Magdalena Szurek, fotografka: Muszę wrócić do Nowego Jorku [ROZMOWA]

2018-07-20 13:21:55(ost. akt: 2018-07-25 21:18:47)
zdjęcie jest tylko ilustracją do tekstu

zdjęcie jest tylko ilustracją do tekstu

Autor zdjęcia: archiwum prywatne

Na co dzień pracuje w olsztyńskim ratuszu, ale przede wszystkim jest fotografką. Każdy, kto zobaczy jej zdjęcia, zapamięta je na długo. Dzisiaj zaprasza nas do Nowego Jorku, który pokazuje od stóp do głów — od stacji metra po czubki drapaczy chmur.

 Z Magdaleną Szurek, 
fotografką
, rozmawia Ewa Mazgal
— Jak wyobrażała sobie pani Nowy Jork przed podróżą do tego miasta? 

— To było marzenie mojego życia. A wyobrażenie o Nowym Jorku budowałam na podstawie filmów — że Nowy Jork to miasto żółtych taksówek, wysokich budynków, różnych zapachów z klimatyzatorów z metra, no i przede wszystkim metalowych zewnętrznych schodów przeciwpożarowych. I rzeczywiście — Nowy Jork tak wygląda. Chodząc po mieście, przede wszystkim na Manhattanie i Brooklynie, miałam wrażenie, ze znalazłam się na planie filmowym. Zresztą podobno w Nowym Jorku kręci się 40 tysięcy filmów rocznie — od amatorskich do profesjonalnych fabularnych.


— Proszę nam opowiedzieć o swoim pierwszym spotkaniu z tym miastem.

— Znajomi, u których byłam, mieszkają w dzielnicy Queens, gdzie nie ma wieżowców. Niska zabudowa przypominała mi Londyn, tyle że ulice są szersze. Czułam się jak w Europie, ale kiedy pojechałam metrem na Manhattan, poczułam zawrót głowy. Skupisk tak wysokich budynków, tak ogromnych, nie widziałam w Europie. Pogoda była deszczowa, więc kiedy spojrzało się w górę, nie można było dostrzec czubków wieżowców, bo otaczały je chmury. 


— Ale pani lubi deszcz, prawda? Fotografuje pani przecież miasta odbite w kałużach. 

— Zrobiłam małą serię takich zdjęć w różnych miejscach. W Nowym Jorku deszcz padał na początku mojego pobytu, a potem była piękna pogoda. Kałuż mi trochę zabrakło. Zdjęcie, na którym stoję na tle drapaczy chmur i razem odbijamy się w wodzie zrobił mi mój przyjaciel, ale ja ustawiłam kadr. 


— Lubię też pani mgłę. 

— Lubię, gdy coś w przyrodzie się dzieje, jak jest ponuro, bo wtedy można zrobić coś ciekawego. Nowy Jork odwiedza rocznie 50 milionów turystów i każdy fotografuje to samo. Powstają miliony zdjęć...


— ...powiedziałabym, że miliardy!

— Właśnie, więc wiem, że nic oryginalnego nie zrobię. Nadzieją była gorsza pogoda, ale niestety zaświeciło słońce. Poza tym obrazy i symbole Nowego Jorku są wszechobecne. Proszę się rozejrzeć wokół siebie — są na koszulkach, kubkach i czapkach. Przedtem nie zwracałam na to uwagi. I przyznam, że jeżeli chodzi o „nowojorskie pamiątki”, w Polsce jest większy wybór niż tam. Naprawdę! 


— Co pani w Nowym Jorku podobało się najbardziej? 

— Atmosfera miasta, dźwięki, zapachy. Dla mnie Nowy Jork pachnie marihuaną. O wrażenia pytali mnie też nowojorscy przyjaciele i znajomi: czy nie przeszkadza mi brud, czy nie przeszkadza mi smród. Ja nie widziałam brudu i nie czułam smrodu. Jedyne co czułam, to zapach „trawy”. I oni po pewnym czasie przyznali mi rację.

Jestem wielką fanką metra, a nowojorskie metro, które powstało w 1904 roku, należy do największych na świecie. Jest bardzo rozbudowane, ma najwięcej na świecie stacji i najwięcej linii. W metrze słychać świetną muzykę. Nie każdy może tam grać. Muzycy, tak jak w Paryżu, są wybierani castingach. Grają jazz, blues, rock, muzykę klasyczną.

Bardzo ujął mnie sposób, w jaki Nowy Jork mnie pożegnał. Czarnoskóry wiolonczelista w metrze grał i śpiewał przepiękną piosenkę. Nagrałam ją telefonem i później szukałam jej długo w internecie. Okazało się, że była to autorska piosenka wiolonczelisty, który ma już na swoim koncie kilka płyt, ale nie jest jeszcze sławny (śmiech). To był bardzo wzruszający moment. Metro w każdym mieście ma swój klimat. Tam się dzieje życie. Także kulturalne. 


— Pani Magdo, jak pani wybiera obiekty do fotografowania, kiedy jest takie ich mnóstwo? Nie porównuję się do pani, ale mnie ten nadmiar obrazów obezwładnia.
— W Nowym Jorku wiedziałam, że nie muszę się spieszyć i że kiedy zobaczę coś interesującego, nie muszę od razu fotografować, bo mogę wrócić jutro lub pojutrze. I przez pierwsze cztery dni rzadko wyciągałam aparat. Fotografowałam komórką, którą traktuje jak szkicownik. Oczywiście zastanawiałam się, co i jak fotografować. Zrobiłam trochę zdjęć artystycznych, takich jak Statua Wolności, Manhattan Brigde czy Most Brookliński. Fotografia reportażowa przy obiektach turystycznych to tylko kolejne „odklepanie” tematu. 


— Fotografowała pani też Manhattan nocą.
— Zdjęcia standardowe, ale jest to wielka frajda, bo świateł jest ogrom i robią kolosalne wrażenie. Fotografia ani film tego nie oddają. Jedynym miejscem, gdzie można robić zdjęcia nocne bez statywu, jest Times Square. To miejsce-fenomen. Odwiedzają je wszyscy przyjeżdżający do Nowego Jorku, a na placu nie ma nic... oprócz reklam.

Fotografowałam nocny Nowy Jork z 87 piętra Empire State Building. Wrażenia wizualne są niesamowite, szczególnie kiedy zapada zmierzch i zapalają się światła w kolejnych wieżowcach. Wspaniałe widowisko! Jest jednak trudność, bo do Empire nie wpuszczają ze statywami, pewnie ze względów bezpieczeństwa. Fotografujących jest tłum, trzy rzędy ludzi. którzy się przepychają, żeby mieć najlepszy widok.


— Z pani zdjęć wynika, że w Nowym Jorku jest w ogóle bardzo dużo ludzi.
— Lubię uliczną fotografię, ale muszę mieć do niej natchnienie. Miałam takie dwa dni, kiedy celowałam obiektywem właśnie w ludzi. Chciałam pokazać nowojorczyków przy pracy: krawców, magazynierów, sprzedawców. Ale symbolicznymi rekwizytami nowojorczyków jest telefon komórkowy i plastikowy kubek ze słomką. Kilka lat temu chciano wycofać sprzedaż słodkich napojów, bardzo tuczących, w dużych kubkach. Ale podobno sędzia, który miał tę kwestię rozstrzygnąć, był fanem napojów i pomysł upadł.


— Czy rzeczywiście Amerykanie są szczególnie otyli? Na pani zdjęciach tego nie widać.
— Nie chciałam ich fotografować. Ale w nowojorskiej aglomeracji żyje 20 mln ludzi. I tam na jednym kilometrze kwadratowym znajdzie się więcej ekscentryków, pięknych ludzi i osób z nadwagą niż gdziekolwiek indziej.

Mówi się też, że Nowy Jork to nie jest Ameryka, że jest inny niż ona. I zobaczyłam tę różnicę, kiedy pojechałam do Filadelfii. Nie była tak zatłoczona, nie było tak wielu biegających, widziałam natomiast bardzo wielu bezdomnych. Nowy Jork walczy z bezdomnością. I co jeszcze mnie uderzyło. W nowojorskim metrze widać ludzi w ubraniach roboczych — murarzy w kombinezonach, kelnerki i sprzedawczynie w ich wdziankach. Widać biznesmenów i artystów. Amerykanie nie dbają tak o ubiór jak Francuzi czy Włosi. Tam podstawą jest luz i wygoda. Do garnituru noszą adidasy. Kobiety do kostiumu zakładają sportowe buty, a nie szpilki, choć pewnie buty na obcasie mają w biurze. I ten luz się udziela.

— Co pani chciałaby opowiedzieć o Nowym Jorku swoim przyjaciołom i fanom pani zdjęć? A może opowiada go pani tylko sobie? 

— Nie! Pokazuję zdjęcia na Facebooku i Instagramie. W ten sposób przekazuję swoje wrażenia innym. Niedawno ktoś powiedział, że patrząc na moje zdjęcia, czuje zapach i słyszy dźwięki. To niesamowity komplement. 


— Pierwszy raz rozmawiałyśmy w czasach, kiedy sfotografowała pani Martę Andrzejczyk w czerwonej sukni z długim trenem, gdy płynęła łodzią po zielonej wodzie, a tren płynął za nią. Nikt, kto widział te „gotyckie” zdjęcia, o nich nie zapomni. Potem rozmawiałyśmy o podróży i zdjęciach z Paryża, w których uchwyciła pani jego „wieczność” i nieprzemijającą urodę. Na jakim etapie jest pani fotograficzna kariera?

— Trudne pytanie. Wiem, że moja fotografia się zmienia. Projekty związane z Warmią na razie wygasiłam, bo było ich zbyt dużo. Chcę do nich wrócić, ale z nowym spojrzeniem. To trochę potrwa, ale pomysłów mam mnóstwo. Teraz skupiłam na zdjęciach w kałużach i na kręconych, spiralnych schodach. Szukam ich w różnych miastach. Myślę, ze wrócę do Paryża, bo tam takich schodów jest dużo, podobnie jak w Londynie. Tam pojadę jeszcze w tym roku. Rozwijam się, ale na efekty tego rozwoju jeszcze poczekamy. Muszę też wrócić do Nowego Jorku.

— Ile ma pani urlopu?

— Tyle co wszyscy, czyli 26 dni. Ale dobrze mi wychodzi planowanie urlopów. Wykorzystuję każdy dzień. Przychodzę ostatniego dnia do pracy spakowana, zaraz wsiadam do pociągu i jadę na lotnisko. Łączę urlop ze świętami, majówkami, długimi weekendami. To dobra metoda.

em


Komentarze (3) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. lov #2543599 | 213.76.*.* 25 lip 2018 22:07

    Kto to zatrudnia w ratuszu i w jakim celu ?

    Ocena komentarza: warty uwagi (2) odpowiedz na ten komentarz

  2. Julimz #2543723 | 31.0.*.* 26 lip 2018 08:45

    Właśnie wróciłem z NY, gdzie ostatnio bywam prawie co roku po 2-3 miesiące. Za każdym razem liczę dni do powrotu do Olsztyna. To nie jest miasto do życia (poza wyjątkami właśnie na queens czy staten island). Są miejsca gdzie jest względnie czysto ale duża część miasta jest brudna i śmierdząca - dotyczy to w szczególności brooklynu czy bronx’u. Metro, straszne śmierdzące (bo stare) stacje, brak pochylni dla wózków i wind (są tylko na nielicznych stacjach) Jazda metrem z małym dzieckiem w wózku to horror!!! Swoistym paradoksem jest to, że najpierw zabetonowano miasto do nieprzyzwoitości, a teraz tworzy się enklawy zieleni w nietypowych miejscach, np. na starej linii napowietrznej kolei (high line). Walą tam tłumy jakby nikt nie widział w życiu mniej lub bardziej rachitycznej zieleni. Dochodząc do końca high line widać budowę nowego centrum manhattan’u. Kolejny swoisty paradoks betonowej przestrzeni. To, co lubię w NY to Central Park oraz Grand Central Terminal. To wszystko. Zachęcam jednak do odwiedzenia miasta i mieć własne zdanie na jego temat.

    Ocena komentarza: warty uwagi (1) odpowiedz na ten komentarz

  3. Z"ukosa" #2543664 | 83.6.*.* 26 lip 2018 06:35

    "Fotografka"..brrrrrr , jak "miło" brzmi.....litości. To pewnie tak w ramach równouprawnienia .

    odpowiedz na ten komentarz