Nie zawodziłam, może dlatego kibice mnie lubili

2018-06-30 14:43:31(ost. akt: 2018-06-30 14:43:52)
Irena Szewińska

Irena Szewińska

Autor zdjęcia: Zbigniew Woźniak

W nocy z piątku na sobotę zmarła Irena Szewińska, była znakomita lekkoatletka, aż siedmiokrotna medalistka olimpijska (w latach 1964-1976), wiceprezes Polskiego Komitetu Olimpijskiego. Miała 72 lata. W październiku z najbardziej utytułowaną polską lekkoatletką, rozmawiał Andrzej Mielnicki.

— Jak to się stało, że została pani lekkoatletką?
— Było w tym sporo przypadku. W szkole, w której się uczyłam, przygotowywali reprezentację na zawody międzyszkolne. Zdałam wtedy do pierwszej klasy liceum. W tamtych latach szkoła podstawowa była siedmioletnia, a licea czteroletnie, to można powiedzieć, że byłam jakby w dzisiejszej w ósmej klasie. Dostałam się do drużyny i wystartowałam na Agrykoli. Tam bez żadnego przygotowania, treningu wygrałam skok w dal, skok wzwyż, bieg na na sto metrów. I wszyscy orzekli, że powinnam zacząć trenować.
Może nic by z tego nie wyszło, gdyby nie to, że szkoła nawiązała współpracę z klubem Polonia Warszawa. Trenerem tam był wybitny oszczepnik Jan Kopyto, który zorganizował grupę chłopców i dziewcząt i my wszyscy zapisaliśmy się do Polonii Warszawa. To był 1960 rok. Tak to się wszystko zaczęło. A z Polonią byłam związana do końca mojej kariery sportowej. 


— Jednak świat usłyszał o Irenie Kirszenstein, bo takie nosiła pani wtedy nazwisko, na igrzyskach w Tokio w 1964 roku, gdzie zdobyła pani trzy medale: dwa srebrne: w skoku w dal i biegu na 200 metrów oraz złoty w sztafecie 4x100 m. Sława, popularność może uderzyć człowiekowi do głowy, szczególnie, gdy ma się, jak pani wtedy, 18 lat.

— Przyznam, że to była dla mnie trudna sytuacja. Przed igrzyskami ci, którzy interesowali się sportem, wiedzieli, że jest taka młoda, może utalentowana dziewczyna. Już w Tokio, kiedy wyszłam na stadion, zobaczyłam te pełne trybuny, poczułam tę niesamowita atmosferę, to moim pierwszym marzeniem było dostać się do finału popołudniowego w skoku w dal, bo od tej dyscypliny zaczynałam występ na olimpiadzie. Udało się. Potem zamarzyłam o ścisłym finale. I tak krok po kroku... Ostatecznie zdobyłam srebrny medal. 


— A ta sława, popularność nie oszołomiły pani? 

— Kiedy wróciłam z olimpiady, wszystko się zmieniło. Wyjeżdżałam jako mało znana zawodniczka, a po powrocie nagle wywiady, spotkania z młodzieżą, w zakładach pracy. Musiałam się przestawić, ale w sumie to było sympatyczne. Spotykałam się bowiem z ogromną życzliwością ze strony kibiców.


— W kolejnych latach mało kto potrafił panią pokonać, chyba że Janusz Szewiński, za którego wyszła pani za mąż w 1967 roku.

— (śmiech) Tak to można ująć. Janusza poznałam w klubie Polonia Warszawa. Był już znanym zawodnikiem, biegał na 400 metrów przez plotki. Nawet był w reprezentacji Polski.


— I zaczął biegać za panią

— (śmiech) No tak.


— Potem zdobywała pani kolejne medale olimpijskie. Złoto i brąz w Meksyku, brąz w Monachium i złoto w Montrealu w 1976 roku. To było na dystansie 400 m. Widziałem ten bieg. Pani Ireno, pani nie biegła, pani frunęła. To było coś fantastycznego. Czuła pani, że będzie aż tak dobrze?

— Wiedziałam, że jestem dobrze przygotowana, bo o tym świadczyły moje starty, wyniki na początku sezonu. Moim marzeniem było wygrać. Po 300 metrach myślałam tylko do przodu, do przodu. Nie wiedziałam, co się za mną dzieje. Wygrałam z ogromną przewagą.


— Z tych wszystkich medali zdobytych przez te wszystkie lata kariery sportowej, który smakuje najlepiej
?
— Na pewno pierwszy medal olimpijski zdobyty w Tokio i na pewno ten z Montrealu, bo raz, że złoty, dwa, że ustanowiłam rekord świata, a trzy, że wygrałam z tak dużą przewagą. 
 

— Ale w pani karierze zdarzały się też trudne momenty. Przypomnę choćby igrzyska w Meksyku, gdzie w sztafecie 4x100 metrów zgubiła pani pałeczkę. I posypały się na panią gromy, spadła fala krytyki.

— Cóż, było mi przykro. Zgubienie pałeczki się zdarza, to nie jest nic nadzwyczajnego na bieżni, ale faktycznie było mi wtedy przykro. 
 

— Co pani czuje, kiedy słyszy, że Irena Szewińska to żywa legenda polskiego sportu. Bo to brzmi tak, jakby za życia trafić na pomniki.
— Antyk, antyk. Na pewno jestem zawodniczką poprzedniej generacji, ale dalej robię to, co lubię. Jestem w środowisku sportowym, działam w Polskim Komitecie Olimpijskim, a także w Międzynarodowym Komitecie Olimpijskim. W Pułtusku jest szkoła podstawowa, która nosi moje imię.
Kiedyś trener z tej szkoły jechał z młodzieżą na zawody. Przekroczył prędkość i zatrzymała ich policja. Trener zaczął się tłumaczyć, że są ze szkoły sportowej im. Ireny Szewińskiej, że jadą na zawody. Policjanta zamurowało i wydobył z siebie tylko: „Przecież ona żyje”. Często odwiedzam tę szkołę, zawsze jestem na ślubowaniu pierwszoklasistów. 


— Od lat to pani jest królową polskiej lekkoatletyki i nie zanosi się na to, by ktoś panią zdetronizował. Te 49,28 sekundy z Montrealu na 400 metrów to nadal rekord Polski. To martwi, czy może daje — tak po ludzku — taką małą satysfakcję z tego, co się w życiu osiągnęło?
—  Czasami mnie pytają, co wyżej cenię: rekord świata czy złoty medal olimpijski? Oczywiście wyżej cenię złoty medal. A rekordy są po to, żeby je bić i czekam, żeby ktoś pobił.


— To już 41 lat!
— Rzeczywiście wynik był i jest bardzo wyśrubowany. Z tym czasem z Montrealu wygrałabym też w Rio de Janeiro. 


— Wygląda pani swoją następczynię? Niektórzy w Ewie Swobodzie widzieli już drugą Irenę Szewińską.

— Ewa biega głównie sto metrów i jest bardzo dobra. Bardzo dużo osiągnęła. A czy będzie drugą Szewińską? Zobaczymy. 


— W swojej karierze kilkakrotnie startowała pani w Olsztynie na Stadionie Leśnym. Jak pani wspomina tamten czas?

 — Dla mnie Stadion Leśny był zawsze szczęśliwy, zawsze biłam jakiś rekord życiowy. Fantastyczny stadion, mam bardzo mile wspomnienia z Olsztyna.

— Czuje się pani spełniona jako sportsmenka, jako kobieta?

— Na pewno tak. Na tych największych imprezach zawsze potrafiłam się skoncentrować, zmobilizować, bo przecież swoje najlepsze wyniki uzyskiwałam właśnie na dużych imprezach. Może dlatego kibice mnie lubili, bo nie zawodziłam.
W sporcie spełniłam swoje marzenia. Może mogłam jeszcze wyśrubować rekord skoku w dal. Jednak jestem zadowolona, zresztą tak samo jak z życia. Mam dwóch synów. Starszy syn ma dwoje dzieci Adę i Adasia.

— I jest obecnie wiceprezydentem Częstochowy...

— Tak, ale był znakomitym siatkarzem, grał w reprezentacji Polski. A młodszy syn specjalizuje się w inżynierii komputerowej. Pracuje w Świerku i też ma dwoje dzieci: Jasia i Piotrusia, który w niedzielę będzie miał tydzień. I jestem bardzo szczęśliwa. 


— Nasze gratulacje. Przed olimpiadą w Rio de Janeiro szacowała pani, że nasi lekkoatleci zdobędą 13-15 medali. Zdobyli 11, w tym dwa złote. To dobry wynik?

— Na pewno lepszy niż w Londynie, ale myślę, że naszych zawodników stać jednak na trochę lepsze wyniki. Mam nadzieję, ze na kolejnych igrzyskach w Tokio będzie lepiej. 


— Do historii przeszły słowa komentatora Bohdana Tomaszewskiego o pani biegu: „Pani Szewińska nie jest już tak świeża w kroku, jak dawniej”.
 Miała pani pretensje za te słowa:
— Lapsusy się zdarzają, ale to był wspaniały komentator, szczególnie radiowy. Słowami malował obraz tego, co się dzieje na stadionie. Kto słuchał tych sprawozdań, mógł się poczuć, jakby sam był na zawodach. Bardzo go ceniłam.


— Teraz jest pani działaczką sportową. Nie ma pani wrażenia, że dziś sport dzieli się na piłkarzy i sportowców?

— Piłka nożna zawsze cieszyła się ogromnym zainteresowaniem. Była i jest numerem jeden zarówno w Polsce, jak i w innych krajach. Tak to jest, że jest piłka nożna i reszta sportu, ale jak przychodzą igrzyska olimpijskie, to wtedy medale olimpijskie wyżej się cenią. 


— Czy wtedy, kiedy biegała pani wyczynowo, sport przekładał się pieniądze?

— To były inne czasy. Raczej trudno było wzbogacić się na sporcie tak jak dzisiaj. Świat się zmienia, sport się zmienia. Oczywiście sama idea sportu, a wiec rywalizacja się nie zmienia. Bo rekordu świata się nie kupi, medalu olimpijskiego się nie kupi. Tego nie można mieć za żadne pieniądze.
Natomiast zmieniła się otoczka, pojawiła się telewizja, reklamy, marketing, ale i negatywne zjawisko jak doping, z którym trzeba walczyć. Bo rywalizacja sportowa powinna być fair play.


— Gdyby nie została pani sportsmenką, kim byłaby pani w życiu?

— Nie wiem, na pewno do czegoś bym dążyła, coś chciała osiągnąć. Jednak sport dał mi tyle satysfakcji, radości i spełnienia, że jestem zadowolona, że tak wybrałam.

Komentarze (4) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. mmm #2528761 | 81.190.*.* 1 lip 2018 10:11

    za szybko Pani odeszła, 72 to jeszcze młody wiek. Nowych rekordów życzę na górze.

    Ocena komentarza: warty uwagi (4) odpowiedz na ten komentarz

  2. Baśka #2528708 | 83.9.*.* 1 lip 2018 08:19

    Pamiętam z dzieciństwa, jak tata wołał mnie do telewizora (ja- 1963 rocznik): "Basia, Basia, chodź, zaraz Szewińska będzie startować". I leciałam, jak głupia, chociaż nie rozumiałam do końca, czym tata tak się ekscytuje. Potem zrozumiałam. To naprawdę wybitna postać w naszym sporcie. Brak nam będzie Pani Ireny. Niech teraz patrzy "z góry" i dodaje duch naszym sportowcom

    Ocena komentarza: warty uwagi (3) odpowiedz na ten komentarz pokaż odpowiedzi (1)

    1. Aga #2528497 | 89.228.*.* 30 cze 2018 16:37

      Smutny dzień dla Polski i polskiego sportu.Spoczywaj w spokoju Wielka Damo naszego sportu

      Ocena komentarza: warty uwagi (15) odpowiedz na ten komentarz

    2. ewka #2528462 | 195.136.*.* 30 cze 2018 15:01

      Bede pamietac Pania Irene.Gwiazde,legende,interesujacego czlowieka.Smutek i piekne wspomnienia...Wielka strata dla Polakow.

      Ocena komentarza: warty uwagi (9) odpowiedz na ten komentarz