Iwona Kienzler: Europa jest kobietą

2018-09-28 16:00:00(ost. akt: 2018-10-09 21:05:19)
Iwona Kienzler, pisarka

Iwona Kienzler, pisarka

Autor zdjęcia: Katarzyna Janków-Mazurkiewicz

Pasjonuje ją życie wielkich Polaków, których opisuje jako zwykłych ludzi z ich dziwactwami i słabościami. Z Iwoną Kienzler, znaną pisarką i popularyzatorką historii, rozmawia Katarzyna Janków-Mazurkiewicz
— Kiedyś „Europa była kobietą”, mówiąc tytuł jednej z pani książek. A dziś?
— Mam wrażenie, że dzisiaj także. Może nawet bardziej niż w przeszłości. Kobiety są bardziej widoczne, pracują nie tylko na stanowiskach kierowniczych w firmach, jako szefowie państw, struktur Unii Europejskiej, a w niektórych parlamentach skandynawskich, zgodnie z obowiązującym tam prawem, nawet obejmują 50 procent stanowisk.

— Bohaterkami pani książek często są kobiety. Współcześnie nikt nie kwestionuje ich zasług, jednak w historii nie zawsze tak bywało. Która postać stała się przed laty inspiracją, by o nich pisać?
— Trudno wskazać jedną konkretną osobę, ale najbardziej fascynowały mnie biografie carycy Katarzyny, królowej Elżbiety Łokietkówny, wielkiej, a dziś nieco zapomnianej Polki, Jadwigi Andegaweńskiej, postaci nieszablonowej. A w trakcie prac nad moimi publikacjami trafiłam na ślad kobiety tak niezwykłej, jakby wyjętej wprost z kart cyklu „Gry o tron”. Mówię oczywiście o Świętosławie-Sygrydzie, polskiej księżniczce, która z dworu Mieszka I trafiła do Skandynawii i panowała kolejno w Danii i Szwecji oraz była matką królów Szwecji, Danii i Anglii. Mało tego: z miłości wznieciła wojnę, w którą zaangażowali się aż trzej władcy i zyskała nieśmiertelną sławę w skandynawskich sagach.

— W książce „Europa jest kobietą” pokazuje pani, jak ważną rolę odegrały w historii. Dlaczego zatem na kartach historii mówi się o nich tak niewiele?
— Wyjaśnienie jest proste: do niedawna naszej płci przypisywano jedynie rolę matek i żon, oczywiście posłusznych i podległych mężowi. Przecież jeszcze do niedawna kobiety, wychodząc za mąż, przysięgały przed ołtarzem partnerom nie tylko miłość i wierność, ale przede wszystkim posłuszeństwo. Nikomu zatem nawet nie przyszło do głowy, że słaba płeć może odgrywać jakąkolwiek rolę w polityce. Tymczasem, jak się okazuje, to właśnie kobieta stała często za plecami władcy i, umiejętnie pociągając za sznurki, kierowała państwem. Bywały też ambitne panie, którym los dał szansę samodzielnego działania, wymienię tutaj chociażby królową Małgorzatę, Elżbietę I czy wspomnianą już carycę Katarzynę.

— Trzeba też powiedzieć, że romanse kwitły na dworach w najlepsze.
— Oczywiście, dwór królewski był wręcz do tego wymarzonym miejscem. Przecież to właśnie tam spotykał się kwiat arystokracji, najpiękniejsze kobiety, ale i najbardziej posażne panny, wykwintni, przystojni mężczyźni. Nie można oczywiście zapominać o samym władcy, który zawsze był obiektem pożądania, nawet jeżeli był żonaty i obarczony gromadką dzieci. Jego walory zewnętrzne miały natomiast drugorzędne znaczenie.

— Przeniesiemy się teraz do współczesności i do pani książki o „Uwodzicielkach, skandalistkach i seksbombach PRL-u”. Co wyróżniało nasze gwiazdy?
— Były na pewno nietuzinkowe i, co do tego nie mam wątpliwości, miały wyjątkową osobowość. Nie bez znaczenia była uroda, ale wydaje mi się, że charakter i właśnie osobowość miały w tym przypadku największe znaczenie. No i każda z nich miała talent. Często nie w pełni wykorzystany, jak chociażby w przypadku Kaliny Jędrusik czy Violetty Villas.

— Na pewno jednak nie miały szczęścia w miłości.
— Z tym to różnie bywało. Nina Andrycz sama zrezygnowała z małżeństwa, miłości i macierzyństwa na rzecz sztuki, do czego przyznała się dopiero pod koniec życia. Gwiazda „Miłości i medycyny”, Ewa Krzyżanowska, odwrotnie — dla miłości zrezygnowała ze sztuki i dla męża porzuciła obiecującą karierę.

— Kalina Jędrusik, Agnieszka Osiecka, Nina Andrycz. Do dziś je podziwiamy. Czy też były celebrytkami?
— Przede wszystkim nie było wówczas osób, będących „znanymi z tego, że są znane”. Żeby zaistnieć na scenie czy estradzie trzeba było mieć za sobą szkołę, coś sobą reprezentować. Ówczesne gwiazdy nie miały też sztabu specjalistów pracujących nad ich wizerunkiem, w cenie była naturalność i wdzięk. To miało zresztą tyle plusów, ile minusów. Często zdarzało się, że aktorki czy piosenkarki musiały zadbać same o odpowiednie kreacje. Proszę sobie wyobrazić, że np. Ewa Wiśniewska, wspaniała aktorka i piękna kobieta, w filmie Barei „Co mi zrobisz jak mnie złapiesz”, występowała we własnej sukience.

— To sentymentalna podróż w przeszłość dla wielu z nas, a w pani przypadku?
— W moim przypadku także. Moja młodość przypadła właśnie na czasy PRL-u. Dla mnie były to niezwykłe czasy. Telewizja miała określoną ramówkę i wszyscy czekali na czwartkową „Kobrę”, a w soboty raczono nas smakowitym filmem amerykańskim. Oglądałam np. „Ptaki ciernistych krzewów”.

— Jednak gwiazdy tamtych czasów z pewnością otaczała aura tajemniczości. Nie pisano o nich zbyt wiele. 
— Tak, to prawda. Podejrzewam, że wiele dzisiejszych gwiazd zazdrości im tego. Dzisiaj wiele ze znanych osób jest dosłownie obdzieranych z prywatności.

— Opisane w książce Teresa Tuszyńska czy Violetta Villas to postaci tragiczne. I budzą emocje do dziś.
— Myślę, że tak. O Villas jeszcze niedawno było głośno, a o Tuszyńskiej możemy jedynie poczytać w książkach i na portalach internetowych. Oraz oczywiście oglądać ją w starych filmach.

— Można powiedzieć, że jest pani kronikarzem kobiet?
— W pewnym sensie tak. Jest to dla mnie temat interesujący i wdzięczny. Moim zdaniem do tej pory w historii Polski chyba zbyt mało miejsca poświęcano kobietom.
Kajot