening. Już na pierwszych zajęciach trener M., który z trudem przełknął gorzką pigułkę porażki, kazał zrobić każdemu z nas, żeby go zniechęcić, po dwa okrążenia na jednej nodze wokół boiska. W rezultacie z naszej grupy zostałem tylko ja. Tak minął miesiąc, po czym skończył mi się wiek młodzika i zagrałem w drużynie trampkarzy w meczu z Polonią Lidzbark Warmiński.

W tymże OKS-sie spotkałem się po raz drugi z Józkiem Łobockim. Nie było dyscypliny, której Ziutek nie uprawiał: piłka nożna, kolarstwo, koszykówka, tenis stołowy... To Józek nauczył mnie faulować tak, żeby sędzia tego nie widział. To Józek wmówił nam, że najlepszym środkiem dopingującym jest... cytrynada — sok cytryny wymieszany z ciepłą wodą.

Po dwóch sezonach gry w OKS-ie trafiłem do wymarzonej Warmii. Pamiętam, jak swoją koszulkę i buty ofiarował mi Stasiek Komorowski (bracia Stanisław i Longin Komorowscy grali w seniorach Warmii). Grałem najpierw w juniorach, potem w seniorskiej A-klasie, a moim trenerem był, jak pamiętam, pan Woźnica. Potem zagrałem kilka meczów w III lidze, po czym na dwa lata uniemożliwiła mi grę kontuzja.

mecz

Po powrocie nie znalazłem już miejsca w składzie. W barwach Warmii zagrałem jeszcze w eliminacjach pucharu Polski w Bartążku z tamtejszym A-klasowym IHAREM. Był to dla mnie pamiętny mecz. Sędziował go sędzia klasy międzynarodowej Alojzy Jarguz. Kiedy ostro sfaulowałem przeciwnika, pokazał mi żółtą kartkę. Mimo że ponowny faul groził wyrzuceniem z boiska, zrobiłem to po raz drugi. Sędzia z miejsca pokazał mi „czerwień”. Siedząc ze smętną miną na ławce, zauważyłem śliczną blondynkę. Kibicowała IHAROWI. Po latach została moją żoną. Niedawno ze smutkiem dowiedziałem się, ze pan Alojzy po wielu latach walki z nowotworem (był namiętnym palaczem, przeszedł 23 operacje) zmarł. Ja po wspomnianym meczu sam na kilkanaście lat wylądowałem w tymże IHARZE. Ostatni w życiu mecz, Polska-Niemcy w Naterkach, gdzie od lat spotykają się ci, którzy wyjechali z Warmii do Niemiec, z tymi, którzy tu mieszkają, zagrałem kilka lat temu (brałem udział w 15 edycjach). Przed meczem, kiedy nasza flaga narodowa zawisła na maszcie, wysłuchałem ze wzruszeniem Mazurka Dąbrowskiego. I to była namiastka wielkiej piłki.

Niedawno byłem na moim starym podwórku, gdzie grywaliśmy w nogę. Ani śladu dzieci. Co by zresztą tam dzisiaj robiły. Podwórko jest zastawione samochodami.

A Józek Łobocki... Cóż, on smaku wielkiej piłki zaznał. Co prawda nie w charakterze piłkarza, ale jako trener, współpracując z młodzieżowymi kadrami Polski. Kiedyś zrobiłem z nim wywiad w jego domu. Mieszkał skromnie. To ja! — pokazał w jednym z albumów swoje zdjęcie w reprezentacyjnym dresie. — A ten drugi, ktoś znajomy?— zapytałem. — E, taki tam, Maradona!

Władysław Katarzyński

Komentarze (2) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. docho #2726015 | 83.9.*.* 3 maj 2019 16:22

    pomiedzy Warmią z 1965 roku a Stomilem z 1994 była jeszcze Gwardia Olsztyn co w pucharze Polski grała z Legią i przegrała 0;2 .Był Stomil co awansował do II ligi przy zielonym stoliku w wyniku reformy i wygrywał z Widzewem czy Lechią a później po spadku do okręgówki także z Łyna Sępopol 12:0 .Nie wiem czy Stomil wygrał z kims w większym wymiarze.

    Ocena komentarza: poniżej poziomu (-2) odpowiedz na ten komentarz pokaż odpowiedzi (2)

    1. JURAND #2726117 | 83.31.*.* 3 maj 2019 20:59

      W 94 roku trenowałem młodzików Polonii Lidzbark Warm. Fajnie że pamiętasz takie mecze.Ja też co nieco pamiętam.Miło mi że takie spotkania się pamięta. Było dużo młodzieży ale potem młodzież podrosła,dziewczynki,winko,piwo i dużo zdolnej młodzieży odeszła od sportu .Był u mnie bramkarz (nazywa się Radek Bielecki który występuje w kabarecie Neonówka i chyba grał w tym czasie u nas w młodzikach. Tak że cieszę się że po tylu latach wspominasz tamte czasy.Pozdrawiam dziennikarza i artystę.Tak trzymać.

      Ocena komentarza: warty uwagi (2) odpowiedz na ten komentarz pokaż odpowiedzi (1)