Nie poddała się, gdy los nagle skazał ją na wózek inwalidzki. Ma rodzinę, pracę i pasje!

2018-09-20 17:00:00(ost. akt: 2018-09-30 20:08:14)
Wszystko w codziennym życiu Katarzyny Zubowicz wydaje się tak zwyczajne, że nie brakuje takich, którzy temu nie dowierzają. A jednak... Jest naprawdę normalnie, tak jak w innych rodzinach. Różnica, mimo że dostrzegalna gołym okiem, zdaje się być niczym. Kasia jeździ na wózku inwalidzkim, a poza tym... ma męża i dwóch synów, pracę i sportowe pasje.
Właściwie kolejność powinna być odwrotna, bo Kasia przede wszystkim ma męża i dzieci, stanowisko w Urzędzie Gminy w Giżycku, rower, no i wózek inwalidzki, który z tymi pierwszymi zupełnie nie koliduje.

Do wypadku, w wyniku którego mieszkanka Mazuchówki (gmina Wydminy) została sparaliżowana, doszło 7 lat temu. Ułamki sekund, motocykl na poboczu, transport śmigłowcem do szpitala w Olsztynie. Już po dniu wiadomość, że nie będzie chodzić. Załamanie? Nie. Rzeczywiście było kilka dni słabszych, czas na udźwignięcie tej informacji i niepewność, jak będę się kąpać, poruszać, jak pójdę do pracy, czy będę miała męża, dzieci... Później trzeba było stawić czoła codzienności. Najważniejsze wówczas było jednak to, że przeżyła, bo to o życie po wypadku toczyła się ta walka.

Niedługo po zdarzeniu, które zdawać by się mogło zabrało aktywność młodej, wówczas 26-letniej kobiecie, Kasia na dobre rozpoczęła przygodę rowerową. Sport był w jej życiu od zawsze, więc nie widziała powodu, dla którego miałaby z niego rezygnować. Przesiadła się ze zwykłych dwóch kółek na te specjalne, dla osób niepełnosprawnych. Dostała się do klubu IKS Smok Lotos Orneta.

Dwa tygodnie przed pierwszym zgrupowaniem, na które tak bardzo się cieszyła, a pół roku po wypadku, okazało się, że jest w ciąży. Obawa? Pewnie tak, ale przede wszystkim cud i ogromne szczęście, bo chwile wcześniej lekarze twierdzili, że nie będzie mogła mieć dzieci. Trochę tylko żal było tego obozu... Jednak — jak to mówią — co się odwlecze, to nie uciecze. Na zawody też przyszedł czas z tym, że nieco później. A na razie do szóstego miesiąca ciąży Kasia jeździła na rowerze.

Co sprawiło, że zdecydowała się zająć sportem na poważnie? — Rower daje poczucie wolności, zapewnia mobilność, swobodę, no i adrenalinę —odpowiada. — Poza zawodami jeżdżę czasem z kuzynami, koleżankami, dzięki czemu mamy trochę czasu dla siebie.

Czołowe miejsca w zawodach o ogólnopolskiej randze dają radość, napawają dumą, mobilizują do treningów. Dzięki sportowym imprezom Kasia poznała mnóstwo osób na wózkach. — Każdy ma jakieś problemy — mniejsze, większe — mówi. — Podsuwamy sobie różne rozwiązania, teraz dzięki nowoczesnej technologii i pomysłom naprawdę można podołać wszystkiemu. Dla chcącego nic trudnego.

Niewiele ponad rok od wypadku na świat przyszedł Witek.

Czy ludzie nie dziwili się, nie pytali, jak sobie da radę? Oczywiście, że tak. Że się dziwili, że pytali. Ale Kasia dyskusji nie podejmowała, bo jak miałaby nie dać? Czasem tylko Marcin, mąż, nie wytrzymywał i dawał do słuchu innym. Tak naprawdę wszystko toczyło się naturalnie. Wieloletnia znajomość, dziecko. Na giżyckiej porodówce była jednak pierwszą kobietą na wózku, z którą personel miał do czynienia. Nie znała też osobiście żadnej takiej mamy. Macierzyństwo okazało się spełnieniem, wszystko z nim związane przychodziło instynktownie. Problemów innych niż przeciętna mama nie odnotowała. Jeśli naprawdę nie była w stanie sobie z czymś poradzić, szukała innych rozwiązań, z pomocą przychodzili bliscy. Malucha trzymała w nosidełku, później na kolanach. Wózka dziecięcego nie potrzebowała.

— U nas tak już jest, że pomaga sobie cała rodzina. Moja mama, ciocie... wszyscy chętnie zostają z dziećmi, gdy jadę na zawody czy mam trening, a Marcin jest w pracy — opowiada Kasia. — To jest zupełnie naturalne, że wszyscy jesteśmy razem i jesteśmy dla siebie podporą. Mąż był i jest moją złotą ręką, nogami i wszystkim — śmieje się dziewczyna. — Nie mam u niego taryfy ulgowej, żadnego użalania się, nigdy tego nie było i to chyba też dlatego jesteśmy razem już tyle lat. Uczyliśmy się razem w liceum, ale nie było wówczas uczucia, byliśmy koleżanką i kolegą. Związaliśmy się z półtora roku przed wypadkiem. Po nim nie uciekł.

Został, a niedługo potem był już z nimi pierworodny. Po urlopie macierzyńskim Kasia wróciła do pracy w Urzędzie Gminy w Giżycku. Tu, zanim powstała winda, pomagali koledzy i koleżanki. Ot tak, po prostu.

Po kilku latach na świat przyszedł drugi syn — Antoś. Niespełna półtoraroczny chłopiec — po powrocie mamy do pracy — chodzi do żłobka. Kasia codziennie przywozi go do placówki, odbiera. Logistycznie jest to pewne wyzwanie: podwieźć, rozłożyć wózek, zaprowadzić, złożyć wózek, jechać do pracy, odebrać. Ale nie jest to kwestia, nad którą rodzina by się rozwodziła.

Problem pojawiał się tylko w momencie, gdy chłopczyk uciekał i wbiegał w miejsce, na przykład między zaparkowane samochody, gdzie wózek się nie zmieści. Ale i na to znalazł się sposób — szelki, dzięki którym maluch zostaje przy mamie.

Witka do wydmińskiej zerówki odwozi babcia, której pomoc, jak to babci, jest przy dwójce nieoceniona.

Owszem, nie wszędzie da się wózkiem wjechać. — Chcę, by moje dzieci miały normalne dzieciństwo — podkreśla Kasia.— Chciałabym pójść z Antkiem na plażę, ale wiem, że poleci do wody, więc proszę o pomoc ciocię albo znajduję kogoś, kto pójdzie z Witkiem do kina. Wszystko to kwestia znalezienia odpowiedniego rozwiązania.

— Podstawą codziennego funkcjonowania jest naładowany telefon — zdradza Kasia. — Czasem, gdy nie mogę się gdzieś dostać, dzwonię i mówię, że jestem na dole i tłumaczę, czego potrzebuję. Sklepów bez podjazdów po prostu unikam.

Samochód prowadzi niemal zwyczajnie. Jeździ automatem z hamulcem ręcznym, nie potrzebowała do tego nowego prawa jazdy ani żadnego przeszkolenia. — Na początku miałam taki odruch, że chciałam hamować nogą, ale noga nie chciała — śmieje się Kasia. — Wszystko jest kwestią przyzwyczajenia.

Marzenia? Naturalnie, że są. Te do zrealizowania i te odhaczone. — Mieliśmy z mężem takie marzenie, żeby polecieć do Stanów Zjednoczonych — opowiada Kasia.— Korzystając z urlopu macierzyńskiego po urodzeniu Antka, wybraliśmy się tam w grudniu ubiegłego roku. Trzy tygodnie za oceanem z małymi dziećmi było dużym wyzwaniem, ale przecież wszystko jest możliwe. Mamy jeszcze trochę takich punktów do zrealizowania. Liczę na to, że się uda...

Zuzanna Ołdakowska

Komentarze (2) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. Monica #2584926 | 159.205.*.* 20 wrz 2018 22:56

    Brawo! Niewiele osób zdrowych może pochwalić się takim podejściem do życia !

    Ocena komentarza: warty uwagi (13) odpowiedz na ten komentarz

  2. Ania N. #2586746 | 66.65.*.* 23 wrz 2018 02:21

    Kasiu brawo piekny artykol i jesCze piekniejsza osoba na zewnatrz i w srosku. Jestes niesamowita. Zawsze stawiam Cie za wzorca innym i sobie. Sciskam

    Ocena komentarza: warty uwagi (4) odpowiedz na ten komentarz