Piłą poderżnął córce gardło

2018-06-30 16:22:17(ost. akt: 2018-07-07 15:38:08)
Zdjęcie jest tylko ilustracją do tekstu

Zdjęcie jest tylko ilustracją do tekstu

Autor zdjęcia: Grzegorz Czykwin

Walonki, czapka uszanka, drelichowe spodniach i robocza bluza. Na fotografiach ze starych akt sądowych widzimy portret typowego pegeerowca. 25 lat temu Jan G. (rocznik 1949) po pijanemu zarżnął piłą spalinową własną córkę. Nie przyznał się, choć pół wioski widziało krew na jego rękach.
Do zabójstwa doszło w małej wsi w gminie Piecki. Córka Jana G., Małgorzata Z., mieszkała tam z mężem i małym synkiem. Tragicznego 15 lutego 1993 roku była sama, mąż zarabiał na życie w Niemczech.

Małgorzata Z. miała ledwie 19 lat. Kiedy zaszła w ciążę, ojciec wygonił ją z domu, na jej ślubie się nie pokazał. Próby pogodzenia – również ze strony męża kobiety (ostatnia w Boże Narodzenie 1992) – z reguły kończyły się awanturą, zwłaszcza gdy „rodzinnym” spotkaniom towarzyszył alkohol.

Jan G. u siebie rządził i wszystkich rozstawiał po kątach. Zdaje się, że do córek rościł sobie nie tylko ojcowskie prawa. Ale Małgorzata mieszkała teraz w innej wsi. Sądziła, że wreszcie się od niego uwolniła. Nienawidziła go.

Tego dnia Jan G. wraz z robotnikiem leśnym i sąsiadem, Józefem G. mieli jechać do lasu wycinać drewno na opał. O szóstej rano dosiedli WSK tego drugiego i pojechali do leśnictwa, bo wspólnik Jana G. chciał wcześniej odebrać jakieś pieniądze za robotę.

Kiedy je zainkasował, Jan G. zaraz pożyczył od niego milion złotych (to było jeszcze przed denominacją złotówki). Nie po to jednak, żeby oddać kasę leśniczemu za spalinową piłę Husqvarna, którą wziął od niego na spłaty, ale żeby popić.

Musieli czekać, bo tak wcześnie rano sklep we wsi był jeszcze zamknięty. Kiedy sklepowa zdjęła kłódki, wymienili swoje miliony na piwo i papierosy, zaopatrzyli się też w dwie flaszki wódki i jakaś konserwę rybną na zakąskę.

Mieli jechać motorem do lasu, a skręcili do sąsiedniej wioski, gdzie w budynku po starej szkole mieszkała Małgorzata Z. Zajechali niby „na kawę”. Jan G. mówił koledze, że przy okazji chce oddać córce jakieś pieniądze.

Było jeszcze szaro, kiedy mężczyźni zapukali do drzwi na piętrze. Małgorzata Z. najpierw nie bardzo chciała wpuszczać takich gości. Otworzyła w końcu jednak mając nadzieję, że sobie poradzi. To samo mówiła koleżance mieszkającej na parterze, którą jednak zaprosiła do siebie na wszelki wypadek. Na wszelki wypadek też dziecko, kilkunastomiesięcznego synka, który płakał, oddała pod opiekę babci koleżanki.

Oni na górze „pili kawę”. Głównie mężczyźni, bo Małgorzata Z. wymawiała się mówiąc, że karmi dziecko i pić nie będzie. Sąsiadka, przymuszona, wypiła może jeden kieliszek.

Pierwsza flaszka pękła bardzo szybko, Jan G. wyraźnie się nakręcał. Przygadywał córce, prawił „komplementy” sąsiadce, zaś na kolegę zgrzytał zębami. Uwagi, że powinni już jechać do roboty, puszczał mimo uszu.

Koło południa impreza zmieniła się w awanturę, bo pijany Jan G., z jakiegoś bzdurnego powodu nagle rzucił się na Józefa G. i zaczął go okładać. Kobiety wzięły się ich rozdzielać. Józef G. z podbitym, puchnącym w błyskawicznym tempie okiem, w końcu się jakoś wyrwał, wybiegł na dwór, wsiadł na swoją wueskę i uciekł do domu. Jan G. gonił za nim na dwór, a kiedy potem chciał wrócić do córki, drzwi zastał zatrzaśnięte.

— Zaraz je wam k… otworzę – krzyknął chwytając zostawioną przed progiem piłę spalinową. Kiedy z włączoną maszyną szedł po schodach na górę, sąsiadka z dołu próbowała zaalarmować wieś. Tu wszyscy o sobie wszystko wiedzieli, wiadomość, że „ojciec z piłą grozi Gosi” szybko się rozniosła, po paru minutach pół wioski stało pod szkołą. Wtedy było już jednak za późno.

Jan G. wyciął dziurę w drzwiach mieszkania córki i wpadł do środka. Ona próbowała się zasłaniać, został mały ślad na ręce. Gardła osłonić nie dała rady, ojciec prawie odciął jej głowę. „Up… łeb k…”. powiedział sąsiadce z dołu. 70-letnia kobieta żegnała się z życiem myśląc, że zraz zarżnie także ją.

Bała się również o dziecko, które dostała pod opiekę. Jan G. brał je od niej na ręce, krzyczał „to jest moje, to jest nasze dziecko”. Potem wybiegł na wieś, żeby od sołtysa dzwonić po pogotowie. Policja i pogotowie już jednak było powiadomione, dzwonił teść Małgorzaty Z. „To wy już prędzej wiecie niż ja”, udawał głupiego Jan G.

Wiele osób widziało wtedy krew, podobno psy zlizywały mu ją z rąk, on jednak zachowywał się, jakby dopiero co się pojawił.

Od razu zaczął też szukać winnego. „To nie ja, bo bym przecież nie dzwonił na policję”, tłumaczył się zgodnie z własną logiką.

Oczywiście pierwszym winnym był dla niego wspólnik. Przekonywał, że uciekł motorem dopiero po wszystkim, że wcześniej zamknął się z córką w mieszkaniu. On coś tam usłyszał przez drzwi i dlatego wyciął w nich dziurę, a gdy wszedł do środka, córka już leżała na podłodze cała we krwi.

Potem czepiał się koleżanki córki, opowiadając, że nagrywała ona zdarzenie na wideo. Domagał się przedstawienia tego nagrania w sądzie, choć kobieta nie tylko kamery wideo, ale nawet odtwarzacza nie widziała na oczy.

„Mnie się wydaje, że przed tym zdarzeniem bezpośrednio albo zostałem przez kogoś uderzony w głowę, albo wsypano mi coś do kieliszka”, dalej szukał wyjaśnienia Jan G.

Pretensję miał również do żony, która zeznając przyznała, że mieli przez niego w domu ciągłe piekło. Wystarczyło spojrzeć na nią, jeszcze po paru miesiącach truchlejącą w sądzie ze strachu, żeby mieć pewność, że tak właśnie było.

Tymczasem sam Jan G., stając już przed Sądem Okręgowym w Olsztynie trzymał się swego. W ostatnim słowie wprawił wszystkich w zdumienie oświadczając, że jak sąd go wypuści, to po trzech dniach złapie prawdziwego sprawcę zabójstwa córki.

Wyrokiem z 12 października 1993, za zabójstwo ze szczególnym udręczeniem Małgorzaty Z., ale też m.in., za znęcanie się nad rodziną, Jan G. został skazany na łączną karę 25 lat pozbawienia wolności. Wyjść na wolność ma dopiero w maju przyszłego roku, bo zebrał mu się jeszcze więcej niż rok do odsiadki z innych wyroków.

Kto go przyjmie, nie wiadomo! Przez lata za kratkami nie miał ani dnia przepustki. Ani żona, ani — dziś już dorosłe, młodsze dzieci — nie przyjeżdżały do niego na widzenia, także nikt z rodzeństwa.

Jego prośby o ułaskawienie, w których przedstawia się jako „inwalida na stałe”, niezmiennie były odrzucane. Podobnie wnioski o przedterminowe zwolnienie. W zakładzie karnym odwiedza go czasem jakaś miłosierna zakonnica.

Jedyny kontakt Jana G. ze światem to właśnie instytucje religijne, do których pisze i skąd dostaje czasem wsparcie oraz religijne książki. Po wyjściu z więzienia chciałby pójść do „Domu spokojnej starości”.


sb

Komentarze (6) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. Maradki #2697406 | 94.254.*.* 14 mar 2019 09:29

    Ten artykuł chyba nie jest do końca prawda bo było to w wiosce w gminie sorkwity po drugie ta kobieta była w ciąży i cudem uratowali te dziecko a tego chu..ja powinni powiesic

    Ocena komentarza: warty uwagi (1) odpowiedz na ten komentarz pokaż odpowiedzi (1)

    1. kah #2528619 | 83.9.*.* 30 cze 2018 21:50

      Takich to "długo wyczekiwanych" "wzywolicieli" się do nas nazjeżdżało w 45

      Ocena komentarza: warty uwagi (12) odpowiedz na ten komentarz

    2. mat #2528570 | 95.160.*.* 30 cze 2018 19:56

      jak nie będzie łykał, to raczej skończy w schronisku dla bezdomnych

      Ocena komentarza: warty uwagi (7) odpowiedz na ten komentarz

    3. zorro #2528535 | 95.222.*.* 30 cze 2018 18:24

      Naj lepiej z utylizowac!

      Ocena komentarza: warty uwagi (21) odpowiedz na ten komentarz

    4. wot #2528515 | 83.9.*.* 30 cze 2018 17:22

      Przeczytałem, ale tylko kilka zdań. Nie mam zamiaru zatruwać się makabrami. Dziwię się, że w prasie pełno takich informacji. Uważam, że nie przynoszą one czytelnikom niczego dobrego.

      Ocena komentarza: warty uwagi (16) odpowiedz na ten komentarz

    Pokaż wszystkie komentarze (6)