Kiedy jest trudno, pomoc dosłownie spada z nieba

2018-07-01 16:04:12(ost. akt: 2018-07-01 16:04:52)
Olsztyn - Pogotowie lotnicze PLR. Na zdjęciu od prawej: kier. Elżbieta Kołodziejczyk, ratownik Robert Zenka, pilot Jacek Toporowski, lekarka Olga Puchaczewska-Piotrowska.

Olsztyn - Pogotowie lotnicze PLR. Na zdjęciu od prawej: kier. Elżbieta Kołodziejczyk, ratownik Robert Zenka, pilot Jacek Toporowski, lekarka Olga Puchaczewska-Piotrowska.

Autor zdjęcia: Zbigniew Woźniak

Na Warmii i Mazurach jest tylko jeden. Startuje kilka razy dziennie, żeby ratować ludzkie życie. Nie przedziera się przez korki, jest na miejscu zdarzenia najszybciej jak się da. Nawet w lesie czy na środku jeziora. To helikopter Lotniczego Pogotowia Ratunkowego.
Gdy na niebie pojawia się żółty helikopter medyczny, to znak, że sprawa jest poważna. Że wewnątrz toczy się walka o ludzkie życie. Bo śmigłowiec leci tam, gdzie na przykład nie może dojechać karetka. Potrafi dotrzeć na miejsce zdarzenia nawet w kilka minut. — Nie podobała mi się praca w pogotowiu naziemnym — mówi Olga Puchaczewska-Piotrowska, lekarz Lotniczego Pogotowia Ratunkowego. Pochodzi z Olsztyna. — Bo tam wiele wezwań jest nieuzasadnionych. Tu są wezwania bardzo konkretne. Realnie niesiemy pomoc.

Każdy dzień w tej pracy jest inny. Każdy wypadek i przypadek. To też praca, która nie jest stacjonarna i wcale nie chodzi o latanie. Zdarza się, że załoga raz pracuje w Olsztynie, innym razem w Gdańsku albo w Suwałkach. Wszystko zależy od grafiku. Dyżurować ze sobą mogą ludzie z różnych miast. Jednak emocje, które towarzyszą każdej akcji, bywają podobne.

— Najbardziej w pamięć zapadają zdarzenia z dziećmi — mówi Robert Zenka, ratownik medyczny. Pochodzi z Bydgoszczy. — Dzieciom rzadko krzywda dzieje się z ich winy czy głupoty. Ta praca pokazuje, że wiele osób prosi się o wypadki lub prowokuje zdarzenia. Ludzie łamią przepisy na drodze, dodają gazu, jeżdżą po alkoholu. Często jesteśmy wzywani do początkujących motocyklistów. Pożyczają maszynę od kolegi i rozbiją się na pierwszym zakręcie. Dzieje się to nagminnie! Mało jest zdarzeń, że jedzie ktoś po autostradzie i pęka mu opona i auto uderza w barierkę.

— Denerwuje mnie to, że rodzice mają zapięte pasy, a dziecko już nie. Albo dziecko jest zapięte w foteliku, ale ten już nie jest do niczego przytwierdzony — dodaje Olga Puchaczewska-Piotrowska. — Ludzie mówią: ale tylko dziesięć metrów mieliśmy do przejechania… Raz dziecko zginęło od uderzenia w głowę. W samochodzie luzem leżała ładowarka, która w czasie wypadku poleciała w stronę dziecka. Ono akurat było zapięte.

— Innym razem lecieliśmy do piętnastomiesięcznego dziecka, które… przejechali rodzice. Takie było wezwanie — opowiada Robert Zenka. — Całą drogę zastanawiałem się, co zobaczę. Okazało się, że dziecko żyje. Na szczęście nie zostało przejechane, ale dostało się pod zderzak. Jakim cudem? Dziewczynka miała ogromne rany tarte. Rodzice byli trzeźwi, ojciec załamany. Prawdopodobnie zawiniła nieuwaga. I klasyka gatunku. To była wioska, duże podwórko, przyszło lato… Odprężenie. Tragedie mogą spotkać nas wszędzie. O tym się nie pamięta.

— Nawet gdy nie mam dyżuru, nie mogę odpocząć. Byłam w domu, było już ciemno. Usłyszałam huk — mówi pani Olga. — Gdy zobaczyłam światła straży pożarnej, wybiegłam z domu. Była wczesna wiosna, a ja wyskoczyłam w papuciach bez skarpetek. Musiałam ratować. Ostatnio gdy wracałam z mężem z weekendu, natrafiliśmy na wypadek. Kazałam mu się zatrzymać i też pobiegłam. Chyba mam to już we krwi. W tej pracy tak naprawdę nigdy nie ma się wolnego.

— Jak ktoś już zostaje ratownikiem, to nim jest. Zawsze. W każdej sytuacji, nawet bez uniformu — twierdzi Elżbieta Kołodziejczyk, kierownik olsztyńskiej filii Lotniczego Pogotowia Ratunkowego. — Potrzebny jest zapalnik. Gdy się zapali, nie gaśnie do końca. Sama tak mam. O lataniu śniłam od zawsze. Ale to los zdecydował, że zaczęłam. Nigdy nie pomyślałam, że będę pielęgniarką. Dopiero gdy mój tata miał wypadek, poczułam, że muszę nią zostać. Wcześniej chciałam zostać stewardessą. Gdy już zostałam pielęgniarką, poznałam kierownika pogotowia naziemnego. To on powiedział mi, że jest też pogotowie lotnicze. Byłam w szoku, bo nie miałam pojęcia, że w Olsztynie dzieją się takie rzeczy. Szukałam akurat pracy, gdzie nie trzeba chodzić na nocne dyżury. Miałam wtedy małe dzieci i chciałam z nimi spędzać noce. Przyjechałam na lotnisko, odbyłam próbny lot i zdziwiłam się, bo dobrze mi poszło. Bo nie mogę jeździć na karuzeli, kręci mi się w głowie. W helikopterze nic się nie dzieje. Tak, moja praca w pogotowiu lotniczym to zrządzenie losu.

— Dla mnie pogotowie lotnicze też było wyzwaniem — wspomina Robert Zenka. — Kiedyś dla zabawy wybrałem się ze znajomymi na testy dla „ratowników powietrznych”. Odpadłem. To mnie zdenerwowało. Powiedziałem sobie, że podejdę jeszcze raz i pokażę, że dam radę. Nie zamierzałem nawet pracować w Lotniczym Pogotowiu Ratunkowym, po prostu chciałem udowodnić, że nie jestem taki zły. Testy zdałem, ale na tym się skończyło. Nikt nie dzwonił, zapadła cisza. Ale po jakimś czasie odebrałem telefon z propozycją pracy. Odezwali się w dobrym momencie.

— Ja zaczęłam pracować w prima aprilis, a pierwszy lot odbył się w Dzień Dziecka
— opowiada pani kierownik. — To był jeszcze zespół lotnictwa sanitarnego. Wtedy latały starsze śmigłowce, nawigowaliśmy na papierowej mapie z użyciem cyrkla. Wystartowaliśmy w stronę Gdańska. Raptem pilot zawrócił maszynę. Zdziwiłam się, a on machnął ręką. Wylądowaliśmy, śmigłowiec został uziemiony na długi czas. Musieli przyjechać spece ze Świdnika i rozebrać maszynę, bo łożyska się zużyły i silnik się zacierał.

Na szczęście za sterami siedzi zawsze wyspecjalizowany i doświadczony pilot. Na tym stanowisku nie ma przypadkowych ludzi. — Jestem pilotem, ale też mężem i ojcem pięciorga dzieci — żartuje Jacek Toporowski, pilot z Trójmiasta. — Oczywiście mogłem być pilotem awionetki albo instruktorem w aeroklubie, ale to zupełnie inna praca. Pilotem śmigłowca chciałem być już dawno temu, dlatego w 1999 roku zacząłem studia w Dęblinie. Później latałem w wojsku, w lotnictwie prywatnym — na taksówce powietrznej.

Teraz pan Jacek przenosi lekarza i ratownika medycznego w powietrzu. Helikopter, jeśli leci do 60 km, ma wystartować z lotniska w ciągu trzech minut. Ale załoga jest gotowa nawet w minutę. Jeśli lecą dalej, potrzebują kolejnych trzech minut na dotankowanie maszyny. Tu zdecydowanie czas ma znacznie. — Wszystko siedzi w głowie, w ręce, w motoryce — tłumaczy pilot. — Do lądowania wystarczy mi kawałek łąki. Chociaż czasami nie jest łatwo. Liczy się doświadczenie. Kiedyś lądowałem w górach, jeszcze nie pracowałem w pogotowiu. To było ekstremum.

— Dwa razy lądowaliśmy na lodzie. Pamiętam, że to była bardzo mroźna zima — wspomina Elżbieta Kołodziejczyk. — Był taki mróz, że w karetce wysiadł akumulator. Ale wtedy wszystko zamarzało. Nawet kroplówka. Innym razem na jeziorze znaleziono człowieka. Nie oddychał. Musieliśmy być jak najbliżej. Ale zazwyczaj lądujemy na podwórkach, parkingach, ulicach. Bywa że i w lesie. W czasie schodzenia, pęd śmigieł rozchyla drzewa, więc można osiąść bez problemu. Później jednak wracają „do pionu”, co może okazać się przeszkodą w starcie. Była raz taka sytuacja. Kiedy my ratowaliśmy rannego, pilot musiał zorganizować możliwość odlotu. Wtedy akurat w akcji uczestniczyli strażacy. Ścięli drzewo, żebyśmy mogli się wzbić.

Pogoda też ma znaczenie... — Wiatr nie jest dużym problemem, z deszczem jest gorzej. Wtedy chmury są niżej, co utrudnia lot — tłumaczy Jacek Topolewski. — Mamy też mniejszą widoczność. Jeżeli określone dla nas minima pogodowe nie są zachowane, w takim przypadku możemy odmówić lotu.

— Za lasem, za lotniskiem na Dajtkach często zmienia się pogoda. Nazywam to okiem cyklonu — wyjaśnia pani Elżbieta. — Lecieliśmy w stronę Lidzbarka Warmińskiego, pogoda do startu była idealna. Przelecieliśmy las i musieliśmy wracać. Chmury były już bardzo nisko. Musimy zawsze latać bezpiecznie. Nie możemy myśleć o ratowaniu jednego człowieka, narażając siebie. Tylko żywy ratownik może nieść pomoc.

— Ludzie myślą, że my lecimy tylko do zdarzeń drogowych. Bo to są zdarzenia medialne. Natomiast duża część naszej pracy to ciche dramaty ludzi, którzy mają udar albo zawał — opowiada Robert Zenka. — Latamy do zdarzeń nagłych, po prostu. Dyspozytor medyczny ma nas prawo wszędzie wysłać, gdzie uzna. W mieście to mało prawdopodobne, że polecimy, ale gdzieś na prowincji, gdzie brakuje karetek, to się zdarza. Lecimy nawet na wizytę domową, do przeciętnego wezwania typu bóle w klatce piersiowej. Dyspozytor medyczny musi jednak uznać, że ten stan zagraża życiu. Lądujemy najbliżej jak się da i wchodzimy do domu.


Na Warmii i Mazurach jest jeden śmigłowiec HEMS (ang. Helicopter Emergency Medical Service). Bazę ma na lotnisku na olsztyńskich Dajtkach. Pracuje w godz. 7-20. Lotnicze Pogotowie Ratunkowe dysponuje dziś 21 bazami stałymi i jedną czasową.

ar

Komentarze (14) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. Azor #2773042 | 78.88.*.* 6 sie 2019 16:36

    Ta ruda urodą nie grzeszy

    odpowiedz na ten komentarz

  2. z daleka #2529139 | 176.241.*.* 2 lip 2018 09:39

    Ełk do niedawna walczył o sezonowe lotnisko LPR. Są 2 szpitale jeden wojskowy ( certyfikat NATO)drugi miejski ( jeden z najlepszych ośrodków kardiologicznych) w regionie. Ale cóż nawet patronat Św Jana Pawła II nie pomógł

    Ocena komentarza: warty uwagi (1) odpowiedz na ten komentarz

  3. NFZ #2529120 | 37.47.*.* 2 lip 2018 08:47

    Że wam się chce pracować za tw pieniądze to jesteście wspaniali. Daj mi tu np polityka na jeden dzień do pracy.

    Ocena komentarza: warty uwagi (2) odpowiedz na ten komentarz

  4. Mieszkaniec #2529091 | 37.47.*.* 2 lip 2018 07:46

    Pozdrowienia dla całej ekipy Ratownika 8,oby jak najmniej wylotów...

    Ocena komentarza: warty uwagi (5) odpowiedz na ten komentarz

  5. ,,, #2529076 | 37.47.*.* 2 lip 2018 06:00

    Szacunek dla Wszystkich ratownikow medycznych

    Ocena komentarza: warty uwagi (7) odpowiedz na ten komentarz pokaż odpowiedzi (2)

    Pokaż wszystkie komentarze (14)