Od ciosów demona z Zielonej Górki zginęło pięć osób

2018-09-29 20:30:00(ost. akt: 2018-09-30 17:50:39)
Zdjęcie jest tylko ilustracją do tekstu

Zdjęcie jest tylko ilustracją do tekstu

Autor zdjęcia: pixabay.com

Od tej tragedii, jednej z najstraszniejszych w Olsztynie, minęło już 15 lat. Na olsztyńskim osiedlu Waldemar W. zabił cztery osoby ze swojej rodziny i sąsiadkę. Od wielu lat męczyły go urojenia. Teraz przebywa w zamkniętym zakładzie psychiatrycznym.
ARTYKUŁ 148


Waldemar W. był związany z Haliną H. Mieli synka, mieszkali na osiedlu Redykajny w Olsztynie. On skończył niby Politechnikę Gdańską, ale za robotą specjalnie się nie rozglądał, od 2001 roku formalnie był bezrobotny. Gdy konkubina jeździła do pracy, większość dnia spędzał u swoich rodziców na Zielonej Górce. Problemy ze sobą miał od dawna, jakieś religijno-mistyczne urojenia, teorie, które sam tworzył i którym oddawał się bez opamiętania.

W dniu poprzedzającym tragedię, matka, na nieszczęście, podsunęła mu książkę o włoskim stygmatyku, świętym ojcu Pio. Przeczytał ją jednym tchem, skończył o świcie. Przyznał potem, że czuł się tak, jakby i na jego rękach otwierały się wówczas chrystusowe rany, ślady po przybiciu na krzyżu, jakie w mistycznym uniesieniu miał także włoski zakonnik.


W tym tragicznym dniu, 7 maja 2003 roku, konkubina Waldemara W. przed pójściem do pracy odwiozła synka do teściów na Zieloną Górkę. On został na Redykajnach ze swoimi chorymi myślami. Kobieta zauważyła jego nadzwyczajne pobudzenie, niepokoiła się, telefonowała. W końcu wyrwała się z roboty, postanawiając i jego zawieźć do rodziców. Uprzedziła o tym ojca mężczyzny, który bardzo zdenerwowany sam zdecydował się pojechać po syna. Długo dzwonił do mieszkania młodych, lecz nie zastał już nikogo. Pierwsza na Redykajnach była bowiem — na swoją zgubę — Halina H. Mogło ją zastanowić, po co Waldemar W. wkłada do rękawa kuchenny nóż. Podobno kazała mu go odłożyć, on niby chował go, lecz zaraz wyciągał, bawił się nim w trakcie jazdy. Co się działo w jego głowie, nie wiemy, skutek jednak był straszny. Po kilkunastu minutach szarpiącej nerwy wymiany słów i prób uspokajania, nie wytrzymał i dźgnął nim siedzącą obok kobietę.

W połowie drogi z Redykajn na Zieloną Górkę, na ulicy Dąbrowskiego, w pobliżu starego cmentarza, pracownik, czynnej wówczas w tym miejscu stacji benzynowej też zauważył, że ktoś wypchnął kobietę z przejeżdżającego auta. Samochód się nie zatrzymał i skręcił w lewo w ulicę Wojska Polskiego. Było krótko po dwunastej. Na miejscu pojawiła się szybko policja i karetka, lecz ugodzonej nożem Haliny H. nie udało się uratować. Zamieszanie przy starym cmentarzu widział, wracający właśnie z Redykajn, ojciec Waldemara W.

Nie wiedział, co się wydarzyło i oczywiście nie mógł przypuszczać co — być może właśnie w tej chwili — działo się na Zielonej Górce. Był tam po dwudziestu minutach, zaś to, co zastał można określić jednym słowem — rzeź.

Późniejsze śledztwo pozwoliło ustalić znaczoną krwią drogę szaleńca, choć przebieg zdarzeń znamy właściwie tylko z tego, co opowiadał sam sprawca. Pierwszą jego ofiarą był synek mężczyzny. Podobno uśmiechał się na widok ojca, ale on widział przecież w dziecku diabła, zadał mu pięć ciosów nożem.

Matka, Apolonia W., chyba zauważyła, co się dzieje i próbowała bronić wnuka, a potem siebie. Sekcja zwłok wykazała, że miała piętnaście ran od noża. W domu, w pokoju na piętrze, był jeszcze starszy, niepełnosprawny brat szaleńca. Został zabity trzydziestoma ciosami. Policzył je lekarz dokonujący sekcji zwłok.

Znajdujący się amoku Waldemar W. nad niczym nie miał kontroli. Tej rzezi na pewno towarzyszyły jakieś krzyki, wołania o opamiętanie i pomoc. To zapewne one przyciągnęły uwagę sąsiadki. Waldemar W. uważał, że od dawna jest przez nią celowo obserwowany, nie tylko zresztą przez nią, ale i przez… ptaki w ogródku. Zeznawał potem, że „telepatycznie” przyciągnął sąsiadkę do garażu i tam zabił.

Potem wsiadł do samochodu i, przejeżdżając jakimś cudem cały Olsztyn, wrócił na Redykajny.

Zdążył pochować zakrwawione rzeczy i wejść pod prysznic, kiedy do drzwi zaczęła dobijać się policja. Otworzył i wpuścił policjantów do środka, nie przestraszył się wymierzonych w swoim kierunku pistoletów. Kiedy kazali mu się położyć na podłodze, wstąpiły w niego nadludzkie siły i trzeba było wzywać posiłki, by zawinąć go w kaftan bezpieczeństwa.


bs

Komentarze (16) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. ZOMOWIEC #2591796 | 213.76.*.* 30 wrz 2018 18:46

    "wielokrotnie czuł się kimś powołanym do wielkich rzeczy, niemal Chrystusem" to jak nasz Naczelnik :D

    odpowiedz na ten komentarz pokaż odpowiedzi (1)

    1. Zibi #2591799 | 95.160.*.* 30 wrz 2018 18:48

      I na ch...j cos takiego utrzymwywac przy życiu za nasze podatki

      Ocena komentarza: warty uwagi (16) odpowiedz na ten komentarz pokaż odpowiedzi (1)

      1. niki #2591804 | 31.0.*.* 30 wrz 2018 19:17

        Ale o co chodzi z tym artykułem? Fakt, straszna tragedia w kartach olsztyńskiej historii, czyta się jak kryminał, ale ani to rocznica, ani żadne nowe wątki czy wnioski...

        Ocena komentarza: warty uwagi (14) odpowiedz na ten komentarz

      2. Szwoch #2591809 | 5.173.*.* 30 wrz 2018 19:28

        Pamiętam tę sprawę. Gruba rzeźnia . Nie raz bywałem przy tym nieszczęsnym domu na Zielonej Górce. Aktualnie chyba jest na sprzedaż.

        Ocena komentarza: poniżej poziomu (-2) odpowiedz na ten komentarz pokaż odpowiedzi (1)

        1. Nick #2591855 | 37.201.*.* 30 wrz 2018 20:44

          Nie szkoda wydawac pieniadze na takiego pasozyta spoleczmego i zwyrodnialca? Taniej by bylo przepuscic prad o odpowiednim napieciu i mocy przez fotelik. KARO SMIERCI wroc.

          Ocena komentarza: warty uwagi (10) odpowiedz na ten komentarz

        Pokaż wszystkie komentarze (16)